[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ze szklanki. - %7łona z dziećmi opuściła dom i czuję się
osamotniony. Wróćmy więc do punktu, w którym
przerwaliśmy naszą znajomość.
Mówił coraz głośniej i Sammy usiadła w obawie,
by nie zaczął krzyczeć.
Czuła się niemal fizycznie chora, jednak musiała
przez to przejść.
- Cóż mnie to może obchodzić - wymawiała każde
L
słowo z mrożącą pogardą - nawet gdyby twoja żona
przeprowadziła się na Marsa. Nie chcę mieć z tobą
nic wspólnego. Ani teraz, ani nigdy. Zrozumiałeś?
- Chyba nie mówisz serio, Sammy.
Pochylił się i chwycił ją za rękę. Przerażona,
natychmiast wyrwała ją.
Patrzyła na tę pustą, przystojną twarz i już nie
wiedziała, kogo nienawidzi bardziej: Derka, za jego
miałkość i obłudę, czy siebie, za swoją dziewczyńską
głupotę, która sprawiła, że dała się złapać na gładkie
słówka.
- Mówię śmiertelnie serio. I powtarzam: nie chcę
mieć z tobą nic wspólnego. A jeśli będziesz wymuszał
na mnie spotkania, pójdę na policję.
Cała dygotała, a twarz jej płonęła.
W tej samej chwili Derek zrzucił maskę i zobaczyła
wulgarnego, rozwścieczonego chłopaka.
- Pożałujesz! Zwodziłaś mnie przez pół roku i teraz
chcę tego, co mi się słusznie należy.
- Gdybyś miał dostać to, co ci się słusznie należy
i na co zasłużyłeś, musiałbyś siedzieć teraz pod kluczem.
Ujrzała błysk nienawiści w jego oczach.
- Ty zimna mała dziwko! - wybuchnął. - Jeszcze
pożałujesz! Zapamiętaj moje słowa!
Ogarnął ją strach. Zerwała się z krzesła i rzuciła ku
wyjściu. Dopiero na zewnątrz, w zimnym podmuchu,
trochę ochłonęła.
A gdy tak stała na chodniku i głęboko wciągała
w płuca mrozne powietrze, aby ukoić rozdygotane
nerwy, nagle zauważyła zaparkowanego naprzeciw
winiarni srebrnego jaguara. Roman! Czyżby był tam
w środku przez cały czas? Spojrzała do tyłu, ale
żaluzje na oknach zasłaniały wnętrze.
Co musiał sobie pomyśleć? Przecież na pewno widział
ją z Derkiem i kto wie, jakie wnioski z tego wyciągnął.
W tej chwili jednak mało ją to wszystko obchodziło.
Zawołała taksówkę i dopiero kiedy znalazła się
w łóżku, poczuła się trochę bardziej bezpieczna. Skulony
w nogach Robbie miło grzał jej stopy.
Co miał na myśli Derek, kiedy powiedział jej, że
pożałuje? Ta dwukrotnie powtórzona pogróżka brzmiała
teraz w jej głowie niczym echo po strzale z broni palnej.
W końcu, nie mogąc zasnąć, sięgnęła po książkę
i czytała ją dotąd, aż oczy same się zamknęły.
Z głębokiego snu wyrwał ją natarczywy dzwonek
telefonu. Podniósłszy słuchawkę, usłyszała energiczny
i ostry głos Romana, który zaraz w pierwszym zdaniu
poinformował ją, że za godzinę opuszczają Padley.
- Ależ jest dopiero wpół do ósmej.
- Wiem o tym bardzo dobrze.
- Poza tym mam być na lunchu u rodziców.
- Więc odwołaj wizytę.
Był to rozkaz i chwilę się zastanawiała nad nim.
- Przyjadę do Londynu wieczornym pociągiem
- poszła na kompromis.
- Nie ma mowy. Jedziesz ze mną.
- Mam dość tych twoich rozkazów! - krzyknęła.
- Zresztą, czy to takie istotne, że pojadę trochę
pózniej? Nie proszę cię o pieniądze na bilet.
Po krótkiej przerwie powiedział:
- W takim razie zjemy lunch razem.
- Chyba nie słuchałeś mnie. Mam zamiar zjeść
lunch z rodzicami.
- Jestem pewien, że zgodzą się na dodatkowego
stołownika. Do Londynu wyruszymy po lunchu. A poza
tym chciałbym poznać twoich rodziców.
Sammy gwałtownym ruchem usiadła na łóżku.
Stanowczo sprawy zaszły zbyt daleko. Nie tylko że
sam zapraszał się do domu jej rodziców, ale, co
gorsza, oni będą z pewnością mile zaskoczeni tą
wizytą. Odkąd bowiem podjęła się swej dziennikarskiej
misji, stale dopytywali się o Romana.
- A więc? - nalegał. - O której mam wpaść po ciebie?
- O wpół do dwunastej - warknęła i rzuciła
słuchawkę.
Jak na niedzielę, była to niemożliwie wczesna godzina,
lecz wylegiwanie się w łóżku nie miało już sensu.
Wstała więc i poszła do kuchni. Przekonała się, że
w domu nie ma nic do jedzenia, i nakarmiła tylko kota.
Pamięć zaczęła podsuwać jej nieskładne fragmenty
wczorajszego koszmarnego spotkania z Derkiem. Znów
posłyszała słowa jego grozby i ponownie odczuła tę
samą bojazń, co wtedy przy stoliku. Naprawdę
przestraszył ją.
Rozejrzała się po swoim pustym mieszkaniu
i roześmiała z własnej głupoty i nadwrażliwości. Padley
było małą mieściną, ona zaś mieszkała w bloku
i znała wszystkich jego mieszkańców. Jeden krzyk
i pomoc nadejdzie ze wszystkich stron. Nie, stanowczo
nie było żadnego zagrożenia.
Tym niemniej, kiedy Roman przybył o umówionej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates