[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łączącej rzędy starożytnych kamieni. O tej porze roku Orion nie polował na jednorożce;
i nie dlatego, iż wiedział, kiedy jednorożce się rozmnażają w Krainie Elfów, gdzie czas
płynie inaczej niż u nas. Postępował tak z powodu odziedziczonego po swoich
ziemskich przodkach odczucia, które zabraniało polowania na każdą żywą istotę o tej
porze pieśni i kwiatów.
Teraz więc opiekował się tylko swoją sforą i często obserwował wzgórza, każdego
dnia oczekując powrotu Lurulu.
Minęła wiosna, wyrosły letnie kwiaty, a mimo to troll nadal nie wracał, ponieważ w
zalesionych dolinach Krainy Elfów czas płynie w inny sposób niż w naszym świecie.
Orion wypatrywał Lurulu w ciemniejące wieczory tak długo, aż szereg wzgórz
poczerniał, lecz ani razu nie zobaczył okrągłych główek trolli na łagodnie opadających
zboczach.
Z lodowych krain z westchnieniem nadeszły mocne, jesienne wiatry, a młody książę
ciągle wypatrywał Lurulu, zaś mgły i zmieniające barwę liście budziły w jego sercu
tęsknotę za łowami. Jego ogary skomlały za otwartymi przestrzeniami i zwierzęcymi
tropami, które jak tajemnicze dróżki krzyżowały się w wielkim świecie. Orion wszakże
zamierzał polować wyłącznie na jednorożce i nadal czekał na swoje trolle.
Wreszcie pewnego ziemskiego dnia, gdy zapowiedz mrozu wisiała w powietrzu i
słońce zachodziło krwawo, po skończonej przemowie Lurulu do zgromadzonych w lesie
trolli, te ostatnie, skacząc szybciej niż króliki, szybko dotarły do granicy zmierzchu.
Wówczas ci mieszkańcy naszego świata, którzy spojrzeli w stronę tajemniczej zapory,
gdzie kończyła się Ziemia (a rzadko to robili), mogli zobaczyć niesamowite postacie
nadchodzących zwinnych trolli, całkiem szare w wieczornym mroku. Przybyły kolejno,
troll za trollem po wysokich skokach przez zaporę zmierzchu. Opadłszy w ten sposób
bezceremonialnie na naszych polach, zbliżyły się, koziołkując, podskakując i biegnąc,
wybuchając bezczelnym śmiechem, jakby był to odpowiedni sposób powitania nie
najmniejszej z planet.
Przebiegły, szeleszcząc jak wiatr w słomie obok małych, ludzkich chat i nikt, kto
usłyszał ten cichy odgłos, nie miał pojęcia, jak obce były to istoty, oprócz psów, których
zadaniem jest obserwacja otoczenia i które wiedzą o wszystkim, co się wokół dzieje.
Tylko one zdawały sobie sprawę z ogromnej różnicy między trollami a ludzmi. Psy
szczekają na Cyganów, włóczęgów i wszystkich bezdomnych wtedy, gdy mijają ich
domy. Z większym wstrętem ujadają na dzikie leśne zwierzęta, dobrze wiedząc, jak
bardzo gardzą one ludzmi. Bardziej wściekle obszczekują lisa z powodu jego
tajemniczości i dalekich wędrówek: ale tamtej nocy szczekanie psów przekroczyło
wszelkie granice wstrętu i wściekłości. Wielu farmerów pomyślało wówczas, że ich
pies się dusi.
Mijając nasze pola, nie zatrzymując się, żeby pośmiać się z niezdarnego biegu
uciekających owiec, gdyż zachowali śmiech dla ludzi, trolle niebawem przybyły na
wzgórza ponad Erlem. Zobaczyły w dole półmrok, dym z ludzkich siedzib, a wszystko
było szare. Nie mając pojęcia, skąd się bierze dym tutaj z wody, którą gotowała w
kotle jakaś kobieta, tam zaś z suszącej się dziecinnej sukienki, ówdzie z ogniska, przy
którym kilku starców grzało ręce wieczorem trolle powstrzymały się od śmiechu,
choć zamierzały to zrobić, skoro tylko zetkną się z ludzmi. Możliwe, że nawet te istoty,
u których najpoważniejsze myśli kryły się tuż pod powierzchnią śmiechu, nieco
zdziwiła
obcość, a zarazem bliskość ludzi śpiących w położonej w dole wiosce, okolonych
dymem. Lecz zdziwienie to nie trwało w ich lekkomyślnych umysłach dłużej niż pobyt
jaskółki na cienkich, najwyższych gałązkach drzewa.
Po jakimś czasie trolle oderwały wzrok od doliny i podniosły go na niebo, które
nadal jaśniało nad ostatnim świecącym, niewielkim pasemkiem barwy i gasnącego
blasku słońca. Niebo było tak piękne, że uwierzyły, iż inna zaklęta kraina leżała po
drugiej stronie Erlu, dwa niewyrazne, półprzezroczyste magiczne elfowe włości
otaczające z obu stron tę dolinę i nieliczne ludzkie pola. Siedząc tak na zboczu wzgórza,
patrząc na zachód, następną rzeczą, jaką ujrzały, była jakaś gwiazda, a raczej planeta
Wenus, która świecąc nisko nad horyzontem, napełniała się błękitem. Wszystkie wiele
razy pochyliły głowy z szacunkiem przed tą jasnoniebieską cudzoziemką. Albowiem
choć rzadko zachowywały się uprzejmie, zauważyły, że gwiazda wieczorna nie ma nic
wspólnego z Ziemią i ze sprawami ludzi i uwierzyły, iż przybyła z nieznanej im elfowej
krainy po zachodniej stronie świata. Na niebie pojawiało się coraz więcej i więcej
gwiazd, aż trolle się przestraszyły, gdyż nic nie wiedziały o tych połyskliwych
wędrowcach, którzy to umieli wychynąć z mroku i świecić: zaraz też powiedziały sobie:
Trolli jest więcej niż gwiazd.
Dodało to im otuchy, ponieważ bardzo ufały w liczebność. Lecz wkrótce potem
było więcej gwiazd niż trolli. Trolle zle się czuły, siedząc w mroku pod mnóstwem
mrugających gwiazd. Teraz jednak zapomniały o wybryku wyobrazni, który je
zaniepokoił. Zamiast tego zwróciły uwagę na żółte światła, które paliły się to tu, to tam
z tej strony szarości, gdzie stały nieliczne ludzkie chaty, ciepłe i przytulne, niedaleko od
przybyszów z zaklętej krainy. Jakiś żuk przeleciał obok nich, więc ściszyły głosy, aby
usłyszeć, co im powie; lecz on tylko brzęczał, lecąc do domu, a one nie znały jego
języka. Gdzieś daleko jakiś pies szczekał bez przerwy, napełniając powietrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates