[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do pracy. Raz czy dwa zerknął na morze, na horyzoncie dostrzegł profil tankowca
podobnego do węża morskiego.
Zakładał ostatni rząd. Praca posuwała się szybko, gdyż teraz potrafił usiąść okrakiem na
szczycie dachu. Gwozdzie zanurzały się w drewno.
- Cześć, tato.
Słysząc głos Bunny, skierował wzrok ku ziemi, lecz jego spojrzenie się zatrzymało. Stała na
jednym ze szczebli wystających ponad krawędz dachu i próbowała postawić na nim stopę.
Trzymała młotek za pomalowaną w paski górną część trzonka. Quoyle ujrzał wszystko w
mgnieniu oka: oto Bunny za chwilę postawi nogę na dachu, stanie na krawędzi pochyłej
powierzchni, jakby była pozioma, natychmiast spadnie i krzycząc przerazliwie, roztrzaska się
o skałę.
- Pomogę ci. - Dotknęła stopą dachu.
-Och, dziecinko - wyszeptał Quoyle. - Zaczekaj tam. -Mówił cichym, ale natarczywym
głosem. - Nie ruszaj się. Zaczekaj tam na mnie. Już idę po ciebie. Trzymaj się mocno. Nie
wchodz na dach. Pomogę ci. - Hipnotyzującym głosem i spojrzeniem próbował powstrzymać
dziecko w miejscu, zsuwając się powoli po zdradzieckiej pochyłości wbrew wszelkim zasa-
115
dom. Chwycił ramię dziewczynki - młotek spadł na ziemię -i powtarzał: Nie ruszaj się, nie
ruszaj się, nie ruszaj się. -Usłyszał uderzenie młotka o skałę. I wreszcie bezpieczny, Bun-ny
przyciśnięta jego piersią do szczebli drabiny.
-Tato, zgnieciesz mnie!
Quoyle zszedł na dół na trzęsących się nogach; jedną ręką trzymał się szczebli, drugą
przyciskał mocno córkę. Drabina drżała razem z nim. Nie mógł uwierzyć, że mała nie spadła,
w ułamkach sekund zdążył przeżyć przerazliwy krzyk umierającego dziecka, podczas gdy on
wyciągał na próżno ramię i chwytał powietrze.
12
Fala rufowa
%7łeby węzeł się nie rozwiązał, musi zaistnieć odpowiednie tarcie, żeby zaś uzyskać
odpowiednie tarcie, musi istnieć pewien nacisk. I właśnie ten nacisk oraz przestrzeń
wewnątrz węzła tworzą zaciśnięcie. Wydaje się, że bezpieczeństwo węzła zależy całkowicie
od niego.
Księga węzłów Ashleya
I
Przypominało to pisanie w lustrzanym odbiciu. Najmniejszy ruch wstecz powodował, że
przyczepa skręcała w przeciwnym kierunku, dwukrotnie ocierając się o przystań. Wciąż
zachodziła jak ostrze scyzoryka, które nie może trafić na swoje miejsce. Zaczynał mieć już
dość, kiedy wreszcie pojechała prosto i dotarła do wody. Udało się.
Wysiadł i spojrzał na przyczepę. Koła były zanurzone w wodzie, łódz kołysała się w
powietrzu. Położył już dłoń na dzwigni pochylni, kiedy przypomniał sobie o linie
zabezpieczającej. Byłaby niezła zabawa, gdyby zwodował łódz, a potem patrzył, jak
odpływa.
Zamocował rufową i dziobową linę i dopiero potem pociągnął za dzwignię. Aódz się zsunęła.
Poluzował linę wciągarki, wygramolił się na przystań i przywiązał łódz. Była to praca dla
dwóch ludzi. Wrócił do przyczepy, podniósł dzwignię i zwinął linę. Aódz za pięćdziesiąt
dolarów kołysała się na wodzie.
117
Gdy zajął miejsce w środku, przypomniał sobie o cholernym silniku. Został w samochodzie.
Przyniósł go na przystań, postawił nogę na krawędzi nadburcia i wpadł do łodzi. Przeklinał
wszystko, co pływa, od drewnianych kłód po supertan-kowce.
Quoyle nie zauważył, iż zamocował silnik w taki sposób, że dziób łodzi musiał zadrzeć się do
góry jak nos psa myśliwskiego. Wlał benzynę z czerwonego kanistra.
Silnik zaskoczył za pierwszym pociągnięciem. Oto Quoyle siedzący na rufie łodzi. Własnej
łodzi. Silnik pracował. Dłoń Quoyle'a spoczywała na rumplu, obrączka błyszczała na palcu.
Przesunął dzwignię biegów na pozycję wstecz", tak jak robił to Dennis. Ostrożnie dodał
gazu. Rufę łodzi zarzuciło trochę w stronę pomostu. Manewrował w przód i w tył, dopóki nie
wydostał się z przystani. Włączył bieg. Silnik zary-czal niskim tonem i łódz za szybko ruszyła
do przodu równolegle do brzegu. Przymknął przepustnicę i łódz zwolniła. Znowu dodał gazu i
skały przed nim jakby podskoczyły. Instynktownie przesunął rumpel w kierunku brzegu i łódz
skręciła w stronę Omaloor Bay. Woda falowała. Płynął na szklanej strzale.
Manewrował rumplem, próbował robić łuki. Teraz szybciej. Quoyle się roześmiał. Dlaczego
tak bardzo bał się łodzi?
Od lądu wiała bryza i rozhuśtane fale uderzały w dno łodzi. Quoyle wykonał ostry zwrot i
poczuł, że łódz się ślizga. Zamknął przepustnicę. Fala rufowa uniosła się i przelała przez
pawęż, zawirowała wokół jego kostek i rozlała po dnie łodzi. Znowu dodał gazu i łódz
skoczyła do przodu, lecz tym razem ociężale, a woda w jej wnętrzu popłynęła ku rufie,
dodając swój ciężar do ciężaru Quoyle'a. Rozejrzał się za czymś, czym mógłby ją wylać;
niczego nie znalazł. Zawrócił bardzo ostrożnie w stronę przystani. Aódz wydawała się teraz
oporna i niepewna, gdyż woda zmieniła jej przegłębienie. Mimo to posuwał się do przodu.
Nie bał się, że zatopi łódz zaledwie dwieście stóp od przystani.
Kiedy znalazł się już całkiem blisko, znowu zamknął przepustnicę i jeszcze raz fala rufowa
przelała się przez pawęż. Był jednak już na tyle blisko, że wyłączył silnik i pozwolił łodzi
przykleić się do przystani. Przywiązał liny cumownicze i poszedł do domu po czerpak do
kawy.
Pózniej wypłynął jeszcze raz. Tferaz delikatnie dodawał ga-
118
zu, wykonywał łagodne zwroty, uważając na falę rufową. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby
powstrzymać wodę przed wlewaniem się przy zwalnianiu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates