[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tego nie bywało. Dwa lata temu oczywiście wyjechał na miesiąc do Krynicy, na odpoczynek.
Ale przedtem pożegnał się, zostawił klucze od mieszkania, żeby mu sprzątnąć. Ale tak... Boję
się, panie komisarzu, czy mu się nie przytrafiło, nie daj Boże, jakieś nieszczęście. Jak pan
myśli?
- Nie wiem. Niech mi pani powie, czy to był młody człowiek, ten który tu pracował?
- Taki znowu bardzo młody to on nie był. Boja wiem. Mógł mieć ze trzydzieści pięć
lat, a może więcej.
- Jak się nazywa?
- Zaraz, zaraz. Miałam tu gdzieś zapisane.
Zaczęła grzebać w szufladzie i wreszcie w książeczce od nabożeństwa znalazła
pomiętą kartkę papieru.
- O, mam. Nazywa się Stanisław Mańczyk i mieszka nawet tu niedaleko, na
Wileńskiej. Podać panom adres?
- Oczywiście.
Downar zapisał adres Stanisława Mańczyka i wstał.
- Bardzo pani dziękujemy za informacje - coś sobie nagle przypomniał, bo znowu
usiadł. - Jeszcze chciałbym panią zapytać o jedną rzecz. Przychodzili tu różni klienci do pana
Hertza...
- Ano przychodzili.
- Czy pani nie zauważyła jakiejś osoby, która przychodziła częściej niż normalny
klient? Może na przykład jakaś kobieta?
Dozorczyni wydęła mięsiste wargi. - Ja się tam takimi świństwami nie zajmuję. Mnie
to nie obchodzi.
- Obchodzi nie obchodzi, ale niech nam pani powie. Przychodziła tu jakaś kobieta? -
nalegał Downar.
- Pan Hertz to bardzo porządny człowiek. Bardzo porządny. No, ale pan wie. Jak to
chłop...
- Więc przychodziła?
- Ano przychodziła. Taka tam zdzira.
Downar sięgnął do kieszeni i wyjął fotografię blondynki, którą znalazł przed chwilą w
biurku.
- Niech pani spojrzy. Czy to ta? Dozorczyni niechętnie wzięła zdjęcie do ręki.
- Pewnie, że ta. Nawet dobrze odrobiona. Brzydka to ona nie jest - dodała z pewnym
uznaniem - tylko że zdzira. Szkoda dla niej takiego człowieka.
- Często tu przychodziła?
- Boja wiem. Dosyć często. Ja jej tam nie śledziłam. Ot tak, od czasu do czasu ją
spotykałam.
- A czy pani spotkała ją kiedyś z walizką? - spytał Downar. Dozorczyni spojrzała na
niego zdziwiona.
- Tak. A skąd pan wie?
Downar nie odpowiedział. Skinął na Kobiele.
- Idziemy, poruczniku.
Wstąpili do najbliższego sklepu jubilerskiego.
Stary, łysy człowiek z uwagą przyjrzał się kawałkowi oprawki, spróbował kwasem,
pocierał, wreszcie wyjął z okna szkło powiększające i podejrzliwie popatrzył na Downara:
- Chce pan sprzedać ten kawałek złota?
- Nie. Nie chcę sprzedać. Chciałem się tylko upewnić, czy to jest złoto. Dziękuję.
Kiedy wrócili do wozu, szofer spytał:
- Dokąd jedziemy?
- Na Wileńską.
Stanisław Mańczyk mógł uchodzić za wzór  szarego człowieka . Był rzeczywiście
dziwnie szary, wypłowiały, bezbarwny. Kiedy przestawało się na niego patrzeć, natychmiast
zapominało się, jak wygląda. On właściwie w ogóle nie wyglądał, istniał tylko. Należał do
tego typu ludzi, którzy nie posiadają absolutnie żadnych cech indywidualnych i których
twarzy nie sposób sobie przypomnieć. Bardzo trudno też było określić jego wiek. Mógł mieć
zarówno trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat.
Bardzo się zmieszał. Milicyjny mundur Kobieli zrobił na nim widoczne wrażenie.
- Panowie do mnie? Proszę, proszę uprzejmie. Zaprowadził ich do swojego skromnie
umeblowanego pokoiku. Potężna kobieta, stojąca w drzwiach wypełnionej parą kuchni,
niechętnym spojrzeniem obrzuciła przybyłych.
- Zapewne się pan domyśla, o co chodzi - powiedział Downar.
Mańczyk przełknął ślinę. Kobiela obserwował jego grdykę.
- Tak. Przypuszczam, że chodzi o pana Hertza.
- Właśnie. Chodzi o pana Hertza, który mniej więcej dwa tygodnie temu wyszedł z
mieszkania i do tej pory nie wrócił. Co pan wie o tej sprawie?
- Nic, absolutnie nic.
- Czy pan Hertz nie mówił panu, że wybiera się wjakąś podróż, że ma zamiar
wyjechać?
- Nie, nic podobnego mi nie powiedział. W ogóle pan
Hertz bardzo mało ze mną rozmawiał. Bardzo, bardzo mało. Naprawdę.
Mańczyk mówił szybko, nerwowo. Robiło to takie wrażenie, jakby się bał, że słowa
mu uciekną i że nie zdąży ich wypowiedzieć.
Downar przyglądał mu się bardzo uważnie. Chciał się zorientować, co się kryje za tą
maską bezradności i naiwności.
- Jak dawno pracuje pan u Hertza?
- O, już dość dawno. Trzeci rok.
- Zadowolony pan z tej pracy?
- No tak. Dosyć. Oczywiście. Wszędzie trzeba pracować. Nie mogę specjalnie
narzekać.
- To znaczy, że jednak miał pan pewne powody do niezadowolenia. Pan Hertz nie był
zbyt wyrozumiałym szefem.
Mańczyk poruszył się tak, jakby nagle jego krzesło pokryło się niezliczoną ilością
ostrych gwozdzi.
- Och... no cóż... zawsze przecież zdarzają się jakieś nieporozumienia. Czasem coś nie
wyjdzie takjak trzeba... To trudno.
- Na przykład co? - nalegał Downar. - Niech pan mówi śmiało. Cała nasza dzisiejsza
rozmowa zostanie między nami.
- No na przykład zdarzy się jakaś pomyłka. Ostatecznie człowiek jest tylko
człowiekiem. Pana Hertza często nie było w pracowni i ja...
- I pan czasem coś tam pokręcił z tymi okularami - podpowiedział Downar. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates