[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuśtykał stąd gdzieś, niewątpliwie na imprezę. Tak czy inaczej nie było go
tutaj. Miałem cały pokój dla siebie, z całym jego klaustrofobicznym luksusem
rozmiarów szafy.
Wziąłem głęboki oddech .
59
To była kolejna wielka różnica. Zapach znikł. Jakoś udało im się pozbyć te-
go starego smrodu Gateway, który osiadał na ubraniach i skórze, mocno zużytego
powietrza, którym oddychali już wszyscy inni, w którym się pocili i pierdzie-
li, i tak przez całe lata. Teraz pachniało tylko odrobinę tym zielonym, rosnącym
czymś, pewnie jakimiś roślinami, które wspomagały system dostarczania tlenu.
Zciany nadal błyszczały metalem Heechów czystym błękitem; Gateway nigdy
nie znała innych kolorów.
Zmiany? Oczywiście, zmian było mnóstwo. Ale to był ten sam pokój. I cały
świat rozpaczy i zmartwień, które w nim upchałem.
%7łyłem w taki sposób, jak wszyscy poszukiwacze na Gateway odliczając
minuty do chwili, gdy będę musiał wybrać jakiś lot, jakikolwiek lot, albo wykopią
mnie z asteroidu, bo skończyła mi się forsa. Przekopując się przez listy wypraw,
które poszukiwały członków załogi, próbując zgadnąć, która z nich może uczynić
mnie bogatym a tak naprawdę, która przynajmniej mnie nie zabije. Sypiałem
z Gelle-Klarą Moynlin w tym pokoju no chyba, że robiliśmy to u niej. W tym
pokoju płakałem jak wariat, kiedy wróciłem z ostatniej wyprawy, na jaką z nią
poleciałem. . . bez niej.
Wydawało mi się, że przeżyłem tu znacznie większy kawałek życia przez te
przeklęte parę miesięcy spędzone na Gateway, niż wszystkie inne dziesięciolecia,
jakie minęły od tego czasu.
Nie wiem, ile milisekund tu spędziłem, przez chwilę wypełnioną czułostkową
nostalgią, zanim usłyszałem za sobą głos:
No patrzcie, Robin! Wiesz, tak mi przyszło do głowy, że pewnie gdzieś tu
się szwendasz.
To była Sheri Loffat.
Muszę wyznać, że choć ucieszyłem się z widoku Sheri, cieszył mnie też fakt,
że Essie jest zajęta popijaniem ze starym kumplem od kieliszka. Essie nie jest
zazdrosna, kobietą. Ale w przypadku Sheri Loffat mogłaby uczynić wyjątek.
Sheri przyglądała mi się, stojąc w wąskich drzwiach. Nie wyglądała na ani
minutę starszą niż wtedy, gdy widziałem ją po raz ostatni, czyli ponad pół wieku
temu. Ba, wyglądała o niebo lepiej, bo wtedy właśnie wyszła ze szpitala po wy-
prawie, która skończyła się zle pod każdym względem z wyjątkiem finansowego.
Teraz można by określić jej wygląd wszystkimi cechami w okolicach przymiotni-
ka dobrze . Wyglądała dość apetycznie, bo poza szerokim uśmiechem miała na
sobie tylko dzierganą na drutach przezroczystą spódnicę.
Natychmiast rozpoznałem ten strój.
Podoba ci się? spytała, pochylając się, by mnie pocałować. Włożyłam
to specjalnie dla ciebie. Pamiętasz?
Odpowiedziałem wykrętnie:
Jestem teraz żonaty. Miało to wyjaśnić sprawę raz na zawsze, ale nie
powstrzymało mnie przed oddaniem jej pocałunku, gdy wypowiadałem te słowa.
60
Cóż, a kto nie jest? spytała rozsądnie. Mam czwórkę dzieci, wiesz.
%7łe nie wspomnę o trzech wnukach i jednym prawnuku.
Mój Boże rzekłem.
Pochyliłem się, by się jej przyjrzeć. Przepłynęła z wdziękiem przez drzwi i za-
wiesiła się na haczyku w ścianie. W dawnych czasach zdarzało nam się tak robić,
kiedy jeszcze byliśmy cielesnymi ludzmi, a Gateway była bramą do gwiazd, gdyż
obrotowa grawitacja asteroidu była tak słaba, że wiszenie było wygodniejsze od
siedzenia. Podobał mi się ten strój. Mało prawdopodobne, bym miał o nim zapo-
mnieć. Było to dokładnie to samo ubranie, które Sheri miała na sobie, kiedy po
raz pierwszy przyszła do mojego łóżka.
Nawet nie wiedziałem, że umarłaś powiedziałem, żeby ją przywitać.
Zmieszała się trochę na samą wzmiankę, jakby jeszcze nie oswoiła się z tą
myślą.
To się stało dopiero w zeszłym roku. Oczywiście wtedy tak młodo nie
wyglądałam. Bycie martwym nie jest więc takie złe. Dotknęła palcami policzka
i lustrowała mnie z góry na dół. Ciągle widziałam cię w wiadomościach, Robin.
Powiodło ci się w życiu.
Tobie też rzekłem, przypomniawszy sobie. Poleciałaś do domu z pię-
cioma czy sześcioma milionami dolarów, prawda? Za tę skrzynkę z narzędziami
Heechów, którą znalezliście?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates