[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czuł się znacznie gorzej.) Obowiązek wziął górę, podobnie jak poczucie przynależności do
zespoha pracującego nad wspólnym zadaniem.
Jessie Bowman zmarła. Jeszcze jeden powód, by czuć się winnym. Ukradł tej kobiecie jedynego
syna i przyczynił się do psychicznego jej załamania. Przypomniał sobie dyskusję, którą na ten
temat prowadził z Walterem Cumowem.
- Dlaczego wybraliście Dave'a Bowmana? Zawsze odnosiłem wrażenie, że to bardzo oziębły
facet. Może nie całkiem wrogi, ale gdy wchodził do jakiegokolwiek pomieszczenia, temperatura
spadała o kilka stopni.
- To właśnie jeden z powodów jego udziału w misji. Nie miał żadnych bliskich powiązań
rodzinnych, nawet z matką utrzymywał tylko luzny kontakt. Nadawał się idealnie do
długotrwałej misji o otwartych priorytetach.
- Ale jak można się stać takim człowiekiem?
- Sądzę, że psycholog mógłby lepiej odpowiedzieć na to pytanie. Przeglądałem oczywiście jego
papiery, ale to tak dawno temu. Było tam coś o bracie, który zginął w wypadku. Jego ojciec też
zginął, wkrótce po śmierci brata, w katastrofie jednego z tych wczesnych
178
promów kosmicznych. Oczywiście nie powinienem ci tego mówić, ale teraz nie ma to już
większego znaczenia.
Nie miało znaczenia, ale było interesujące. Floyd zazdrościł Bow-manowi, który przed laty
znalazł się w tym samym miejscu i którego nie łączyły żadne emocjonalne związki z Ziemią.
Nie, oszukiwał sam siebie. Pomimo bólu, który rozrywał mu serce, nie zazdrościł Bowmanowi -
żałował go.
Rozdział trzydziesty ósmy
Spieniony krajobraz
Ostatnie stworzenie, które ujrzał na Europie, było największe. Przypominało figowce z
ziemskiego obszaru tropików. Wrastające w ziemię gałęzie tych drzew mogą utworzyć las,
czasem na powierzchni setek metrów kwadratowych. Jednakże roślina, którą oglądał, potrafiła
chodzić. Znajdowała się właśnie w drodze z jednej oazy do drugiej. Jeśli nawet nie był to stwór,
który spowodował tragedię Tsie-na", to z pewnością należał do tego samego gatunku.
Dowiedział się wszystkiego, co było mu niezbędne, a raczej - im niezbędne. Pozostał jeszcze
jeden księżyc, który musi odwiedzić. Kilka sekund pózniej był już nad płomienistym
krajobrazem lo.
Wszystko wyglądało tak, jak się spodziewał. Wokół pełno było energii i pokarmu, ale nie
nadszedł jeszcze czas połączenia. Przy nieco chłodniejszych siarkowych jeziorach powstawały
zaczątki życia, ale nim osiągnęły pewien poziom organizacji, niweczył je żar satelity Jowisza. Za
miliony lat, gdy wypalą się ognie lo, znajdzie się tutaj być może coś, co zainteresuje biologów.
Teraz był to jałowy świat.
Nie tracił więcej czasu, pominął również maleńkie księżyce wewnętrzne, otaczające Jowisza
ciasnym pierścieniem, który stanowił namiastkę wspaniałych pierścieni Saturna. Pod nim
znajdowała się największa planeta, którą zamierzał zbadać dokładniej, niż to uczynili do tej pory
ludzie.
Czuł obejmujące go ramiona sił magnetycznych, wysunięte w przestrzeń na milion kilometrów,
słyszał nagłe wybuchy fal radiowych i gejzerów naładowanej elektrycznie plazmy - wszystko to
było tak realne dla niego jak chmury otaczające planetę. Rozumiał skompli-
180
kowane związki pomiędzy kolejnymi elementami aktywności Jowisza, lecz doszedł do wniosku,
że planeta jest bardziej zaskakująca, niż mógł przypuszczać.
Opadając w samym środku Wielkiej Czerwonej Plamy, otoczony wyładowaniami elektrycznymi
burz szalejących na obszarach wielkości kontynentu, wiedział, dlaczego Plama istnieje od
wieków, mimo że tworzyły ją gazy lżejsze od tych, które występują w ziemskich huraganach.
Powoli zanurzał się coraz bardziej, ucichło wycie wodorowego wichru, a z chmur zaczął sypać
woskowy śnieg, który zbijał się w duże grudy wodorowęglowej piany. Było już dostatecznie
ciepło, by woda mogła istnieć w stanie płynnym, ale nigdzie nie dostrzegł jej śladów; czysto
gazowe środowisko było zanadto niestabilne nawet dla płynów.
Mijał kolejne warstwy chmur, aż w końcu znalazł się w obszarze o takiej przejrzystości, że nawet
ludzkie oko ogarniałoby powierzchnię tysiąca kilometrów. Był to niewielki wir w potężnej
nawałnicy Wielkiej Czerwonej Plamy, zawierał jednak tajemnicę, której ludzie się domyślali, ale
nie potrafili rozszyfrować.
U podnóża olbrzymich gór płynnej piany znajdowały się miliardy niewielkich chmur o podobnie
wyrazistym kształcie, nakrapia-nych czerwonymi i brązowymi plamami. Wydawały się małe w
stosunku do potwornych, nieludzkich wymiarów otoczenia, w rzeczywistości ich wielkość można
było jednak porównać z obszarem sporego miasta.
Chmury żyły. Poruszały się wzdłuż brzegów pienistych gór, niby owce na gigantycznym
pastwisku, a nawoływały głosem przenoszonym przez fale radiowe. Ich wołania, mimo że ledwie
słyszalne, wyraznie różniły się od radiowych trzasków i skowytów Jowisza.
%7ływe torby gazu pływały w wąskiej strefie pomiędzy lodowatymi górnymi warstwami atmosfery
a jej dolną gorącą częścią. Strefa ta, pomimo relatywnie niewielkiego obszaru, znacznie
przerastała całą biosferę Ziemi.
Chmury nie były same. Wśród nich poruszały się szybko inne stworzenia - tak małe, że można je
było przeoczyć. Niektóre kształtem przypominały ziemskie samoloty, miały również podobne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates