[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zeń wezmę. I ty mi do onej pomsty dopomóc musisz, jeśli przebaczenia i miłosierdzia chcesz ode
mnie! To twoja pokuta. Miłowałaś go, oddajże go w moje ręce! Niech na tym stosie zamiast ciebie
on zginie!
On ma zginąć za mnie? On?! powtórzyła, jak echo, dziewczyna.
Tak! On! Poślesz jemu znak od siebie i człowieka, który go tu zwabi. Powiesz mu, że
czekasz odeń pomocy, że za niego masz ginąć! On rycerz, on przyjdzie! A wtedy jemu będzie męka
i śmierć, tobie rozkosz i królowanie.
Jemu męka i śmierć, mnie królowanie i rozkosz? powtórzyła znów, jakby ważąc
słowa i wsłuchując się w ich dzwięk, Motra. Och, doloż moja, dolo!
Jemu jednak zdawało się teraz, że zbyt długo czeka na odpowiedz i że wrażenie słów jego
nie jest tak wielkie i tak radosne, jak miał prawo spodzziewać się. Zmarszczył się więc jeszcze
bardziej i potrząsnął dziew- czyną z całej siły, by jej choć dać bodzca do szybszego uczynienia mu
zadość.
Gadajże prędko! krzyknął. Cóż ty na to"? Dziewczyna podniosła na niego oczy i
popatrzyła nań chwilę, potem zalała się głośnym śmiechem.
Oszalałaś! Tu o żywot idzie, na który kat czeka, a ona śmieje się, jak dzieciak na
zabawie!
Ona śmiała się chwilę jeszcze, potem urwała, jakby przemagając się i rzekła, pokazując
białe zęby.
Bo jakżeż nie śmiać się, kiedy to takie śmieszne?
Co śmieszne? ryknął. To, co mi prawicie!
To śmieszne, co ja tobie prawię?
Nie miał czasu skończyć, bo głos jakiś obcy podniósł się za jego plecyma, przerywając mu:
To z radości! Przelękła się do pół śmierci, a teraz chwyciła ją nagła odmiana losu i sama
nie wie, co z nią się dzieje!
Co to? krzyknął z alteracją ją w głosie Szczepan. Ktoś ty? Jak śmiałeś?
Młodzieniec, przytulony dotąd do muru przy bramie, przyskoczył teraz naprzód i do kolan
Szczepanowych przypadł.
Ja, jasny panie, jej swojak i parobek! Ja z nią od dziecka! I teraz za nią przywlókł się! Ja,
panie, czołem przed miłością twoją biję: daj ty mi pójść ze znakiem od niej do tego Lacha, co ją
obałamucił! Ja jego do twych pańskich nóg przyprowadzę, jak psa na powrozie, i mękę taką jemu
wymyślę, żeby miesiąc wył z bólu dniem i nocą, nim zdechnie, żeby rozradowało się tem pańskie
serce!
Turobojski wpatrzył się w chłopca surowo.
Warteś sam za twą śmiałość powroza! mruknął.
Wartem, jasny panie, ale przedtem dozwólcie mi jeszcze mówić, bo szkodę, byście mieli,
ubijając mnie, nie wysłuchawszy.
On znów do Motry się zwrócił, wskazując jej- przybysza.
Czy on nie łże?
On prawdę mówi. To Artem, ten, którego wasi pachołcy poszczerbili, gdy mnie od nich
bronił w dziadowym futorze.
Więc dobrze. Potem obaczę, co z tobą uczynię. Może na powróz pójdziesz, może
gorszego od siebie na powrozie przywieziesz i łaskę zyskasz. Mów!
Panie, to są tajne rzeczy! Pozwól z sobą nabok odejść!
Mów, gdzie stoisz!
Panie! Zdrada przy tobie. Czyha i gotuje zasadzkę! Ty chcesz wroga pochwycić
wybiegiem, a wróg bliżej i zguba twoja bliżej! A ty nie domyślasz się! Gubisz tych, co ciebie ratują,
ufasz tym, co ciebie już wczoraj chwycili w swoje sidła, a dziś gorsze nastawili obieże!
Szczepan machinalnie podszedł do Artema.
Mów wyrazniej! Kto zdrajca?
Parobek nie zdążył jeszcze odpowiedzieć, gdy z głębi ulicy podjechał Gondek i zatrzymał
się w bramie, ogarniając badawczem spojrzeniem wnętrze dziedzińca. W ciemności zamajaczyły
mu niewyraznie postacie obu mężów. Nie rozeznał twarzy Artema, ale wzdrygnął się, posłyszawszy
jego głos.
Artem zaś poznał go, bo oświeciło go w bramie światło pochodni, i wyciągnął rękę,
wskazując na niego Turobojskiemu.
Ot wam zdrajca, jasny panie! Ot kto wydał Aazuń Nawiżenemu! Ot, kto tu wrócił, żeby
tak samo wydać Perehińsk Miśniakowskiemu i was z Perehińskiem!
Ażesz! krzyknął zduszonym głosem Gondek.
Wezcie mnie w dyby i zróbcie śledztwo, jasny panie: przekonacie się, kto łże!
Gondka mróz przeleciał. Zrozumiał, że jest zgubiony i że chyba coś nadzwyczajnego może
go ocalić. I błyskawicą przeleciało mu przez mózg, że gdyby zdusił na zawsze dalsze słowa
Artema, miażdżąc mu łeb jednym silnym ciosem, to pozbyłby się świadka i narazie zgniótłby
dowód swej winy, a potem... Potem stałoby się, co się ma stać. Zresztą nie było wyboru. Jeżeli usta
Artemowe otworzą się raz jeszcze, wówczas nie będzie już nijakiego ratunku. Jeżeli zamkną się na
wieki, zguba Gondkowa i tak pewna, ale przecież, kto wie, może mu jego obrotny dowcip da
wyśliznąć się z matni.
I w jednem mgnieniu oka wiążąc czyn z myślą, przyskoczył do Artema i zamachnął się
szablą, wymierzając straszny cios poziomy.
Masz za zdrajcę! krzyknął. Sam na pań- ski żywot zdradą godzisz, a na mnie,
wiernego, szczekasz! Masz!
Ale Artem miał weń wlepione oczy i śledził nietylko jego ruchy, ale i wyraz twarzy. Twarz
Gondkowa, oświetlona połyskiem pochodni, wykryła mu zamiary nieprzyjaciela. W chwili, gdy
spadał pierwszy cios, on rzucił się na ziemię wysoko ponad głowę podnosząc schwytaną z
ramion świtę, w którą ugodził Gondek, myśląc, że uderza w ciało. Drugi cios uderzył w próżnię, a
parobek zerwał się tymczasem i poza Szczepana uskoczył.
Widzicie, jasny panie, krzyknął, jako to on słów moich się boi i chciałby mi je na
zawsze wbić w gardło, by pozbyć się świadka winy!
Turobojskiemu musiało coś podobnego przejść przez głowę, bo huknął na Gondka, a potem
na straże, rozkazując pochwycić komendanta i rozbroić.
Gondek w pierwszej chwili, zdawało się, miał ochotę stawiać opór. Szablę trzymał
podniesioną, jakby nią groził napastnikom, i konia w kolanach ścisnął, jakby myślał o wymknięciu
się za mur i przebiciu się przez konny konwój. Wnet jednak rozmyślił się zapewne, że to było
daremno, zeskoczył bowiem i szablę rzucił na ziemię, ręce wyciągając do chwytających go
hajduków.
Wiążcież, skoro zdrajca ma u pana wiarę przeciw wiernemu słudze.
Ale oni go nie wiązali, patrząc na pana, który znaku nie dawał, tylko okiem badawczem
kolejno po obu młodzieńcach wodził, siląc się z ich twarzy wyczytać wartość ich słów. A Artem mu
krótkiemi słowy opowiadał zdradę Gondka i wejście kozaków do twierdzy w Aazuniu, ale
opowiadanie ono ubarwiał po swojemu.
Ten łotr wołał, wskazując na komendanta chciał na tobie pomścić się, jasny panie,
jakiejś zniewagi od ciebie otrzymanej, plag li, policzków li, nie wiem już. Dlatego z
Miśniakowskim się zwąchał, gdy ten siedział w lochu, ale widać, pustą kiesę znalazłszy, wolał
kozakowi się sprzedać. Nienawidząc zaś twoją miłość, stawiał warunek, by mu wolno było z tobą
podług chęci pohulać i ze skóry cię obedrzeć.
Gondek przy tych słowach nie był w stanie pohamować oburzenia.
Ażesz, łżesz, jak pies, ryknął Czart przez ciebie gada!
Milcz! ofuknął go Turobojski. Opowiesz mu, gdy każę. Ja rozpoznam, kto tu łże.
I zwracając się do chłopca, dodał:
Mów dalej!
Byłby też tego dokonał i miłość twoja gniłaby teraz w loszku łazuńskim lub konała w
męce, gdyby nie ta dziewka
Ona? proszę! A to jak?
Tak oto, że ona dowiedziała się o wszystkiem przeze mnie i posłała mnie do
Nawiżenego, grożąc, że ucieknie od niego albo śmierć sobie uczyni, jeśli miłości twojej włos z
głowy spadnie. A że Nawiżeny ją miłuje, tedy obietnicy danej zdrajcy nie dotrzymał, ciebie wolno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates