Kroniki Brata Cadfaela 15 SpowiedĹş brata Haluina Peters Ellis 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przy bramie dworu w Elfordzie.
To właśnie młoda furtianka zastukała i wkroczyła w niespokojną samotność brata
Haluina, pózniej tego rana, kiedy słońce rozsunęło zasłony mgieł, a trawa w wirydarzu
wysychała. Obrócił się, gdy weszła, spodziewając się Cadfaela, i patrzył na nią szeroko
otwartymi zdumionymi oczami.
 Przysyła mnie matka przełożona - powiedziała dziewczyna z niezwykłą
łagodnością, skoro zdawał się niczego nie rozumieć - żeby cię wezwać do swej rozmównicy.
Jeśli pójdziesz ze mną, pokażę ci drogę.
Sięgnął posłusznie po kule.
 Brat Cadfael wyszedł i nie wrócił - powiedział powoli, rozglądając się jak ktoś
budzący się ze snu. - Czy to dotyczy i jego? Czy nie powinienem na niego zaczekać?
 Nie ma potrzeby - odpowiedziała. - Brat Cadfael już rozmawiał z matką
Patrycją i wyjechał załatwić jakąś sprawę. Powinieneś czekać tu na jego powrót. Idziemy?
Haluin zerwał się i poszedł za nią przez tylny dziedziniec do mieszkania ksieni, ufny
jak małe dziecko, bo wciąż nieobecny myślami. Mała furtianka hamowała swe lotne kroki do
jego wysilonego chodu, prowadząc go rozważnie i łagodnie do drzwi rozmównicy, i zwróciła
się do niego w progu z jasnym krzepiącym uśmiechem:
 Wejdz, jesteÅ› oczekiwany.
Przytrzymała mu drzwi, bo potrzebował obu rąk do kul. Wszedł z progu do
pachnącego drewnem, słabo oświetlonego pokoju, zatrzymał się z zamiarem skłonienia się
matce przełożonej i stał tak nieruchomy i drżący, gdy jego oczy oswoiły się z półmrokiem. Bo
kobietą, która stała, czekając na niego z cudownym uśmiechem na środku pokoju, wyciągając
instynktownie ręce, by mu pomóc w zbliżeniu się, nie była ksieni, ale Bertrada de Clary.
Rozdział dwunasty
Koniuszym, który przeszedł bez pośpiechu przez podwórze, by powitać gościa i
spytać, co go sprowadza, nie był Lotar ani Luc, ale jakiś chudy chłopak przed dwudziestką o
czarnej czuprynie. Podwórze za jego plecami zdawało się pozbawione zwykłego ożywienia,
jedynie kilkoro służących snuło się tam i z powrotem w swoich sprawach, jakby wszystkie
napięcia osłabły. Wyglądało na to, że pan domu i większość jego ludzi nadal jest nieobecna,
polując na jakiś ślad, który prowadziłby do mordercy Edgity.
 Jeżeli szukasz pana Ademara - powiedział od razu chłopaknie masz szczęścia.
On jest ciÄ…gle w Vivers w sprawie tej kobiety, co jÄ… zabito parÄ™ dni temu. Ale jest tu jego
rządca. Jeśli chcesz kwatery, idz do niego.
 Dziękuję ci - odrzekł Cadfael, przekazując wodze - ale to nie z panem
Ademarem chcę się widzieć. Mam sprawę do jego matki. Wiem, gdzie mieszka. Gdybyś się
zajął koniem, pójdę sam i poproszę jej dworkę, żeby zapytała panią, czy zechce mnie przyjąć.
 Jak sobie życzysz. Byłeś już tu. - Chłopak przyglądał się ciekawie temu słabo
zapamiętanemu gościowi. - Parę dni temu, z innym czarnym mnichem, co chodził o kulach.
 To prawda - potwierdził Cadfael. - I rozmawiałem wtedy z panią, a ona nie
zapomni ani mnie, ani tego kulawego brata. Jeśli mi odmówi posłuchania, dam jej spokój - ale
chyba nie odmówi.
 Spróbuj więc - zgodził się obojętnie koniuszy. - Ona wciąż tu przebywa ze
swoją dworką i wiem, że jest w domu. Ostatnio nigdzie nie wychodzi.
 Miała ze sobą dwóch koniuszych - zagadnął Cadfael - ojca i syna. Przybyli z
nią ze Shropshire. Poznaliśmy się, gdyśmy tu przebywali. Chętnie bym z nimi potem pogadał,
jeśli nie wyjechali do Vivers z panem Ademarem.
 Ach, ci! Nie, to jej ludzie, a nie jego. Ale ich też nie ma. Wyjechali wczoraj w
jakiejś jej sprawie bardzo wcześnie. Dokąd? Skąd mam wiedzieć? Z powrotem do Hales
chyba. To tam pani starsza mieszka przez większość czasu.
 Zastanawiam się, myślał Cadfael, kierując się ku mieszkaniu Adelais w narożniku
muru enklawy, gdy koniuszy odprowadzał jego wierzchowca do stajni, czy Adelais de Clary
wie, że ludzie jej syna mówiÄ… oniej »pani starsza«? W oczach tego żółtodzioba wydaje siÄ™
niewątpliwie stara jak świat, ale troskliwie zachowała to, co było kiedyś wielką urodą, a takiej
doskonałości nie wolno pomniejszać. Nie przypadkiem wybrała na zaufaną dworkę kogoś
brzydkiego ze śladami ospy i otaczała się tępymi, prostymi twarzami, co sprawiało, że jej
własna świetność jaśniała jeszcze bardziej.
U drzwi holu Adelais poprosił o przyjęcie, a Ger - ta potraktowała go wyniośle,
chroniąc odosobnienie swej pani i ważność swego urzędu. Nie podał imienia, a na jego widok
zatrzymała się niezbyt zadowolona, widząc jednego z benedyktynów ze Shrews - bury z
powrotem, tak szybko i tak niespodzianie.
 Moja pani nie jest w nastroju do przyjmowania gości. Jaką masz sprawę, że
musisz ją kłopotać? Jeśli ci trzeba kwatery i pożywienia, zadba o to rządca mego pana
Ademara.
 Moja sprawa - odparł Cadfael - dotyczy tylko pani Adelais i nikogo poza nią.
Powiedz jej, że brat Cadfael jest tu znowu i że przybywa z opactwa Farewell i prosi o krótką
rozmowę. Wierzę, że unika gości. Myślę jednak, że mi nie odmówi.
Nie miała śmiałości, żeby wziąć na siebie odmowę, chociaż odeszła z zadartą głową i
pogardliwym spojrzeniem i byłaby rada przynieść odmowną odpowiedz. Widać było po jej
kwaśnej minie, kiedy wyłoniła się z bawialni, że odmówiono jej tej przyjemności.
 Moja pani cię wzywa - powiedziała chłodno i otworzyła drzwi szeroko, by
przeszedł obok niej i wszedł do komnaty. I niewątpliwie miała nadzieję, że pozostanie i
będzie obecna przy tym, co się zdarzy, ale łaskawość nie sięgała tak daleko.
 Zostaw nas - przemówił głos Adelais de Clary z głębokiego cienia pod
zasłoniętym okiennicami oknem. - I zamknij drzwi.
*
Tym razem nie zajmowała rąk żadną kobiecą robotą, wyszywaniem czy przędzeniem.
Siedziała po prostu w półmroku, nieruchoma, z rękami opartymi na oparciach krzesła,
ściskając rzezbione lwie łby na ich zakończeniach. Nie poruszyła się, gdy Cadfael wszedł,
choć nie była ani zaskoczona, ani zaniepokojona. Jej głęboko osadzone płonące oczy patrzyły
na niego bez zdziwienia i bez żalu. Było prawie tak, jakby na niego czekała.
 Gdzie zostawiłeś Haluina? - spytała.
 W opactwie Farewell - odrzekł Cadfael.
Siedziała przez chwilę w milczeniu, rozmyślając nad tym z nieruchomą twarzą i
jarzącymi się oczami w napięciu, które odczuwał jako wibrację w powietrzu, zanim jeszcze
jego oczy przywykły do słabego światła, i patrzył, jak rysy jej twarzy wyłaniają się stopniowo
z ciemności, wybranej ciemności, w której sama siebie uwięziła. Potem powiedziała szorstko:
 Nigdy go już nie zobaczę.
 Nie, nigdy go już nie zobaczysz. Kiedy to się skończy, wracamy do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates