X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To za pózno. Jesteś mi potrzebna natychmiast. Mam do zrobienia coś bardzo
ważnego.
- Już ma pan jakąś sprawę?
- Oczywiście - odpowiedział Monk. - Muszę zdemaskować Dylana Swifta.
- Nie może go pan zdemaskować jutro?
- Dzisiaj o jedenastej nagrywa program w hotelu Belmont. Muszę tam być - wyjaśnił
Monk. - I jest jeszcze zagadka morderstwa Martina Kamakele.
- Cóż może pan tutaj zrobić w tej sprawie?
- Mogę ją ostatecznie wyjaśnić - odparł Monk. - Nawet dzisiaj, jeśli tylko uda ci się
wyjść z łóżka.
Mgła pełznąca nisko nad San Francisco połykała budynki dzielnicy finansowej,
zamazując najwyższe piętra i przesłaniając słońce, przez co ulice pozostawały pogrążone w
zimnie, szarości i powiewach wiatru.
Jednak mieszkańcy San Francisco, podobnie jak ja, przywykli do takich poranków i
nigdy nie tracą nadziei, że przed końcem dnia mgłę rozgoni wiatr znad Pacyfiku albo przepali
ją słońce. A jeśli nie, to pal licho. Mgła przydaje miastu - a tym samym wszystkim, którzy w
nim mieszkają - charakteru. A dla mieszkańców San Francisco charakter znaczy coś więcej
niż słoneczne światło.
Hotel Belmont miał w sobie mnóstwo charakteru. Był to jeden z najstarszych
budynków miasta, perełka architektury wikotriańskiej w samym sercu Union Square. Był
częścią San Francisco w takim samym stopniu jak most Golden Gate, przystań Fisherman s
Wharf, stare tramwaje i poranna mgła.
W naszą ostatnią rocznicę ślubu, krótko przed wysłaniem Mitcha za granicę,
zostawiliśmy Julie u moich rodziców w Monterey i w pokoju na dziewiętnastym piętrze
hotelu Belmont spędziliśmy z Mitchem cudowną noc. Pokój był usytuowany w  starej
wieży , tej z 1920 roku, nie w tej nowej, zbudowanej w latach siedemdziesiątych, która, jak
się wydaje, wcale nie jest taka nowa, jeśli nie porówna się jej ze starą.
Z łóżka wychodziliśmy z Mitchem tylko po to, żeby zobaczyć widok z okna -
srebrzący się kawałek mostu Bay Bridge, który lśnił między drapaczami chmur dzielnicy
finansowej. W ogóle nie zasnęliśmy. Przytulaliśmy się do siebie i wsłuchiwaliśmy w muzykę
ulicy: dzwonki tramwajów, tyradę ulicznego kaznodziei w rytmie rapu, zawodzenie
policyjnych syren, dzwięki jakiejś ustnej harmonijki, klaksony samochodów próbujących
wydrzeć się z korka na Powell Street, bębnienie i wrzawę wyznawców Hare Krysz - na,
którzy maszerowali Geary Street.
To wspomnienie chowam w sobie jak skarb. Z tego powodu bardzo niechętnie szłam z
Monkiem do hotelu Belmont na spotkanie z Dylanem Swiftem.
Potrafię zrozumieć, że moje obawy mogą wzbudzić wasze zdziwienie. Ale za sprawą
tamtej nocy spędzonej z Mitchem hotel Belmont pozostaje miejscem, które niesie dla mnie
pewien ładunek emocjonalny. Jeśli znajdę się tam razem ze Swiftem i jeśli Swift rzeczywiście
rozmawia ze zmarłymi, to mogłam być pewna, że znowu usłyszę głos Mitcha. Doszłam do
wniosku, że tak jak Grand Kiahuna Poipu (z racji samego położenia w miejscu, z którego
dusze zmarłych skaczą do swojego świata), mogło się stać dla Swifta progiem w zaświaty, tak
dla mnie i Mitcha hotel Belmont będzie aż trzaskał, naładowany parapsychiczną energią.
Na Hawajach znalazłam ukojenie bólu po stracie Mitcha. Jednak czułam, że był to
kruchy spokój. Kolejna wiadomość od Mitcha, prawdziwa czy nie, mogłaby tym spokojem
wstrząsnąć. Nic więc dziwnego, że kiedy zbliżaliśmy się do sali balowej, w której Swift miał
kręcić swój program, czułam się bardzo niepewnie.
Monk był za to podniecony jak dziecko, które wchodzi do Disneylandu - choć trzeba
go doskonale znać, by ten stan uniesienia rozpoznać. Dla postronnego obserwatora Monk
pozostawał spięty jak zawsze. Ja jednak tę intensywność widziałam w jego oczach, drobnym
zaokrągleniu kącików ust i w sposobie, w jaki nerwowo poruszał ramionami.
Przy wejściu stała gigantyczna kolejka chętnych do udziału w programie. Setki osób
zapełniały hol w szlaku wytyczonym linami, wijącym się w korytarzu kilkakrotnym
zygzakiem. Mimo tego porządku kolejka ciągnęła się bez końca i ginęła gdzieś za zakrętem
korytarza.
- Nigdy nie wejdziemy - powiedziałam zrezygnowana.
- Poczekaj - rzucił Monk.
Podszedł na czoło kolejki i zamienił kilka słów ze stojącym tam muskularnym
bramkarzem. Ochroniarz powiedział coś do radiotelefonu, poczekał chwilę na odpowiedz, a
potem skinął na Mońka, by wszedł do sali. Monk szybko machnął do mnie ręką.
- Co pan mu powiedział? - zapytałam, kiedy przeprowadzono nas przed kolejkę i
zaproszono do wnętrza, które błyskawicznie zapełniało się ludzmi.
- Powiedziałem, że nazywam się Adrian Monk i że pan Swift byłby bardzo
niezadowolony, gdyby się dowiedział, że przyszliśmy tutaj, ale zawrócono nas od drzwi.
Ochroniarz sprawdził, czy nie mówię bzdur. Najwyrazniej miałem rację.
Przed sceną stało w półokręgu kilka małych trybun, z których każda miała po trzy
rzędy ławek. Salę zalewało oślepiającym blaskiem ostre światło potężnych reflektorów
filmowych, zamontowanych na rusztowaniach, które stały rozstawione nad sceną i trybunami.
W każdym narożniku znajdowały się kamery mocowane na wysięgnikach. Na rusztowaniach
wisiało też parę telebimów, tak że mogliśmy oglądać siebie w telewizji.
- Panie Monk - powiedziałam - Dylan Swift mógł pana wpuścić tylko z jednego
powodu; chce pana wykorzystać.
- Wiem - odpowiedział Monk, szukając na widowni dwóch wolnych miejsc.
- Tu jest w swoim żywiole. Będzie panował nad wydarzeniami. Na ogólnokrajowej
antenie wyjawi pańskie najskrytsze tajemnice i łęki.
- Na to liczę - odpowiedział Monk.
- Albo moje - dodałam, ujawniając swoje prawdziwe obawy.
- Na to mu nie pozwolę, Natalie - obiecał Monk.
- Pan nie będzie miał wpływu na to, co się stanie, panie Monk. To program Dylana
Swifta.
Monk się uśmiechnął enigmatycznie.
- Nie dzisiaj.
Monk rozmawia ze zmarłymi
Wypatrzyliśmy dwa wolne miejsca w pierwszym rzędzie, obok dwóch jakże
znajomych twarzy; kapitana Stottlemeyera i porucznika Dishera, którzy od dawna siedzieli na
widowni i na nas czekali. Stottleme - yer był w podłym humorze i jakiś nieswój, za to Di - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.