[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spróbuj, a zobaczysz.
- Paul, chodzmy - powiedziała Kate.
Betty podeszła do nich, marszcząc brwi.
- Czy trzeba w czymś pomóc?
- Skądże. Ci dwaj panowie to moi dobrzy znajomi - uśmiechnął
się Raszid. - Bufet i szampan po mszy.
Betty odwróciła się i odeszła.
- A potem oczekuję was w Dauncey Place, jeśli łaska.
- Ja przyjdę z cholerną przyjemnością - powiedział mu Billy.
- Wspaniale. Nie mogę się doczekać - odparł Paul, po czym
zwrócił się do siostry: - Chodz, Kate.
Ludzie zaczęli schodzić się do kościoła już od jedenastej. Mimo
to tym razem na zewnątrz stało tylko kilka limuzyn, nie tak jak na
pogrzebie starego earla i lady Kate. Raszid zażyczył sobie cichy
pogrzeb bez udziału wielkich i możnych tego świata. Mimo to jeden z
najważniejszych londyńskich imamów zgodził się wziąć udział w
uroczystości i wystąpić obok pastora, co było dowodem liberalnych
tendencji islamu, rzadko docenianych przez postronnych.
Dillon wszedł do środka razem z Billym. Ludzie siadali lub
przechadzali się po kościele, podziwiając marmurowe posągi dawno
zmarłych arystokratów. Billy ruszył naprzód, dołączając do tłumu.
Nagle przystanął i skinął na Dillona.
- Spójrz na tego starego piernika, sir Paula Daunceya.
Tu jest napisane, że umarł w tysiąc pięćset dziesiątym.
- To pierwszy Paul - rzekł Dillon. - Ten, który walczył z
Ryszardem Trzecim pod Bosworth, co nie wyszło mu na zdrowie.
Musiał uciekać do Francji i ułaskawił go dopiero nowy król, Henryk
Tudor.
- Skąd o tym wiesz?
- Sprawdziłem, Billy. Wszystko jest w Debrett s - to biblia
angielskiej arystokracji.
Billy przyjrzał się sir Paulowi Daunceyowi.
- Nawet podobny do Raszida.
- Tak to już bywa w rodzinie, Billy.
- Chcę powiedzieć, że wygląda na niezłego skurwiela.
- Raczej na wojownika, którym rzeczywiście był. - Wzruszył
ramionami. - Raszid też nim jest. A szczerze mówiąc, ty także.
Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Są tacy ludzie, którzy dokonują
czynów, na jakie zwykły człowiek nigdy nie byłby w stanie się
zdobyć. Zazwyczaj są to różnego rodzaju żołnierze.
- Tacy jak ty i ja.
- W pewnym sensie - uśmiechnął się Dillon. - A teraz stańmy z
tyłu.
Wszyscy obecni wstali, organista zaczął grać i major Paul
Raszid, earl Loch Dhu, oraz lady Kate Raszid weszli głównym
wejściem, a za nimi grabarze niosący dwie trumny, jedną za drugą.
Obie były okryte brytyjskimi flagami. Na trumnie George a leżał
czerwony beret spadochroniarza, a trumnę Michaela zdobiła czapka,
którą nosił jako absolwent Sandhurst. Na obu położono również
ceremonialne dżambije beduińskich wodzów. Pastor wyszedł z
zakrystii w towarzystwie imama.
Zapadła cisza. Pastor rozpoczął uroczystość słowami:
- Przybyliśmy tu, aby uczcić pamięć dwóch młodych ludzi.
George i Michael byli Raszidami, ale także Daunceyami, tak więc
należeli do rodziny związanej od pięt nastego wieku z naszą wioską.
Zaczęła się msza.
Pózniej, w siąpiącym deszczu, przeniesiono trumny do
rodzinnego grobowca. %7łałobnicy podążyli za nimi, a jeden z grabarzy
trzymał parasol nad Paulem i Kate. Baxter zaparkował jaguara przy
bramie cmentarza. Billy podbiegł do samochodu i wrócił z parasolem.
- Jezu, nigdy nie widziałem tylu parasoli.
- %7łycie naśladuje sztukę. Przydałby mi się papieros i duża
whisky, w tej kolejności.
- A więc skorzystamy z bufetu w pubie?
- Czemu nie? Jeśli powiedziało się a, trzeba powiedzieć i b.
Odwrócił się i odszedł, a Billy ruszył za nim.
Jaguar zatrzymał się i pasażerowie wysiedli. Kiedy Joe Baxter
poszedł w ich ślady, Dillon powiedział:
- Przejdziemy się. Zaczekaj na parkingu, Joe.
Baxter zerknął na Billy ego.
- Rób, co mówi, Joe.
- Jak każesz, Billy.
Wsiadł i odjechał. Dillon zapalił papierosa.
- Nie wzięliśmy sprzętu - zauważył Billy.
- Jeszcze mamy czas, mnóstwo czasu. Przespaceruj my się.
Poszli w kierunku gospody, chowając się pod trzymanym przez
Billy ego parasolem.
W Londynie Harry Salter zadzwonił do Sama Halla, ale nie
zdołał się z nim skontaktować. Młoda sekretarka poinformowała go,
że Sam jest gdzieś w magazynach nad rzeką i sprawdza dostawę. W
rzeczywistości Sam przezornie stał się nieosiągalny.
Poirytowany Harry powiedział Dorze, żeby wezwała samochód
z kierowcą i pomogła mu się ubrać. Musiała mu pomóc, ponieważ
miał rękę na temblaku. Kiedy skończyła, do pokoju zajrzała
przełożona pielęgniarek.
- Rezygnuje pan z leczenia, panie Salter?
- Nie, po prostu idę do domu. Wrócę tu na badania kontrolne,
proszę tylko powiedzieć, kiedy mam się zjawić.
- Hmm, muszę zapytać profesora Bernsteina. Właśnie bada
generała Fergusona, ale to chyba nie potrwa długo.
- Chce pani powiedzieć, że Ferguson jest tutaj?
- Oczywiście.
- Proszę mnie do niego zaprowadzić.
Po chwili siedział na korytarzu, pieniąc się ze złości. Drzwi
gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich Ferguson, a za nim Arnold
Bernstein z lekarską torbą w ręku.
- O, Harry! - powiedział Ferguson.
- Bez poufałości, stary draniu.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił panu wstać z łóżka,
panie Salter - zauważył Bernstein.
- Ale wstałem i wychodzę. Podpiszę wszystko, co trzeba, chcę
tylko zamienić słowo z jego wysokością.
- O rany, znów kłopoty? - westchnął Bernstein. - Pójdę zobaczyć
się z córką. Zaraz wracam i nalegam, żeby posłuchał pan mojej rady.
Powinien pan pozostać w szpitalu.
Gdy tylko lekarz odszedł, Harry zaatakował Fergusona.
- Ty draniu, zapuszkowałeś Dillona!
- Do diabła, o czym ty mówisz? - zdziwił się generał.
- Billy powiedział mi o tym wczoraj wieczorem. Kazałeś
Wydziałowi Specjalnemu Scotland Yardu zgarnąć go za dawne
grzechy, które obiecałeś puścić w niepamięć.
Zamknąłeś go w West End Central, żeby nie pojechał na
pogrzeb i nie zmierzył się z Raszidem.
- Zabroniłem Dillonowi jechać - przyznał generał - ale nie
posłuchał. Mówisz, że tak powiedział ci Billy?
- Tak.
- Gdzie on teraz jest? Zadzwoń do niego.
- Jest nieosiągalny. Załatwia coś w Southampton. - Nagle Harry
domyślił się. - O Boże, okłamał mnie. Dillon jednak pojechał na
pogrzeb.
- I myślę, że Billy mu towarzyszy. To jedyne wyjaśnienie jego
nagłej nieobecności.
- Wiedziałem, że chciał jechać, i powiedziałem mu, że
wybierzemy się razem.
- No cóż, to wiele wyjaśnia. Jesteś ranny. Chciał trzymać cię od
tego z daleka. Rozumiesz, to spotkanie oko w oko z Raszidem
zapewne będzie przypominało spaghetti western.
- Zamierzasz do tego dopuścić? Jesteś gorszy ode mnie.
- Ze względu na nasze powiązania w ostatnich latach - rzekł
Ferguson - kazałem dokładnie sprawdzić twoją przeszłość. O ile mi
wiadomo, jako jeden z najważniejszych szefów podziemnego świata
walczyłeś z braćmi Corelli, którzy zniknęli bez śladu - wszyscy trzej.
Potem był Jack Hedley, zwany Szalonym Jackiem. Znaleziono go w
zaułku przy Brewer Street. Mógłbym wspomnieć jeszcze kilka
podobnych przypadków.
- No dobrze, ale ja pilnowałem swoich interesów.
Nigdy nie zajmowałem się prostytucją ani narkotykami.
- Wiem, Harry. Zabijałeś tylko tych, którzy weszli ci w drogę. Ja
robię to samo albo każę to robić. I zawsze z ważnego powodu. To
moja praca, Harry.
- Do czego zmierzasz?
- Mam dość Raszida. Nie muszę ci tego tłumaczyć.
Wiesz, za co jest odpowiedzialny. Dzięki Dillonowi po zbyliśmy
się obu jego braci. Bell i jego pomagierzy również wypadli z gry.
Pozostał tylko Paul i on też musi odejść.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates