[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Francuza przeniósł wzrok na psa. Bari zmienił się do nie poznania. Jedyne oko wlepił w
twarz Thoreau. Zmarszczone, okrwawione wargi ukazywały kły długie na cal, spośród
których wydobywało się niskie, grozne warczenie. Bura sierść na grzbiecie zjeżyła się
niby szczotka. Wyczuwało się w nim i strach, i nienawiść.
Francuzowi natomiast głos ugrzązł po prostu w gardle, wobec lekkomyślnego
zuchwalstwa Dawida. Nie spuszczając psa z oczu, wolno uniósł fuzję do ramienia.
Dawid usłyszał szczęk kurka, lecz Bari usłyszał go również. Metaliczny dzwięk
przemówił do instynktu zwierzęcia. Skrwawione wargi opadły zakrywając kły, Bari
zaskomlił i wreszcie na brzuchu poczołgał się w stronę Dawida.
Thoreau patrzał wytrzeszczając oczy, jakby oglądał cud. Przyjąłby największy
zakład, postawił własną duszę przeciw starej obroży, że podobna rzecz jest niemożliwa
między Barim a jakąkolwiek istotą ludzką. Oszołomiony zniżył lufę fuzji. Dawid,
spozierając w dół, uśmiechał się do tego jedynego, nabiegłego krwią oka i łagodnie
wyciągał rękę. Pies przybliżył się pomału, rozpłaszczył u samych stóp Dawida i
popatrzył znów na Thoreau warcząc i groznie błyskając kłami.
Francuz odetchnął głęboko, bąknął coś niezrozumiale, a Dawid wyciągnąwszy
rękę, dotknął głowy Bariego. Pod wpływem tej pieszczoty ogromne cielsko drgnęło niby
od ukłucia. Pierwszy kontakt pomiędzy duszą ludzką a sercem zwierzęcia został
nawiązany.
Bari znalazł przyjaciela-człowieka.
Gdy Dawid oddalił się po chwili od psa i zbliżył do Francuza, twarz tego
ostatniego, w miejscach nie porośniętych brodą, miała dziwną, szarą barwę. Z wysiłkiem
dobył wreszcie głosu.
 Proszę pana  rzekł  to nie do uwierzenia! Widziałem na własne oczy, a
jednak nie mogę uwierzyć. To istny cud!
Wzdrygnął się. Dawid obserwował go z pewnym zdziwieniem. Niezupełnie
zdawał sobie sprawę z niezwykłości zdarzenia. Thoreau odgadł myśli gościa i wskazując
palcem Bariego rzekł:
 On jest zły, proszę pana, bardzo zły! To najgorszy pies w całej okolicy.
Urodził się w lesie pośród wilków i serce jego tęskni do zbrodni. Ma ćwierć krwi wilczej
w sobie i żaden kij nie wypleni z niego tej dzikości. Tłukłem go nieraz sam do pół
śmierci  nic nie pomogło. Zagryzł mi dwa psy. Skoczył do gardła. Boję się go.
Przykułem go do tego drzewa przed miesiącem, a teraz, choćbym chciał, nie potrafię go
spuścić z łańcucha. Rozdarłby mnie na strzępy. Wczoraj biłem go tak, że omal nie
skonał, a jeszcze szczerzył na mnie kły. Postanowiłem więc go zabić. Nic dobrego już z
niego nie będzie. Proszę, niech się pan trochę cofnie, żebym mógł mu wpakować kulę w
łeb.
Powtórnie podniósł broń do oka, lecz Dawid oparł mu dłoń na ramieniu.
 Ja mogę rozpiąć jego łańcuch  rzekł.
Zanim Thoreau zdążył zaprotestować, Dawid odważnie zbliżył się do drzewa.
Bari nie poruszył głowy i nie spuszczał oka z Francuza. Szczęknęła sprężyna wiążąca
ogniwa wokół pnia sosny i Dawid wyprostował się, trzymając w dłoni luzny koniec
łańcucha.
 Gotowe!  Roześmiał się z pewną dumą.  I nie użyłem wcale kija! 
dodał.
Thoreau westchnął  o, Boże!  i siadł na pniu zwalonej brzozy, jakby mu
raptem nogi odjęło.
Dawid poruszył łańcuchem, przerzucił go z ręki do ręki i ponownie umocował
wokół pnia drzewa. Bari nie spuszczał oka z Thoreau, a Francuz z kolei gapił się na psa,
jakby zwierzę zmieniło całkowicie wygląd.
Dawid doznawał poczucia rozkosznej dumy. Zrobił coś, na co Thoreau nie chciał
się ważyć, a zrobił to zupełnie zwyczajnie, nie przezwyciężając nawet żadnej obawy. W
ciągu tych paru minut odrodził się duchowo, odnalazł poniekąd dawną energię, czuł się
zdrowszy, silniejszy. Podszedł do Thoreau, który stanął właśnie na nogi.
 Jadę na północ z ojcem Rolandem  rzekł.  Czy zechce pan oddać mi tego
psa? Nie będzie pan miał kłopotu z zabijaniem.
Thoreau spozierał na niego chwilę tępo, zanim wreszcie dał odpowiedz.
 Tego psa? Panu? Na Daleką Północ?  tu zerknął na Bariego ze wstrętem i
obrzydzeniem równocześnie.  Do czego panu potrzebny ten diabeł?
 Dla doświadczenia po prostu. Chcę spróbować, co z tego wyjdzie. Może się
to panu wydać niezrozumiałe, ale ten pies, jakkolwiek zły i brzydki, dziwnie przypadł
mi do serca. Polubiłem go i mam wewnętrzne przekonanie, ze on również mnie polubił.
 Ależ mech pan spojrzy na jego oko!
 Które oko? - spytał Dawid z naciskiem. - Czy to, które mu pan wybił kijem?
 Zasłużył sobie na to! burknął Thoreau. --- Ugryzł mnie w rękę. Ale ja
miałem na myśli drugie oko, to, które patrzy właśnie na nas niby diabelskie ślepie.
Mówię panu, że to ćwierć krwi wilk...
 No, a złamana łapa? - przerwał Dawid. - Sądzę, że i tu winien kij?
--- Miał już ten feler, gdy go kupiłem przed rokiem. Nie mnie zawdzięcza to
kalectwo. No i może go pan sobie i święci pańscy mają pana w opiece! --- Jak mu na
imię?
--- Indianin, do którego należał przed pięciu laty jako szczenię, nazwał go Bari,
co wśród Indian z plemienia Psie %7łebro znaczy  Dzika krew  . Powinien był nazwać go
po prostu diabeł.
Thoreau zakończył przemówienie wzruszeniem ramion, jak gdyby zrzucając z
siebie wszelką odpowiedzialność za dalszy bieg wypadków i zwrócił w stronę chaty.
Idąc w ślad za nim Dawid spojrzał jeszcze na Bariego. Wilczur podniósł się ze śniegu.
Stał tam naprężywszy łańcuch, gdy zaś Dawid już miał zniknąć między drzewami,
pobiegł za nim niski, tęskny skowyt.
Skowyt był tak cichy, że człowiek go nie słyszał, w sekundę pózniej usłyszał
natomiast chrapliwy kaszel. Wzdrygnął się na ten dzwięk i myśląc o świeżych kroplach
krwi, barwiących z pewnością na nowo biel śniegu, spojrzał nieomal z nienawiścią na
szerokie plecy Thoreau.
8. Na Daleką Północ
Ku wielkiemu zdziwieniu Francuza, ojciec Roland dowiedziawszy się, że
Dawid chce zabrać w podróż Bariego, nie zgłosił w tym względzie żadnego sprzeciwu.
Gdy zaś Thoreau, ilustrując zdarzenie szerokimi gestami ramion, opowiedział co zaszło
między tym czworonożnym czartem a człowiekiem  w twarzy misjonarza pokazało
się wyrazne zadowolenie. Ojciec Roland zrozumiał, że w duszy Dawida budziły się,
hamowane od dawna, zdrowe uczucia. Był tego pewny, zanim Dawid sam zaczął
objaśniać:
 Proszę ojca, to biedne zwierzę jest zmaltretowane do ostateczności. Ja sam,
choć dużo przeszedłem, nigdy nie byłem sponiewierany do tego stopnia. Zabić je? Po
co? Jeśli Północ, którą ojciec tak chwali, potrafi zrobić mężczyznę z życiowego
rozbitka, to chyba tym bardziej potrafi uzdrowić skatowanego psa. Mam rację, czy nie?
Ojciec Roland obserwował Dawida uważnie. Jakże się zmienił w ciągu jednej
doby. W głosie jego ścierały się wzruszenie i pogarda, gniew i wyzwanie. Na policzkach
miał wypieki, a w oczach skry. Misjonarz bał się odezwać, by nieumiejętnymi słowy nie
stłumić szczerych reakcji.
Dawid spoglądał na niego, jak gdyby wyczekując jednak odpowiedzi.
 Człowiek jest prawdziwym głupcem  mówił Dawid  że traci tyle energii
na bezpłodne wyrzekania. Nie należy skomleć, tylko działać. Ten pies właśnie gotów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates