[ Pobierz całość w formacie PDF ]

117
się tak szybko, że niemal niewidocznie, jak język ropuchy, a ostrze miecza prze-
szło przez pień drzewka dziesięciocentymetrowej  na oko  średnicy. Drzewo
stało jeszcze przez moment, po czym wolno runęło.
Jego buty uderzyły o ziemię. Ruszył w moją stronę. Zagajnik był mi potrzebny,
także po to, by to on musiał przyjść za mną w miejsce, gdzie długie ostrze będzie
zawadzać o pnie i gałęzie. Lecz on zbliżając się poruszał niedbale mieczem tam
i z powrotem, a wokół niego padały drzewa. Gdyby tylko nie był tak piekielnie
fachowy. Gdyby tylko nie był Benedyktem. . .
 Benedykcie  odezwałem się normalnym głosem.  Ona jest już dorosła
i może sama decydować o pewnych rzeczach. . .
Jeśli mnie słyszał, to nie dał mi tego poznać. Po prostu szedł dalej machając
mieczem w prawo i w lewo. Ostrze dzwoniło niemal rozcinając powietrze, potem
następowało ciche tukk!, i minimalnie tylko zwalniając przecinało kolejny pień.
Wycelowałem w jego pierś ostrze Grayswandira.
 Nie podchodz bliżej. Benedykcie  ostrzegłem.  Nie chcę z tobą wal-
czyć.
Uniósł miecz do ataku i wyrzekł jedno jedyne słowo:
 Morderca!
Poruszył dłonią i jednocześnie moja klinga odskoczyła na bok. Sparowałem
jego pchnięcie, a on odbił moją ripostę i znów poszedł do przodu.
Tym razem nawet się nie trudziłem kontratakiem. Odparowałem tylko i cof-
nąłem się za drzewo.
 Nie rozumiem  powiedziałem i zbiłem w dół jego ostrze, które dosię-
gło mnie niemal, prześlizgnąwszy się obok pnia.  Nikogo ostatnio nie zabiłem.
A już na pewno nie w Avalonie.
Jeszcze jedno tukk! i drzewo runęło na mnie. Odskoczyłem. cofałem się i bro-
niłem.
 Morderca!  powtórzył.
 Nie wiem, o czym mówisz Benedykcie.
 Kłamca!
Zatrzymałem się i wytrzymałem jego atak. Niech to diabli! To idiotyczne gi-
nąć przez pomyłkę! Ripostowałem najszybciej, juk mogłem, szukając jakiejkol-
wiek luki w jego obronie. Nie było żadnej.
 Wytłumacz przynajmniej!  krzyknąłem.
On chyba skończył już z rozmowami. Przycisnął mocniej, a ja znów się cof-
nąłem. To było jak próba walki z lodowcem. Zaczynałem nabierać przekonania,
że zwariował, ale tu niczego nie zmieniało. U kogokolwiek innego szaleństwo
spowodowałoby przynajmniej częściową utratę kontroli. Benedykt jednak wyko-
nywał swoje odruchy przez stulecia i całkiem poważnie sądziłem, że usunięcie
kory mózgowej nie wpłynęłoby na perfekcję jego ruchów.
118
Ciągle spychał mnie w tył. Kryłem się za drzewami, a on je ścinał i szedł
dalej. Popełniłem błąd i zaatakowałem, po czym ledwie mi się udało powstrzymać
jego ripostę, o włos od mojej piersi. Z trudem stłumiłem pierwszą falę grozy, gdy
zauważyłem, że zmusza mnie do cofania się w stronę krańca zagajnika. Wkrótce
będzie mnie miał na otwartym polu, bez drzew, które by go hamowały.
Cała moja uwaga było skupiono na nim tak dokładnie, że nie miałem pojęcia,
co ma się zdarzyć, dopóki to nie nastąpiło.
Ganelon wyskoczył skądś z głośnym okrzykiem i chwycił Benedykta od tyłu,
przyciskając mu lewą rękę do tułowia.
Choćbym nawet chciał, nie miałem szans, by go wtedy zabić. Był zbyt szybki,
a Ganelon nie miał pojęcia o jego sile.
Benedykt skręcił ciało w prawo, ustawiając napastnika między sobą a mną,
a równocześnie machnął kikutem ręki jak maczugą. Trafił Ganelona w skroń. Po-
tem uwolnił lewe ramię, chwycił go za pas i cisnął we mnie. Odskoczyłem, a on
podniósł miecz leżący tam, gdzie go upuścił, i znów ruszył do ataku. Ledwie mia-
łem czas zauważyć, że Ganelon upadł bezwładnie jakieś dziesięć kroków za mną.
Odparowałem atak i zacząłem się cofać. Pozostała mi już tylko jedna sztuczka
i smutna była myśl, że gdy i ona zawiedzie, Amber zostanie pozbawiony swego
prawowitego władcy.
Trochę trudniej jest walczyć z dobrym leworęcznym przeciwnikiem niż z rów-
nie dobrym praworęcznym. To także działało przeciwko mnie. Musiałem jednak
trochę poeksperymentować. Było coś, czego musiałem się dowiedzieć niezależnie
od ryzyka.
Zrobiłem długi krok do tyłu i na moment znalazłem się poza jego zasięgiem.
Potem wychyliłem się do przodu i zaatakowałem. Wszystko było dokładnie wyli-
czone i bardzo szybkie.
Nieoczekiwanym rezultatem mojej akcji, a także  jestem pewien  szczę-
ścia, było to, że przedostałem się przed osłonę, choć nie sięgnąłem celu. Gray-
swandir znalazł się wysoko ponad blokiem i zaciął Benedykta w ucho. Zwolni-
ło to jego ruchy, ale bez konsekwencji. Jeżeli w ogóle był jakiś efekt, to tylko
wzmocnienie obrony. Dalej atakowałem, ale tam zwyczajnie nie było żadnej luki.
Skaleczenie było niewielkie, lecz krew ciekła po uchu i kapała w dół, po kilka
kropel naraz. Mogłoby to nawet rozpraszać, gdybym pozwolił sobie na coś więcej
niż odnotowanie faktu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates