Roberts Nora Dziedzictwo DonovanĂłw 04 Oczarowani 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z tobÄ… poÅ‚Ä…czyć, poleciaÅ‚bym do Portland, a stamtÄ…d wynajÄ…Å‚­
bym samochód.
Na myśl o tym, że Alan mógłby wtargnąć na teren jej
magicznej krainy, ogarnęła ją panika. Kosztowało ją sporo
wysiłku, żeby nie dać tego po sobie poznać.
- Och, Alanie, nie ma najmniejszego powodu do niepo­
koju. Naprawdę mam się świetnie, a burza była po prostu
fascynująca. Siedziałam w domu i za szybą rozgrywał się
niezwykły spektakl. Poza tym mam tutaj awaryjny generator.
- Trudno mi się pogodzić z myślą, że jesteś tam sama,
w jakimś prymitywnym leśnym szałasie, zagubiona na końcu
świata. A jeśli się skaleczysz albo w ogóle gdy stanie się coś
złego, na przykład zachorujesz albo złapiesz gumę?
Poczuła, jak z niej samej stopniowo ulatuje powietrze.
Jeszcze chwila, a zupełnie oklapnie. Podobnie jak jej rodzice
powtarzaÅ‚ zawsze to samo, tym swoim troskliwym, a zara­
zem nieco zawiedzionym tonem.
- Alanie, to jest prześliczny, solidny i przestronny domek,
a nie żaden szałas. Do najbliższego miasteczka mam niecałe
dziesięć kilometrów, więc wcale nie jestem zagubiona gdzieś
koÅ„cu Å›wiata. Gdybym siÄ™ skaleczyÅ‚a Å‚ub zachorowaÅ‚a, po pro­
stu udam się do lekarza, a koło też potrafię zmienić.
- Jednak nadal w pobliżu ciebie nie ma nikogo, Rowan,
a jak dowiodła ostatnia noc, łatwo możesz zostać odcięta od
świata.
- Telefon działa teraz bez zarzutu - powiedziała przez
zaciśnięte zęby - a w samochodzie mam telefon komórkowy.
OCZAROWANI 55
Poza tym wydaje mi się, że jestem nowoczesną i inteligentną
osobą, która na dodatek cieszy się doskonałym zdrowiem
i ma dwadzieścia siedem lat, a jedynym i wyłącznym celem
mojego przyjazdu do Oregonu było właśnie to, że bardzo
potrzebuję samotności.
Przez chwilę panowała cisza, na tyle długa, aby dotarło do
niej, iż zraniła uczucia swojego narzeczonego. Natychmiast
pogrążyła się w poczuciu winy.
- Alanie...
- Miałem nadzieję, że będziesz gotowa do powrotu do
domu, ale, jak widzę, pomyliłem się. Tęsknię za tobą, Rowan,
podobnie jak twoja rodzina. Chcę, żebyś o tym wiedziała.
- Przepraszam. - Ile jeszcze razy bÄ™dzie musiaÅ‚a wypowia­
dać to słowo? zastanawiała się, przyciskając palcami skronie,
gdzie pojawiÅ‚ siÄ™ tÄ™py ból. - Nie miaÅ‚am zamiaru być opryskli­
wa. Zdaje się, że przyjęłam pozycję obronną. Nie, nie jestem
gotowa do powrotu. A jeśli chodzi o rodziców, to powiedz im,
że zadzwonię dzisiaj wieczorem i że mam się dobrze.
- Będę się dzisiaj widział z twoim ojcem. - Znowu mówił
oziębłym głosem, co czynił zawsze, gdy chciał jej dać do
zrozumienia, że czuje się bardzo dotknięty. - Powiem mu.
Odezwij siÄ™.
- Oczywiście, że się odezwę. Miło, że zadzwoniłeś. Pod
koniec tygodnia napiszę do ciebie długi list.
- Bardzo bym się ucieszył. Do zobaczenia, Rowan.
Jej radosny nastrój zniknął bezpowrotnie. Odłożyła
słuchawkę, odwróciła się i popatrzyła na straszny bałagan
w kuchni. Traktując to jako karę, posprzątała i wyszorowała
każdy milimetr, po czym włożyła ciasteczka do plastikowego
pojemnika.
56 OCZAROWANI
- No, nie, dlaczego mam się tym wszystkim zadręczać?
Nie zgadzam siÄ™ na to! - OtworzyÅ‚a z hukiem drzwi kreden­
su, wyjęła mniejszy pojemnik i przełożyła do niego połowę
ciasteczek.
Szybko, żeby się nie rozmyślić, nałożyła lekką kurtkę
i wsuwając pojemnik pod pachę, wyszła z domu.
Nie miała pojęcia, gdzie szukać domku Liama, wiedziała
tylko, że znajduje się blisko morza. Dobrze byłoby odszukać
to miejsce, pomyślała, tak na wszelki wypadek, bo w razie
nagÅ‚ej potrzeby... Przespaceruje siÄ™, a jeżeli go nie znaj­
dzie... No cóż, stwierdziÅ‚a, potrzÄ…sajÄ…c ciasteczkami, przy­
najmniej po drodze nie umrze z głodu.
RuszyÅ‚a w drogÄ™. ZpiewaÅ‚y ptaki, szumiaÅ‚y drzewa, sÅ‚od­
ko pachniały sosny. Tam gdzie słońcu udało się przedrzeć,
pocÄ™tkowane promienie taÅ„czyÅ‚y na leÅ›nej Å›ciółce i roz­
iskrzały wodę strumienia.
Im dalej szÅ‚a w las, tym szybciej wracaÅ‚ jej humor. Przy­
stanęła na chwilÄ™, by zamknąć oczy i poczuć, jak wiatr roz­
wiewa jej włosy i chłoszcze policzki. Czy można to wszystko
wytłumaczyć takiemu człowiekowi, jak Alan? zastanawiała
siÄ™. Mężczyznie, dla którego każda potrzeba musi być logicz­
nie uzasadniona, a każde posunięcie racjonalne i oparte na
solidnych podstawach.
Czy mogłaby sprawić, by on lub ktokolwiek ze świata, od
którego uciekła, zrozumiał, co to jest szaleńcza tęsknota za
czymÅ› tak niepraktycznym jak Å›piew drzew, zapach rzeÅ›kie­
go powietrza i czysty smak wody, a także spokój wynikający
z samotnego obcowania z tajemniczą i tętniącą życiem
naturÄ…?
- Nie zamierzam tam wracać. - Te słowa, które stanow-
OCZAROWANI 57
czym gÅ‚osem wypowiedziaÅ‚a do siebie, zdumiaÅ‚y jÄ… i sprawi­
ły, że gwałtownie otworzyła oczy. Nie zdawała sobie sprawy,
że oto samodzielnie podjęła wreszcie jakąś decyzję, przy tym
dotyczącą czegoś niesłychanie ważnego. Usłyszała nagle, że
z jej gardła wydobywa się... chyba triumfalny... śmiech.
Nie zamierzam wracać - powtórzyła. - Nie wiem, dokąd
się udam, ale tam na pewno nie wrócę.
Znów się zaśmiała, i w szaleńczym tempie zawirowała
radosnym taÅ„cu, po czym żwawym krokiem ruszyÅ‚a Å›cież­
ką, by na rozstaju skręcić w prawo. Kątem oka dostrzegła coś
białego. Odwróciła się i otworzyła szeroko usta na widok
białej łani.
PrzyglÄ…daÅ‚y siÄ™ sobie, a miÄ™dzy nimi rwaÅ‚ i pieniÅ‚ siÄ™ stru­
mień - łania o spokojnych złocistych oczach i o skórze tak
białej jak obłok, oraz kobieta, na której twarzy malowały się
jednocześnie olśnienie i niedowierzanie.
Urzeczona Rowan postąpiła dwa kroki naprzód. Aania stała
nieruchoma, elegancka jak rzezba z lodu. Po czym, podnoszÄ…c
do góry gÅ‚owÄ™, odwróciÅ‚a siÄ™ i pÅ‚ynnym ruchem skoczyÅ‚a miÄ™­
dzy drzewa. Bez chwili wahania, przeskakujÄ…c po wypolerowa­
nych skałach jak po kamiennych stopniach, Rowan przebiegła
przez strumień. Od razu dostrzegła ścieżkę, a potem łanię, teraz
wyglądającą jak rozmazana, skacząca biała plama.
Popędziła za nią, lecz lania wciąż była przed nią, migając
lśniącą bielą i dudniąc kopytami po ubitej drodze.
Wkrótce Rowan znalazła się na idealnie okrągłej polanie,
otoczonej majestatycznymi drzewami. W jej Å›rodku znajdo­
wało się drugie koło, utworzone z ciemnoszarych kamieni,
z których najkrótsze miały długość jej ramienia, a najwyższe
przerastały ją.
58 OCZAROWANI
OszoÅ‚omiona, wyciÄ…gnęła rÄ™kÄ™ i zbliżyÅ‚a koniuszki pal­
ców do powierzchni najbliższego kamienia. MogÅ‚aby przy­
siÄ…c, że poczuÅ‚a wibracjÄ™, podobnÄ… do szarpniÄ™cia strun har­
fy... i w jakiejś tajemnej części świadomości usłyszała
współgrającą z nią nutę.
Taneczny kamienny krÄ…g w Oregonie? Nie, to wykluczo­
ne, stwierdziła. A jednak był tutaj i musiał powstać niezbyt
dawno, bo gdyby miał historyczną wartość, pisano by o nim,
naukowcy by go badali, a turyści odwiedzali.
Zaciekawiona, weszÅ‚a miÄ™dzy miÄ™dzy dwa kamienie i na­
tychmiast siÄ™ cofnęła. ZdawaÅ‚o siÄ™ jej, że w Å›rodku drży po­
wietrze, jest inne, bogatsze światło, a szum morza bliższy, niż
zdawał się jeszcze przed chwilą.
Przekonywała siebie, że jest jest kobietą rozumną, nie
powinna więc wierzyć w takie bzdury... nie ma przecież
żywych, wibrujących i świecących kamieni... a jednak lepiej
będzie, gdy obejdzie to miejsce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates