[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwyczajem wciągał przy tym brzuch i prężył klatkę piersiową, ale
w bechatce nie bardzo było to widać. Skinął na naszego
rozprowadzającego:
- Kapralu, ustawcie podchorążych posterunkami.
- Obywatelu poruczniku, melduję, że nie było przydziału na
posterunki - odparł ten z refleksem.
Oczywiście. Kiedy pełniliśmy tutaj normalne, przewidziane
rozpiską warty, każdy miał przydzielony jeden z posterunków. Ale
ponieważ teraz wartę zebrano nie według drużyn i plutonów, tylko
podług wzrostu, cały ten podział wziął w łeb.
Rambo nie przejął się tym szczególnie. Podszedł do
dwuszeregu i zanurzył w nim łapy, odgarniając podchorążych
grupami po trzech na lewą stronę.
- Jedynka, dwójka, trójka - słyszałem jego zbliżające się
odliczanie. - Czwórka - ramię porucznika wcisnęło się pomiędzy
mnie a sąsiada z prawej strony, odepchnęło go na bok. - Piątka -
tchnął mi Rambo chwilę pózniej prosto w twarz, dołączając do
mojej dwójki stojącego w drugim szeregu po lewej stronie
podchorążego zwanego Chochlikiem. - Szóstka - zakończył tę
nieskomplikowaną selekcję, z takim samozadowoleniem w głosie,
jakby dokonał wyczynu wszechczasów, i cofnął się, spoglądając
znowu na naszego kaprala. %7łołnierze z zasadniczej pakowali się
skwapliwie na skrzynię ciężarówki, naprzeciwko pozostał jedynie
nieruchomy jak posąg Gorg.
Dopiero wtedy obejrzałem się sprawdzić, kto stoi za mną -
czyli, kto będzie ze mną dzielił zaszczyt warowania na
posterunku piątym, o którego zniknięciu oczywiście nie mieliśmy
jeszcze wówczas pojęcia. Był to niejaki Słoniu, absolwent
krakowskiej historii, rodem z jakiegoś miasteczka pod Bielskiem.
Równe dwa metry wzrostu i solidna budowa ciała nadawały mu,
pomimo grubych jak denka butelek okularów, wygląd wzbudzający
szacunek. Pozory mylą. W istocie Słoniu, choć w sumie przyzwoity
człowiek, był bodaj najgorszym w SPR panikarzem. Wystarczyło
przy nim zapalić, żeby zaczął się nerwowo rozglądać, dreptać w
miejscu i powtarzać z regularnością zegarka: zgaś, bo ktoś
przyjdzie. Gdyby miał urwać się na lewiznę, umarłby chyba na
zawał dwa kroki za płotem.
Popatrzyłem na niego i chyba odruchowo skinąłem głową. W
odpowiedzi zdążył tylko otworzyć usta - jak go znam, żeby mi
przypomnieć, że w szyku nie wolno rozmawiać.
- Jeden z każdej trójki dwa kroki do tyłu! - zakomenderował
kapral, pojąwszy myśl dowódcy. Chochlik wycofał się
błyskawicznie, wykorzystując moment naszej nieuwagi.
- Tylny szereg w lewo zwrot, odmaszerować na wartownię! -
przejął komendę Rambo. - I zaraz się zabrać do sprzątania
obiektu, osobiście potem sprawdzę! Pozostali frontem do mnie w
dwuszeregu zbiórka!
Gorg patrzył na mnie i na Słonia. Dziwnie, odniosłem
wrażenie.
- Podchorążowie! - Rambo poczuł się w obowiązku udzielić nam
kilku wyjaśnień. Mówił głośno, o wiele głośniej niż wymagało
tego przekrzykiwanie wiatru, z charakterystyczną dla oficerów
ludowego wojska intonacją. - Warta ma charakter alarmowy. Jak
widzicie, żołnierze, od której ją przejmujecie, nie byli w
stanie sprostać zadaniu. Oczekuję, że zachowacie się jak
przystało na ludzi światłych i przyszłych oficerów. Ze względu
na szczególne okoliczności postanowiłem wzmocnić wartę i do
świtu będzie ona pełniona przez dwie zmiany jednocześnie. To
znaczy - uznał za stosowne wyjaśnić - będziecie na jednym
posterunku po dwóch. Pytania?
- Obywatelu poruczniku, a jakie są te szczególne
okoliczności? - nie pamiętam, kto zadał to pytanie, ale wyrażało
one powszechną ciekawość.
- Okoliczności są szczególne... - Rambo jakby potrzebował
chwili do namysłu. - Bo jest awaria oświetlenia na obiekcie, i
będziecie musieli polegać tylko na własnych latarkach...
- A my nie mamy latarek! - odezwał się ktoś.
- Cisza! Milczy się w szyku, jak dowódca mówi! - rozdarł się
porucznik i przez chwilę wydawało się, że nie usłyszymy już od
niego nic poza kolejną wiązanką dyscyplinującą. Nieoczekiwanie
jednak podjął dyskusję, argumentując z nieodpartą wojskową
logiką. - No i co, dzieci jesteście, że musicie mieć latarki?
Boją się podchorążowie ciemności, tak? Już tu się taki jeden
przestraszył, mać, i z tego strachu doszło do wypadku z użyciem
broni, dlatego trzeba było zmieniać wartę, i to są te szczególne
okoliczności.
W taki sposób usłyszeliśmy po raz pierwszy o Gicy i
Chlaptusku.
- I wszystko w tym temacie - zakończył Rambo - Wy
przynajmniej, kapralu, latarkę macie? To w prawooo... zwrot! -
Rambo przeszedł na czoło naszej miniaturowej kolumny, gestem
dłoni wskazując w niej miejsce Gorgowi.
- Za mnąąą... marsz! - zakomenderował przez ramię.
Ruszyliśmy wąską ścieżką po obwodzie kartofla, odprowadzani
spojrzeniami kolegów i żołnierzy z zasadniczej. Pozostający na
miejscu podchorążowie, nie czekając nawet aż odejdziemy, ruszyli
ku ciężarówce dopytywać się o niedawne wydarzenia, ale ta wiedza
do nas dotrzeć miała w chwili, gdy straci już znaczenie.
Nie spojrzałem wtedy na zegarek. Musiało być trochę po
czwartej, najdalej wpół do piątej. Aadnych parę godzin do świtu.
Wyszliśmy szybko z kręgu światła latarń przy bramie, zagłębiając
się w wilgotny mrok i w szum szarpanych wiatrem drzew. Podczas
zbiórki jakoś mniej się ten szum słyszało. Teraz, w ciemności,
znowu spotężniał, zdawał się ogarniać wszystko. Nie sądzę, abym
kiedykolwiek w życiu mógł ten upiorny dzwięk zapomnieć, i abym
kiedykolwiek mógł słyszeć szum szarpanych wiatrem drzew bez
zimnego dreszczu.
Wystarczyło dosłownie kilka kroków w tej ciemności, abym
doświadczył niezwykłego uczucia, jakbym tak naprawdę znajdował
się zupełnie gdzie indziej. Ciemna fala wróciła. Nie był to już
ten blady, nieokreślony lęk, który chwycił mnie za gardło i
wytrącił ze snu w żołnierskiej izbie. Nie był to też dziki,
nieokiełznany strach, jakiego doświadczyłem przed bramą.
Panowałem nad nim i wiedziałem już, czego się bałem. Bałem się
tego lasu. Tych właśnie drzew i zalegającej między nimi
ciemności. Delikatny smrodek zbutwiałych liści, bijący z
poruszonej podeszwami wojskowych butów, rozmiękłej ściółki,
zdawał się nieznośnie silny, nagle zaczął przyprawiać mnie o
mdłości. Pamiętałem ten cmentarny odór z mojego snu i z dziwnej
wizji na jawie. Niewiele pamiętałem poza tym, choć już znacznie
więcej niż wtedy, gdy samotnie zmagałem się z lękiem w umywalni
- jakieś oderwane obrazy i dzwięki, korony drzew w ostrym
słońcu, miękki, mrowiący się pod palcami podszyt - ale cokolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates