[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kora, wziął uzdę w rękę i ruszył w głąb puszczy.
Dawid, gdy spostrzegł, że pozostawiono go samemu sobie, jakby nie warto było go
zabić, przerzucił swą długą nogę przez siodło drugiego konia i pognał za
uchodzącymi tak szybko, jak na to pozwalała trudna ścieżka.
Wkrótce poczęli piąć się w górę. Kora tak zajęta była Alicją, która pod wpływem
ruchu poczęła przychodzić do siebie, i nasłuchiwaniem nie milknącej wrzawy
dobiegającej z równiny, że nie zwracała uwagi, dokąd jadą. Gdy jednak dotarli
nareszcie do płaskiego szczytu góry i zbliżyli się do przepaści po jej
wschodniej stronie, poznała miejsce, w którym już raz była pod troskliwą opieką
zwiadowcy. Magua kazał im zsiąść z konia. Siostry, choć znajdowały się w
niewoli, nie mogły opanować ciekawości (tej nieodłącznej towarzyszki strachu) i
spojrzały na przerażający widok u stóp góry.
15:;
Krwawa rzeź trwała dalej. Wszędzie widziało się bezbronnych ludzi uciekających
przed swymi nielitościwymi prześladowcami. A tymczasem zbrojne oddziały
chrześcijańskiego króla stały w miejscu z obojętnością, której nigdy nie
wyjaśniono i która rzuciła niezatartą plamę na nieskazitelną dotąd sławę jej
wodza. Śmierć zbierała swe żniwo dopóty, dopóki żądza łupu nie wzięła góry nad
pragnieniem zemsty. Wreszcie jęki rannych i okrzyki morderców poczęły cichnąć,
aż zamilkły zupełnie lub zatonęły w głośnym, przeszywającym uszy triumfalnym
wrzasku dzikich.
ROZDZIAŁ
OSIEMNASTY-
...Co chcą - niechaj mówią: Szlachetny zbrodniarz - bowiem dla
honoru, A nie od zemsty popełniłem zbrodnię.
Otello
Krwawe i nieludzkie wydarzenie, o którym tylko wspomnieliśmy w poprzednim
rozdziale, rezygnując ze szczegółowego opisu, znane jest w historii wojen
kolonialnych pod zasłużoną nazwą "rzezi pod fortem William Henry". Honor
Montcalma już raz ucierpiał z powodu podobnego zdarzenia, toteż nawet
przedwczesna śmierć słynnego francuskiego wodza nie zdołała zmazać tej nowej
plamy. Teraz okrył ją cień czasu.
Nadchodził już trzeci wieczór od zajęcia fortu. Na równinie, która była widownią
okrutnego gwałtu, panowała teraz cisza i śmierć. Splamieni krwią zwycięzcy już
odeszli, a ich obóz, który tak niedawno rozbrzmiewał weselem i radością, leżał
teraz cichy jak opuszczone miasto szałasów. Z fortu pozostały zgliszcza i ruiny:
zwęglone stropy, rozsadzone armaty i gruzy murów leżące na szańcach z ziemi.
Niezwykle też zmieniła się pogoda. Słońce, ukryte za nieprzeniknioną warstwą
oparów, już nie grzało. Setki pokaleczonych zwłok, sczerniałych w sierpniowych
upałach, zastygły w mroźnych podmuchach niemal listopadowego wiatru. Białe,
kędzierzawe obłoki, które tak niedawno płynęły nad wzgórzami ku północy,
powracały jako gęste, ciemne, nie kończące się chmury gnane wichurą. Tam gdzie
niedawno na gładkiej powierzchni Horicanu roiło się od ludzi, teraz zielone i
wzburzone fale biły o brzegi, jakby chciały wyrzucić wszystkie nieczystości na
zbrukaną plażę.
Cała okolica, która w świetle słońca i w ciepłym powietrzu była taka miła, teraz
wyglądała jak alegoryczny obraz życia, obraz, na którym wszystko przedstawione
było w najbardziej surowych, choć prawdziwych barwach, bez stonowań i półcieni.
Zdawało się, że nieubłagana śmierć jednym ciosem powaliła tych, którzy odważyli
się wejść na tę równinę.
Ale teraz droga była wolna. Po raz pierwszy od czasu, gdy odeszli sprawcy
strasznej zbrodni, którzy zbrukali to urocze miejsce, przyszli tu nowi ludzie.
Wieczorem, mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca, pięciu ludzi wyszło z
wąskiej przesieki wiodącej ku Hudsonowi i podeszło do ruin fortu. Szli wolno i
ostrożnie, jakby z odrazą wstępowali w głąb okropnego pobojowiska albo jakby się
bali, że znów ujrzą straszne sceny rzezi.
Był to stary ojciec, który wyruszył na poszukiwanie swych córek, a towarzyszył
mu Heyward, do głębi przejęty losem kobiet, i ci sami mieszkańcy puszczy, którzy
już raz dowiedli swej zręczności i oddania.
Unkas, który szedł na przedzie, krzyknął przeraźliwie, gdy znalazł się na środku
równiny. Na ten krzyk wszyscy zbiegli się do niego. Młody wojownik przystanął
nad stosem splątanych kobiecych trupów. Mimo przerażającego widoku Munro i
Heyward podbiegli do rozkładających się zwłok i poczęli grzebać w resztkach
różnobarwnych sukien. Wiedzeni miłością, nie zważali na nieprzy-zwoitość tego
czynu i szukali śladu drogich im istot. Ojciec i zakochany młodzieniec doznali
chwilowej ulgi w tych poszukiwaniach, choć znów cierpieli mękę niepewności,
równie straszną jak naj-okrutniejsza prawda.
Kiedy stali milczący i zamyśleni nad stosem ciał, podszedł do nich zwiadowca.
Ten dzielny człowiek patrzył z oburzeniem na pomordowanych i po raz pierwszy od
czasu, jak wszedł na równinę, odezwał się głośno:
- Widywałem już niejedno mrożące krew w żyłach pobojowisko. Nieraz całymi milami
szedłem krwawym tropem - mówił - lecz nigdy nie widziałem tak szatańskiego
dzieła! Zemsta jest uczuciem Indianina, a każdy, kto mnie zna, wie, że jestem
czystej krwi białym, lecz przysięgam - tu, w obliczu niebios -- że jeśli ci
Francuzi znów nawiną mi się na muszkę, moja strzelba nie
156
umilknie, dopóki starczy mi kul i prochu! Tomahawk i nóż pozostawiam tym, którzy
są do nich stworzeni. A ty co powiesz, Chingachgook?
Błysk szlachetnego gniewu przeleciał po śniadym obliczu wodza Mohikanów. Sięgnął
po nóż, ale potem odwrócił się bez słowa, a jego twarz przybrała wyraz takiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates