[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niektóre - przyznała.
R
L
T
- Prawda wygląda tak, że jeden z przyjaciół mojej matki, a miała ich wielu, które-
goś dnia ją zostawił. Matka była zdruzgotana. Kilka dni pózniej znalazłem jego marynar-
kę. W kieszeni był kamień. Ten facet był zapalonym pokerzystą. Przypuszczam, że wy-
grał ten klejnot w karty i pewnie nawet nie wiedział, co to takiego. Ale ja czytałem
książkę o diamentach i potrafiłem ocenić jego wartość. Teraz ten diament należy do ro-
syjskiego oligarchy, który kazał go oszlifować. Któregoś dnia odkupię go z powrotem.
- Zatrzymałeś ten kamień?
Rafael roześmiał się.
- No cóż, nie zaniosłem go na miejscowy posterunek policji. Dopiero kilka lat póz-
niej, po śmierci matki, dałem go do wyceny. Kamień dał mi szansę, by zrobić coś z wła-
snym życiem.
- Zostałeś sam?
- Przywykłem dbać o siebie. Niektórzy z przyjaciół matki nie chcieli dodatkowego
bagażu i musiała wybierać. Byłem duży i silny jak na swój wiek. Było wielu chętnych,
żeby wziąć mnie do siebie.
Libby nie potrafiła ukryć przerażenia.
- Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić.
- To dobrze. Nie powinnaś sobie tego wyobrażać.
Poczuła zamęt w głowie.
- Jeśli przyjmę te dokumenty, czy to znaczy, że mój staż się skończył?
- A czy sądzisz, że nauczyłaś się już wszystkiego?
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie proponuję, żebyś została, dopóki nie nauczysz się wszystkiego,
czego potrzebujesz się nauczyć.
Nie miała pojęcia, czy chodzi mu o firmę, czy o łóżko, ale poczuła ulgę na myśl, że
to jeszcze nie koniec.
R
L
T
ROZDZIAA CZTERNASTY
- Gretchen.
Asystentka podniosła głowę i na widok szefa odłożyła słuchawkę z żałosnym wes-
tchnieniem.
- No dobrze. Przyznaję, że to była prywatna rozmowa.
- To Cara?
Gretchen skinęła głową. Reakcja Rafaela była stosunkowo łagodna.
- Tak. Musiałam ją pocieszyć.
- Ona pracuje u Meltona, tak?
- Pracowała.
- No właśnie. Przypomniałem sobie o tym, kiedy usłyszałem, że mają duże zwol-
nienia. Czyli szuka pracy. I jak jej idzie?
Sekretarka wzruszyła ramionami i odrzekła pochmurnie:
- Nie za dobrze. Wysłała już milion aplikacji i na razie nic. Skoro Cara ze swoimi
kwalifikacjami nie może dostać pracy, to jaką szansę mają inni?
- Zdaje się, że ona jest informatykiem?
Gretchen skinęła głową.
- Skończyła szkołę z wyróżnieniem. Jest doskonała albo, jak ujmują to ci, którzy
odrzucają jej podania, ma nadmierne kwalifikacje. Po prostu paragraf dwadzieścia dwa.
- Właśnie powiększamy nasz dział informatyczny.
- Tak, wiem. Sama przecież wysyłałam ogłoszenie do gazet.
- Czy Cara nie myślała o tym, żeby złożyć u nas aplikację? Niczego nie mogę
obiecać, ale...
Gretchen była tak zdumiona, że strąciła na podłogę cały rządek schludnie ułożo-
nych długopisów.
- Mam nadzieję, że mnie nie wyrzucasz?
Rafael nie odpowiedział od razu. Wiedział, że nie należy się odzywać, dopóki
dziewczyna nie doprowadzi biurka do porządku.
- Skąd, nie wyrzucam cię.
R
L
T
- Tak się tylko upewniam. W takim razie co z twoją zasadą, która mówi, że żad-
nych związków uczuciowych w pracy?
- Możliwe, że trochę ją rozluzniam - przyznał.
Na twarz asystentki powoli wypłynął uśmiech. Popatrzyła na niego uważnie.
- Gdybym cię nie znała, powiedziałabym, że się zarumieniłeś.
Rafael błysnął zębami w uśmiechu.
- Nie posuwaj się za daleko, Gretchen.
- Przekażę jej tę wiadomość, chociaż widzę tu pewien problem.
Rafael spojrzał na nią pytająco.
- Jak wiesz, Cara jest ruda, a ty masz słabość...
Idąc korytarzem słyszał jej gardłowy śmiech. Uśmiechał się przez całą drogę do
parku. Wiedział, że Libby właśnie tam spędza przerwę na lunch.
Zobaczył ją z daleka, ale nie była sama. Stała pod dużym kasztanowcem w towa-
rzystwie ojca i kilku innych osób, zapewne również członków rodziny. Rafael zboczył ze
ścieżki i okrążył kilka drzew, aż znalazł się w zasięgu głosu.
- Czyli to prawda - mówiła matka Kate. - Nawet nie próbujesz zaprzeczać, że sy-
piasz z Alejandrem. Gdy Rachel powiedziała, że widziała, jak wchodzisz do jego miesz-
kania, poczułam się jak...
Z miejsca, gdzie stał, Rafael widział, że Libby potrząsa głową. Nie mógł jednak
dostrzec wyraznie jej twarzy, ale słyszał głos.
- Nie, mamo, nie zaprzeczam. Proszę cię, nie płacz.
- A co ma robić, cieszyć się? - zawołał ojciec. - Libby, jak mogłaś? Po tym, co się
stało z Meg? Czyś ty zupełnie postradała rozum?
- To, co stało się z Meg, nie było winą Rafaela.
- Chcesz powiedzieć, że to była moja wina? - oburzył się jej brat.
Libby uścisnęła jego ramię. Dobrze wiedziała, że brat obwinia się za to, że zabrał
Meg w podróż.
- To nie była niczyja wina.
R
L
T
Ed odsunął się gwałtownie, jakby jej dotyk parzył. Oczy Libby wypełniły się łza-
mi. Ojciec potrząsnął głową.
- Jak mogłaś nas zdradzić w ten sposób z człowiekiem, który mnie zrujnował?
- Nie jesteś zrujnowany. Dostaliśmy pakiet ratowniczy. Wszyscy pracownicy za-
trzymują miejsca pracy, a ty dom.
- I spodziewasz się, że będę za to wdzięczny?
Libby popatrzyła na ojca i pomyślała: tak, prawdę mówiąc, właśnie tego się spo-
dziewam.
- Pozwolono nam zostać w naszym własnym domu jak jakimś lokatorom. Jesteśmy
uzależnieni od łaski tego człowieka.
- Wiem, że to trudne, ale...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates