[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozbrojenie tych pieprzonych ładunków nie stanowi żadnej trudności
stwierdził Pete. Prawdziwym problemem jest wydostanie z lodu pozostałych
ośmiu, zanim zegar wybije północ i nasza karoca zamieni się z powrotem w dynię.
Wydobycie jednej bomby zabiera nam godzinę.
Ale wkrótce zmniejszymy tempo stwierdził Pete. Za pomocą małego
śrubokręta zaczął zdejmować tę część cylindra, na której znajdowało się stalowe
oczko. Pierwszą wyciągnęliśmy w czterdzieści pięć minut. Drugą w pięćdzie-
siąt pięć. Zaczynamy być zmęczeni. Zwalniamy. To przez ten wiatr.
Zabójczy wicher smagał i uderzał plecy Harry ego z potężną siłą. Miał wra-
żenie, że stoi na środku wezbranej, wzburzonej rzeki; strugi powietrza były wy-
czuwalne tak wyraznie jak prądy wodne. Prędkość wiatru wynosiła obecnie sie-
demdziesiąt czy osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, a w porywach przekraczała
nawet sto, ciągle rosnąc tak, że wichura osiągała huraganową siłę i wkrótce mogła
zagrozić ich życiu.
Masz rację przyznał Harry. Czuł lekki ból gardła spowodowany wysił-
kiem, jaki musiał wkładać w mówienie na tyle głośne, aby być słyszanym poprzez
szum wiatru, mimo że znajdowali się blisko siebie, pochyleni nad cylindrem z ma-
teriałem wybuchowym. Nie ma nic gorszego, niż wyjście na taką pogodę po
dziesięciu minutach przebywania w ciepłym pojezdzie śnieżnym zwłaszcza
jeśli trzeba spędzić na zewnątrz całą godzinę.
Pete odkręcił ostatnią śrubę i ściągnął z cylindra sześciocalową końcówkę.
Jak bardzo spadła temperatura? Jak sądzisz?
O minus pięć stopni Fahrenheita.
A jeśli uwzględnimy dodatkowe ochłodzenie spowodowane wiatrem?
103
Minus dwadzieścia.
Trzydzieści.
Możliwe. Nawet termoizolacyjny kombinezon nie był w stanie dosta-
tecznie go ochronić. Zimne ostrze wiatru ciągle uderzało go w plecy, przenikało
jego sztormowy skafander, kłuło kręgosłup. Tak naprawdę nigdy nie sądziłem,
że uda nam się wydostać dziesięć bomb. Wiedziałem, że będziemy stopniowo
zwalniać tempo. Ale jeśli zdołamy rozbroić pięć lub sześć, możemy mieć wystar-
czająco dużo miejsca, aby przetrwać detonację o północy.
Pete przechylił fragment obudowy i na jego osłonięte rękawicami dłonie wy-
sunął się mechanizm zegarowy. Był połączony z cylindrem czterema elastycznymi
przewodami: czerwonym, żółtym, zielonym i niebieskim.
Przypuszczam, że lepiej będzie jutro zamarznąć na śmierć, niż wylecieć
w powietrze dziś w nocy.
Nawet nie próbuj mi tego robić powiedział Harry.
Czego?
Zamieniać się w drugiego Franza Fischera.
Pete zaśmiał się.
Albo drugiego George a Lina.
Obaj mają dar przytruwania.
Sam ich wybrałeś stwierdził Pete.
I poczuwam się do winy. Ale spokojnie, to przecież równi faceci, tylko że
przez nieustanny stres. . .
To dupki żołędne.
Dokładnie.
Pora, żebyś się stąd zbierał powiedział Pete, ponownie sięgając do
skrzynki z narzędziami.
Potrzymam latarkę.
Nie chrzań. Połóż ją na lodzie tak, żeby na to świeciła, i odejdz. Nie potrze-
buję w tej chwili twojej pomocy. Możesz się przydać pózniej, żeby wyświadczyć
mi miłosierną przysługę, jeśli będzie taka potrzeba.
Harry ociągając się wrócił do pojazdu śnieżnego. Skulił się za maszyną, cho-
wając się przed wiatrem. Tak przycupnięty, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cały
ich wysiłek i ryzyko z nim związane są bezsensowne. Ich sytuacja musiała się
pogorszyć przed jakąkolwiek poprawą. O ile poprawa w ogóle nastąpi.
16:00
Ilja Pogodin kołysał się na powierzchni Północnego Atlantyku. Wzburzone fa-
le rozbijały się o zaokrąglone krawędzie okrętu, tworząc tryskające gejzery piany.
Morze huczało, wydając odgłosy przypominające grzmienie piorunów podczas
letniej burzy. Mimo że łódz przyjmowała na siebie tylko nieznaczną część impe-
tu rozkołysanego oceanu, gdyż ponad powierzchnię wody wystawał jej niewielki
fragment, to nie mogła jednak całkowicie oprzeć się furii szalejącego sztormu.
Popielate fale przewalały się przez pokład i wokół podstawy dużej, stalowej nad-
budówki gromadziła się gęsta jak budyń piana. Aódz podwodna nie została zapro-
jektowana z myślą o długich rejsach na powierzchni podczas sztormowej pogody.
Jednakże, pomimo tendencji do zbaczania z kursu, okręt był w stanie utrzymać
się na morzu na tyle długo, że Timoszenko miał wystarczająco dużo czasu, aby
skontaktować się ze sztabem Ministerstwa Marynarki Wojennej w Moskwie.
Oprócz kapitana Gorowa na mostku przebywali dwaj inni marynarze. Ubrani
byli w podszyte wełną kurtki, na które narzucili czarne sztormiaki z kapturami,
i rękawiczki. Stali plecami do siebie, zwróceni twarzami w kierunku przeciwle-
głych burt okrętu. Wszyscy trzej mężczyzni mieli lornetki, przez które bacznie
obserwowali przestrzeń.
To cholernie wąski horyzont, pomyślał Gorow patrząc na linię widnokręgu,
i wyjątkowo obrzydliwy.
Daleko na północy tliły się resztki zorzy polarnej. Magiczny zielony blask
przedostawał się spomiędzy chmur i nasycał swoją barwą perspektywę Atlantyku
Gorowowi wydawało się, że patrzy na nią przez cienką warstwę spływającej
zielonej cieczy. Poświata nieznacznie ożywiała monotonny koloryt szalejącego
morza i farbowała na żółto spienione grzebienie fal. Z północnego zachodu za-
cinała mieszanina cienkich płatków śniegu i deszczu; nadbudówka, balustrady
na mostku, czarny sztormiak Gorowa, urządzenie laserowe i maszty radiowe
wszystko było pokryte lodem. Mgła jeszcze bardziej przesłoniła rozmazany wid-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates