[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wystarczyło, by wszystko wymazać z pamięci. Benny warknął i Rawley trącił go tenisówką.
- Hej! Co jest?
- Włamałeś się do mojego mieszkania - stwierdziła Jenny, patrząc mu w oczy. - Ukradłeś
paszport Rawleya i pojechałeś po niego na obóz.
Troy przysiadł na stoliku obok kanapy. W jego niebieskich oczach były chłód i wyracho-
wanie, które Jenny aż za dobrze pamiętała. Trochę przytył, ale nie zaszkodziło to jego uro-
dzie. Tak naprawdę wyglądał jeszcze lepiej niż kiedyś. Jenny uznała, że to nie w porządku, by
ktoś tak zły mógł prezentować się tak atrakcyjnie. To śmiertelnie grozne.
- Nie, wszedłem tylko do środka. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte. Pewnie ktoś się
włamał, kiedy wyjechałaś. Niepokoiłem się o ciebie. Wszedłem, zawołałem cię i wtedy ten pies
się na mnie rzucił! - Spojrzał na Benny'ego, który nie spuszczał z niego wzroku. Najwyrazniej
poznał swojego wroga.
- Mamo! - usiłował wtrącić się Rawley.
- Nie wierzę ci. Zabrałeś jego paszport.  Troy zmrużył oczy.
- Leżał obok fotografii. Nie raczyłaś mi powiedzieć, że mam syna.
- Mamo!
- To nie jest twój syn.  Troy uśmiechnął się szerzej.
- Wiem, że to mój tata! - krzyknął Rawley. - Mam zdjęcie! - Rzucił się do plecaka.
- To nie jest twój syn. Nie masz do niego żadnych praw - wysyczała cicho Jenny. Zebrała
resztki sił i przeszła do saloniku. Usiadła ciężko na kanapie.
- Mamuś... mamuś. - Rawley przycupnął na krześle naprzeciwko. W ręku trzymał zdję-
cie Troya. Jenny rzuciła okiem na wyblakłą fotografię, ale nie wzięła jej. Wszystko ją bolało.
Chłopak spojrzał na ojca, a potem zwiesił dłonie między kolanami, trzymając zdjęcie.
Widać było na nim charakterystyczny uśmieszek Troya, choć ząb czasu nieco nadgryzł papier.
- Przyjechał na obóz kilka dni temu - dodał niespokojnie chłopak. - Od razu wiedziałem,
kim jest. Rozpoznałem go!
Znów spojrzała w oczy Troya. Było w nich tyle satysfakcji, że miała ochotę krzyczeć.
- Jego nazwiska nie było na liście.
- No to co? To mój tata i miał ze sobą mój paszport. Tylko to się liczy!
- Wyrobiłam ci paszport, żebyś mógł pojechać do Puerto Vallarta.
 Ale nie pojechałem! - wrzasnął Rawley, jakby była kompletnie głucha. - Byłem na obo-
zie piłkarskim razem z Brandonem! A potem zobaczyłem tatę i myślałem, że to ty go przysła-
łaś i tak się ucieszyłem!
Troy przesunął wzrokiem po jej ciele. Jak pan i władca. Jenny wzdrygnęła się. Na wspo-
mnienie dotyku jego rąk poczuła się brudna. Zbierało jej się na mdłości.
- I nigdy mu o mnie nie powiedziałaś - oskarżał ją Rawley urażonym tonem. - Nigdy. -
Zacisnął usta, jakby za chwilę miał się rozpłakać. -Dlaczego?
Jenny popatrzyła na niego bezradnie, a potem ze złością przeniosła wzrok na Troya.
Uniósł jedną brew. Myliłam się, pomyślała. Nienawidzę go.
- Bo nie mam do niego zaufania.
- Przecież jestem jego synem. - W szeroko otwartych oczach Rawleya malował się za-
wód.
- Wiem. - Odetchnęła głęboko. - Przykro mi.
Chciała wyciągnąć do niego rękę, ale cofnął się, uprzedzając jej gest. Poczuła ucisk w
gardle. Jeśli go teraz straci, nigdy sobie tego nie daruje.
- Nadrabialiśmy stracony czas - Troy mówił swobodnym tonem. - Pokopaliśmy trochę
piłkę i mieliśmy okazję nieco się poznać.
- Rick nigdy cię nie spotkał w obozie. - Słyszała swój kłótliwy głos, ale nie mogła się od-
prężyć. Nie teraz, dopóki jest tu Troy. To tak jakby odwróciła uwagę od grzechotnika. Wzdry-
gnęła się, niemal czując na skórze jego obleśne spojrzenie.
- Rick? To ojciec Brandona?  Rawley skinął głową.
Troy roześmiał się ponuro.
- Mieli go powyżej uszu na tym obozie, bo bez przerwy tłumaczył im, jak mają grać. Ale
on sam nie umie grać. W ogóle.
- Trochę zna się na piłce nożnej. - Rawley naiwnie próbował bronić Ricka.
Jenny wiedziała, że Troy kłamie w sprawie włamania. Zdawała sobie sprawę z wielu rze-
czy, o których Rawley nie miał pojęcia. Nie była to jednak odpowiednia pora na wrzaski i
awanturę. Wiedziała z doświadczenia, że ją przegra, a na dodatek kłótnia mogła tym razem
przerodzić się w coś o wiele gorszego.
- Sądziłam, że przyjechałeś przepraszać i obiecywać poprawę - stwierdziła obojętnie.
- Poprawę? - Patrzył chłodno. - I kto to mówi?
 O co wam chodzi? - spytał Rawley. Jenny popatrzyła na syna.
- Rawley, muszę zamienić kilka słów z Troyem w cztery oczy.
- Dlaczego?
- Proszę cię.
Zacisnął usta i gniewnie zmarszczył brwi. Był w tej chwili tak podobny do ojca, że Jenny
omal nie pękło serce. Nie ma w nim nic z Troya! Nic! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates