[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strony kierowcy były otwarte.
- Przypuszczam, że nie zabrałaś ze sobą również kajdanków, prawda? - zapytał.
-Nie.
- Powinnaś je zabrać ze sobą. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie będziesz ich potrzebował - powiedziała.
Bez ostrzeżenia uniósł rękę i smagnął jej prawą nogę z tyłu uda.
Nogi ugięły się jej w kolanach. Położyła dłoń w miejscu, gdzie ją uderzył. Zachwiała się
niemal upadając.
- To za to, że nie zabrałaś przepaski - powiedział. - Odwróć się. Twarzą w bok.
Josephine skrzywiła się z bólu. Stała prosto, dysząc ze zdenerwowania i zastanawiając się, co
teraz nastąpi.
45
Wykonała obrót.
Nadstawiła się do drugiego klapsa. Spadł na tył jej drugiego uda.
- To za nie przyniesienie kajdanków - oznajmił. Ciężko oddychając, z piekącą nogą,
pokuśtykała przed siebie sięgając po ubranie.
- Dokąd idziesz? - zawołał. Spojrzała na niego.
- Nie pobrałem jeszcze opłaty - powiedział.
Podszedł do taksówki i usiadł z tyłu, na miejscu dla pasażerów.
Josephine zostawiła ubranie na ziemi i podeszła do niego. Przechyliła się przez jego kolana,
opierając się o siedzenie. Twarz trzymała nad rozgrzaną tapicerką.
- To dobry sposób - powiedział łagodnie.
Wymierzał jej klapsy: drugie lanie, które dostawała dzisiaj, drugie w jej życiu. Ale to było
niczym w porównaniu z pierwszym.
W Green Mań dr Hazel i jego asystentka byli szybcy i brutalni. Wzięli ją przez zaskoczenie,
przytrzymując w dole, gdy próbowała walczyć, a doktor uderzał ja mocno i szybko. Myślała,
że każde lanie odbywa się w ten sposób. Byli zimni i okrutni jak pani Mapie w jej opowieści.
Kiedyś przechodziła przez dziecięcy plac zabaw i ujrzała młodą matkę, która straciła
panowanie nad sobą w stosunku do swojego małego synka. Nie zwracając uwagi na
Josephine, która zbliżyła się do huśtawek, ujęła chłopca pod pachy i przełożyła go przez
kolano, twarzą w dół, unosząc prawą rękę i łojąc mu skórę poprzez błyszczące, zielone szorty.
Trzy, cztery klapsy. Nie zabrało to więcej niż kilka sekund. Krzyczała na niego przez chwilę
ze srogą miną. Postawiła go ponownie na ziemi i Josephine ujrzała w przelocie jego twarz,
próbując udawać, że nic nie widziała. Twarz była czerwona, malowała się na niej furia i
wstrząs, usta ułożyły się w idealnie okrągłe O. Stał tam drżąc, nie mogąc przez chwilę
wydobyć głosu. Takie było właśnie bicie: szybka, brutalna zemsta, zamierzająca zranić i
upokorzyć małe dziecko za drobne nieposłuszeństwo.
Lanie sprawiane przez taksówkarza było zupełnie inne.
Nie przytrzymywał jej w dole. Położył lekko lewą rękę na jej nagich plecach, a prawą równie
lekko na jej pupie. To było tak jakby ją szacował, próbował wziąć w posiadanie. Przyjmował
jej posłuszeństwo za rzecz oczywistą. Pamiętała, jak dr Hazel mówił: "W Estwych absolutne
posłuszeństwo jest prawem. Ale jeszcze nie była w Estwych. A może była? W każdym razie,
miała cały czas możliwość ucieczki z jego kolan. Została jednak na miejscu, czekając.
Pogłaskał ją po pośladku. Pogładził jej uda w miejscu, gdzie wcześniej ją uderzył.
Zaczął poklepywać ją po tyłku, po całej powierzchni, rytmicznie, bardzo delikatnie.
Czekała.
Klapsy stały się mocniejsze i wolniejsze.
Nastąpiła przerwa.
I wtedy uderzył ją.
Wymierzył jej klapsa w prawy pośladek, dokładnie w środek. Nie było to mocne uderzenie,
ale nie było też poklepywanie. Zapiekło ją odrobinę.
Połączył to z drugim klapsem w lewy pośladek. Był wymierzony dokładnie w taki sam
sposób. Uderzał ją ponownie z prawej strony, raz wyżej, raz niżej, już trochę mocniej. Taka
sama dawka spadła na lewy pośladek.
Josephine westchnęła. Przesunęła się na jego kolanach. Czuła, że napięcie opuszczają.
Odprężyła się.
Ledwo mogła dać temu wiarę. Leżała naga na kolanach obcego mężczyzny, dostawała klapsy
na goły tyłek i nie tylko pozwalała na to, tolerowała to, ale wręcz akceptowała. Czuła
wymierzane jej uderzenia, zadawane metodycznie, z góry, z dołu i pośrodku jej tyłka, powoli,
tak że każde uderzenie paliło ją w coraz innym miejscu. To było tak, jakby każdy klaps
stanowił wyzwanie, zaproszenie: czy przyjmie następny? Inny? Trochę mocniejszy? A co
powiesz o tym? A o tym tutaj?
46
Ten ostatni spowodował, że musiała zaczerpnąć głęboko powietrza.
Przesunął lewą rękę nieco w prawo i w dół po jej plecach. Teraz było to coś więcej niż tylko
zwykłe dotknięcie, wciąż nie zażyłość, ale zbliżenie się cal lub dwa do większej intymności.
Kontynuował uderzenia.
Zaczęła odczuwać nasilający się ból, jednak nie gwałtowny, nie taki, który utrzymywałby się
przez długi czas. Przypominał bardziej znój mozolnego ćwiczenia lub walkę na boisku
siatkówki w szkole, powodującą wysilanie zmęczonych mięśni, aby wydobyć z nich odrobinę
więcej energii. Ból możliwy do zaakceptowania. Pomyślała znowu o szwedzkiej saunie: ból
za który płaciła, gdyż miał poprawić jej kondycję.
Klapsy były coraz silniejsze. Chwytała powietrze po każdym z nich, udzielając w ten sposób
swoistej, wstrzemięzliwej odpowiedzi, aby okazać, że jest silna i potrafi znosić cierpienie w
milczeniu. Nie chciała dać mu satysfakcji płynącej z faktu, że zadaje jej ból. Ale właśnie to
uczynił, a ona nie mogła opanować krzyku.
Zrobił przerwę.
Wiedziała jakimś sposobem, że jest to tylko przerwa, a nie koniec. I że on także to wie, jak
również ma świadomość, przez co przeszła na jego kolanach. Uświadomiła sobie, że był
ekspertem w tej dziedzinie.
Otworzyła oczy i spojrzała w dół, na błyszczące siedzenie samochodu znajdującego się o cal
od jej nosa. Przypomniała sobie, że w historii, którą opowiedziała podczas oczekiwania na
chłostę, wpatrywała się we wzór na obiciu krzesła.
Skóra na jej pośladkach pulsowała.
- Czy dużo opłat pobierasz w ten sposób? - spytała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates