[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podobnie było z Lincolnem chociaż nie tak tragicznie! I tak będzie z
Jacksonem. Kiedyś myślałam, że byłoby inaczej, gdyby chociaż jedna
z żon Gusa została dłużej. Ale teraz jestem pewna, że i tak
skończyłoby się podobnie. Wszyscy synowie Gusa Cade'a nauczyli się
skrywać uczucia. To był sposób na pokonanie własnej wrażliwości.
Kiedy Adams i Lincoln poznali miłość, nauczyli się, że czułe serce to
raczej siła niż słabość. - Roześmiała się Eden. - Jacksonowi może to
zająć trochę więcej czasu, ale chyba jest na dobrej drodze. - Dotknęła
ramienia Haley. - Każda chwila cierpliwości okaże się w końcu warta
zachodu.
141
RS
- Wiem - zgodziła się Haley. Była jednak wdzięczna za słowa
otuchy kobiety, która też kochała Cade'a.
- Czyli zamierzasz doprowadzić sprawę do końca.
- Tak. - Patrzyła, jak jej mężczyzna pochyla się, by jedną ręką
podnieść malutką dziewczynkę, a drugą szczeniaka. - Jeszcze nie
powiedział, że mnie kocha. Ale tak jest.
- Tylko on jeden o tym nie wie - zaśmiała się Eden.
- On wie. Ale w tej chwili nie jest jeszcze pewien tej swojej
łagodniejszej strony, o której mówiłaś.
- Czy to przetrwa próbę czasu? A może minie? Czy on cię nie
skrzywdzi? - Eden znała tę litanię wątpliwości. Sama przez to
przeszła, Linsey też. - Jackson jeszcze nie rozumie, że skoro tak się
dręczy, iż może cię skrzywdzić, to dowód, że tak nie będzie.
- Nie widzi, że każde z nas ma jakąś przeszłość i problemy.
Trudno mu uwierzyć, że mimo wszystkich swoich wad jest
najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znam. Najlepszym, jakiego
znam - mruknęła Haley.
- Innymi słowy, kochasz go - podsumował Eden.
- Na dobre i na złe.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
Haley milczała. Przez długą chwilę wpatrywała się w podwórko
pełne Cade'ów, którzy przyszli na urodziny Johnny'ego Rabba.
Mężczyzni, którzy naprawdę nie rozumieli, jakimi są ludzmi.
Odwróciła się do pastwiska, oparła łokcie na ogrodzeniu i
przypomniała sobie o matce, która go nie kochała.
142
RS
- Nie zamierzam mu powiedzieć, Eden. Jackson musi uwierzyć
do głębi serca i nieodwołalnie, że go kocham. A kiedy uwierzy... gdy
uwierzy, sam mi powie.
- Chcesz, żeby on ci powiedział, że ty go kochasz. A nie, że on
kocha ciebie. - Eden zmarszczyła brwi. Zamyśliła się nad Jacksonem i
słowami Haley i uśmiechnęła się. - Znakomicie. Znasz go dobrze,
prawda?
- Kocham go, Eden. Od bardzo dawna.
- I niedługo Jackson ci sam o tym powie. - Eden znowu się
uśmiechnęła. Ujęła Haley pod ramię i poprowadziła nową
przyjaciółkę z powrotem do rodziny. - Znakomicie - roześmiała się
głośno.
Po pracowitym tygodniu Haley wróciła do River Trace. Na
szczęście dzień pracy w klinice był krótki, ale pózną jesienią zmrok
zapadał wcześnie. W słabnącym świetle dnia podeszła do werandy,
gdzie kołysała się w bujanym fotelu Daisy Rabb. Zwykle witała ją, ale
dzisiaj milczała.
Haley podeszła bliżej i ujrzała, że Daisy płacze. Bezgłośne łzy
spływały strumieniem po jej policzkach.
- Daisy? - Haley uklękła obok fotela i zatrzymała go ręką. - Co
się dzieje? Coś ci się stało albo Johnny'emu?
Daisy nie odezwała się, a łzy płynęły. Haley zaniepokoiła się. Ta
dzielna kobieta zniosła okrutny los i straszne katusze. Wypłakała łzy
dawno temu.
- Daisy, czy to Johnny?
143
RS
- Mnie nic nie jest - wykrztusiła w końcu Daisy Rabb. -I
Johnny'emu też nie.
- Jackson! - Haley odwróciła się i rozejrzała wokół. Szorstka
dłoń chwyciła jej nadgarstek.
- Nikomu nic się nie stało - zapewniła Daisy ochrypłym z żalu
głosem. - Są kłopoty z koniem. Johnny myśli, że go podejrzewają. Jest
teraz w stajni z Jessem i Jacksonem. Chce im wytłumaczyć, że nic nie
zrobił koniowi.
Głos Daisy załamał się. Przez chwilę milczała, a potem
wyszeptała niemal niedosłyszalnie:
- Sędzia wyśle Johnny'ego do więzienia. Skończy tak, jak jego
bracia. Stracone życie. Zmarnowany talent. Nieszczęsny chłopak.
Haley poklepała ze współczuciem spracowaną dłoń i uwolniła
się z uścisku. -
- Może uda mi się pomóc. - Odwróciła się i pobiegła do stajni.
Zatrzymała się w drzwiach, by jej wzrok przyzwyczaił się do
ciemności. Usłyszała walenie końskich kopyt i rozzłoszczony głos
Jacksona wołający:
- Stój, mały! Stój! - a potem: - Haley, nie!
Wezbrał w niej gniew. Przyszła, kiedy Jackson o to prosił. Teraz
nie da się przepędzić, bo są jakieś kłopoty. Oślepiona ciemnością w
stajni, zrobiła krok naprzód. Za pózno zrozumiała, że walenie kopyt
zbliża się w jej stronę.
Potężne zwierzę musnęło ją w przelocie, ale to wystarczyło,
żeby rzucić ją wprost na otwarte drzwi. Ból przeszył ją sekundę po
tym, jak zobaczyła Johnny'ego na grzbiecie konia. Zdążyła zadać
144
RS
sobie pytanie, dokąd chłopcu tak się spieszy i dlaczego Jackson
biegnie, a chwilę pózniej ugięły się pod nią kolana.
Jak we śnie poczuła, że podtrzymują ją silne ramiona Jacksona.
Ale nie widziała jego desperackiej reakcji. Nie słyszała jego krzyku
ani pózniejszych ostrych rozkazów.
- Jesse, zadzwoń do Coopera. Nic mnie nie obchodzi, gdzie jest i
co robi, ma tu przyjechać. Natychmiast. - Odwrócił się ufny, że
kowboj wypełni rozkaz. Był też pewny, że umrze, jeśli cokolwiek
stanie się Haley. Jackson zaniósł ją do małego pokoiku, gdzie
zazwyczaj sypiał strażnik.
Haley poruszyła się. Poczute zapach koni i stajni. Nagle
przypomniała sobie pędzącego konia.
- Johnny!
Próbowała usiąść, ale powstrzymała ją silna dłoń na ramieniu.
- Nie, księżniczko. Leż spokojnie. Cooper już jedzie.
Przytrzymał ją delikatnie, lecz stanowczo, wbrew zdrowemu
rozsądkowi bojąc się zranień poważniejszych, niż było to
prawdopodobne czy nawet możliwe. Jackson usiadł na brzegu łóżka.
Widział jej potargane włosy, czerwoną pręgę na policzku.
- Wybacz, księżniczko. Tak mi przykro. Próbowałem zatrzymać
Johnny'ego.
Haley miała suche wargi i bolało ją gardło. Poczuła na
ramionach dłonie Jacksona. Próbował ją pocieszyć, ale nie wiedział
jak. Wtedy zrozumiała, że stało się coś strasznego.
- Jackson? Co się stało? Czy Johnny coś zrobił?
145
RS
- Ciii, spokojnie, kochanie - odpowiedział tym samym tonem,
którym Jesse mówił do konia. - Cooper niedługo przyjedzie.
Haley dotknęła swojej twarzy i poczuła opuchliznę na policzku.
Wiedziała, że to nic poważnego. W najlepszym razie czeka ją ból
głowy. W najgorszym - ból głowy i siniak.
- Jacksonie, nic mi nie jest. Zadzwoń do Coopera, żeby nie
przyjeżdżał. I tak najwyżej doradzi okład z lodu.
- Powinien na ciebie spojrzeć - nalegał Jackson.
- Nie, Jacksonie. - Usiadła i postawiła nogi na podłodze. Kręciło
jej się w głowie i była obolała, ale miewała już gorsze kontuzje. - To [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates