[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oczywiście przyznałem mu rację.
Poza tym miałeś własne powody, żeby go uśmiercić.
Uśmiechnąłem się.
W polityce i w interesach nie należy kierować się emocjami.
Random zapalił dwa papierosy i jednego mi podał.
Patrząc w dół przez mgłę ujrzałem morze. Jego wody pod granatowym
niebem, na którym wisiało złote słońce, były tak intensywnej barwy
fioletowopurpurowe, gęste jak farba i pofałdowane niczym kawałek materiału
że od tego widoku niemal rozbolały mnie oczy. Nagle złapałem się na tym, że
mówię coś na głos w języku, który nawet nie wiedziałem, że znam. Recytowałem
Balladę o wilku morskim , a Random słuchał, dopóki nie skończyłem, i spytał:
Czy to prawda, że sam ją napisałeś?
To było tak dawno powiedziałem że już nie pamiętam.
Grań skręciła w lewo i jadąc jej zboczem w dół ku zadrzewionej dolinie mie-
liśmy coraz większy obszar morza przed oczami.
Spójrz, latarnia morska w Cabrze powiedział Random, pokazując
ogromną szarą wieżę wyrastającą pośród morza. Całkiem o niej zapomniałem.
Ja też przyznałem. To bardzo dziwne uczucie, wracać do domu
dodałem i zdałem sobie naraz sprawę, że nie mówimy po angielsku, lecz w języku
zwanym thari.
Po jakiejś półgodzinie byliśmy na dole. Jechałem siła rozpędu, jak długo mo-
głem, a potem włączyłem silnik. Na jego dzwięk z pobliskiego krzaka zerwało się
stadko czarnych ptaków. Szary cień, podobny do wilka, wypadł z kryjówki i po-
mknął w stronę zarośli, jeleń zaś, którego podchodził, dotąd niewidoczny, umykał
teraz wielkimi susami. Byliśmy w dolinie obfitości choć nie tak gęsto i bujnie
zalesionej jak Las Ardeński która łagodnie opadała w stronę morza.
49
Na lewo piętrzyły się góry. Im dalej zapuszczaliśmy się w dolinę, tym wy-
razniej widać było ogrom masywu skalnego, z którego pomniejszego szczytu zje-
chaliśmy. Góry potężniały w swoim marszu ku morzu, przywdziewając barwny
płaszcz mieniący się zielenią, fioletem, purpurą, złotem i indygo. Ich czoło zwró-
cone ku morzu pozostawało dla nas niewidoczne, ale z najwyższego, ostatniego
wierzchołka spływał leciutki welon z przejrzystych chmur, a promienie słońca
rozjarzały jego czubek żywym ogniem. Oceniłem, że dzieli nas jeszcze jakieś
trzydzieści pięć mil od tego pulsującego światłem miejsca, a wskaznik paliwa stał
na zerze. Wiedziałem, że celem naszej podróży jest ten najwyższy szczyt, i za-
częło mnie ogarniać coraz większe podniecenie. Random patrzył w tym samym
kierunku.
Jest wciąż na swoim miejscu odezwałem się.
Już prawie zapomniałem. . . westchnął Random.
Zmieniając biegi zauważyłem, że moje spodnie nabrały dziwnego połysku,
którego przedtem nie miały. Zwężały się też wyraznie ku dołowi, a mankiety
zniknęły. Zwróciłem z kolei uwagę na moją koszulę. Przypominała teraz bardziej
marynarkę, była czarna i lamowana srebrem, a mój pasek znacznie się poszerzył.
Po bliższym zbadaniu okazało się, że mam też srebrne lampasy na spodniach.
Widzę, że jestem już w odpowiednim rynsztunku skonstatowałem, chcąc
się przekonać, jaki to odniesie skutek.
Random zachichotał i dopiero teraz spostrzegłem, że ma na sobie brązowe
spodnie w czerwone paski i pomarańczowo-brązową koszulę. Brązowa czapka
z żółtą lamówką leżała obok na siedzeniu.
Ciekaw byłem, kiedy zauważysz powiedział. Jak się czujesz?
Zupełnie niezle odparłem. Ale, nawiasem mówiąc, jedziemy na ostat-
nich kroplach benzyny.
Za pózno już, żeby coś na to poradzić. Jesteśmy teraz w prawdziwym świe-
cie i sztuczki z Cieniami kosztowałyby za dużo wysiłku. A ponadto nie przeszłyby
niepostrzeżenie. Niestety, będziemy musieli iść pieszo, kiedy wóz stanie.
Stanął dwie i pół mili dalej. Zjechałem na skraj drogi i zatrzymałem się. Słońce
żegnało się już z nami na zachodzie i rzucało długi cień.
Sięgnąłem za siebie na tylne siedzenie po buty, które tymczasem przekształ-
ciły się w długie, czarne botforty, i wyjmując je usłyszałem metaliczny brzęk.
Jak się okazało, był to dobrze wyważony srebrny miecz wraz z pochwą. Pochwa
idealnie pasowała do mojego pasa. Leżała tam także czarna peleryna z zapinką
w kształcie srebrnej róży.
Myślałeś pewno, że na zawsze są stracone? zapytał Random.
Tak jakby odparłem.
Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy pieszo. Wieczór był chłodny i rześki.
Na wschodzie pokazały się już gwiazdy, słońce chowało się za horyzont. Szliśmy
drogą, a Random zauważył:
50
Coś tu nie gra.
Co masz na myśli?
Za łatwo nam poszło. Nie podoba mi się to. Dojechaliśmy do Lasu Ardeń-
skiego niemal bez przeszkód. Co prawda Julian próbował nas zatrzymać, ale sam
nie wiem. . . Tak gładko dotarliśmy aż tutaj, że zaczynam podejrzewać, iż nam na
to pozwolono.
Mnie też to przyszło do głowy skłamałem. Jak sądzisz, co to może
znaczyć?
Obawiam się odparł że idziemy prosto w pułapkę.
Przez kilka minut szliśmy w milczeniu.
Myślisz o zasadzce? spytałem. Ten las wydaje mi się dziwnie spo-
kojny.
Bo ja wiem.
Przeszliśmy jeszcze jakieś dwie mile, zanim słońce zaszło. Zapadła ciemna
noc rozjarzona gwiazdami.
Niezbyt to dla nas odpowiedni sposób podróżowania zauważył Random.
To prawda przyznałem.
Ale trochę się boję zdobywać teraz rumaka.
Ja też.
Jaka jest twoja ocena sytuacji? zapytał Random.
W każdej chwili może nam grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.
Czy sądzisz, że powinniśmy zejść z drogi?
Zastanawiałem się nad tym znów skłamałem. Nic nam nie zaszkodzi
pójść trochę skrajem lasu.
Weszliśmy pomiędzy drzewa i ciemne cienie skał i krzewów. Powoli wzeszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates