[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bie odpowiednią reakcję już gotową: mądrość pokoleń, złożoną w jego plazmie, w jego
nerwach. Znajduje jakieś czyny, decyzje, o których sam nie wiedział, że już w nim doj-
rzały, że czekały na to, by wyskoczyć.
Sceneria jego młodego życia, kuchnia z wonnymi cebrami, ze ścierkami o skompliko-
wanej i intrygującej woni, z kłapaniem pantofli Adeli, z jej hałaśliwym krzątaniem się -
nie straszy go więcej. Przywykł uważać ją za swoją domenę, zadomowił się w niej i po-
czął rozwijać w stosunku do niej niejasne poczucie przynależności, ojczyzny.
Chyba że niespodzianie spadał nań kataklizm w postaci szorowania podłogi - obalenie
praw natury, chlusty ciepłego ługu, podmywające wszystkie meble, i grozny szurgot
szczotek Adeli.
Ale niebezpieczeństwo mija, szczotka uspokojona i nieruchoma leży cicho w kącie,
schnąca podłoga pachnie miło mokrym drzewem. Nemrod, przywrócony znowu do swych
normalnych praw i do swobody na terenie własnym, czuje żywą ochotę chwytać zębami
stary koc na podłodze i targać nim z całej siły na prawo i lewo. Pacyfikacja żywiołów na-
pełnia go niewymowną radością.
Wtem staje jak wryty: przed nim, o jakie trzy kroki pieskie, posuwa się czarna maszka-
ra, potwór sunący szybko na pręcikach wielu pogmatwanych nóg. Do głębi wstrząśnięty
Nemrod posuwa wzrokiem za skośnym kursem błyszczącego owada, śledząc w napięciu
ten płaski, bezgłowy i ślepy kadłub, niesiony niesamowitą ruchliwością pajęczych nóg.
Coś w nim na ten widok wzbiera, coś dojrzewa, pęcznieje, czego sam jeszcze nie ro-
zumie, niby jakiś gniew albo strach, lecz raczej przyjemny i połączony z dreszczem siły,
samopoczucia, agresywności.
29
I nagle opada na przednie łapki i wyrzuca z siebie głos, jeszcze jemu samemu nie zna-
ny, obcy, całkiem niepodobny do zwykłego kwilenia.
Wyrzuca go z siebie raz, i jeszcze raz, i jeszcze, cienkim dyszkantem, który się co
chwila wykoleja.
Ale nadaremnie apostrofuje owada w tym nowym, z nagłego natchnienia zrodzonym
języku. W kategoriach umysłu karakoniego nie ma miejsca na tę tyradę i owad odbywa
dalej swą skośną turę ku kątowi pokoju, wśród ruchów uświęconych odwiecznym karako-
nim rytuałem.
Wszelako uczucia nienawiści nie mają jeszcze trwałości i mocy w duszy pieska. No-
woobudzona radość życia przeistacza każde uczucie w wesołość. Nemrod szczeka jesz-
cze, lecz sens tego szczekania zmienił się niepostrzeżenie, stało się ono swoją własną pa-
rodią - pragnąc w gruncie rzeczy wysłowić niewymowną udatność tej świetnej imprezy
życia, pełnej pikanterii, niespodzianych dreszczyków i point.
30
PAN
W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek był zaułek podwórza, najdalsza,
ostatnia odnoga, zamknięta między komorę, wychodek i tylną ścianę kurnika - głucha za-
toka, poza którą nie było już wyjścia.
Był to najdalszy przylądek, Gibraltar tego podwórza, bijący rozpaczliwie głową w śle-
py parkan z poziomych desek, zamykającą i ostateczną ścianę tego świata.
Spod jego omszonych dyli wyciekała strużka czarnej, śmierdzącej wody, żyła gnijące-
go, tłustego błota, nigdy nie wysychająca - jedyna droga, która poprzez granice parkanu
wyprowadzała w świat. Ale rozpacz smrodliwego zaułka tak długo biła głową w tę zapo-
rę, aż rozluzniła jedną z poziomych, potężnych desek. My, chłopcy, dokonaliśmy reszty i
wyważyli, wysunęli ciężką omszałą deskę z osady. Tak zrobiliśmy wyłom, otworzyliśmy
okno na słońce. Stanąwszy nogą na desce, rzuconej jak most przez kałużę, mógł więzień
podwórza w poziomej pozycji przecisnąć się przez szparę, która wypuszczała go w nowy,
przewiewny i rozległy świat. Był tam wielki, zdziczały stary ogród. Wysokie grusze, roz-
łożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami, obsypane srebrnym szelestem, ki-
piącą siatką białawych połysków. Bujna, zmieszana, nie koszona trawa pokrywała puszy-
stym kożuchem falisty teren. Były tam zwykłe, trawiaste zdzbła łąkowe z pierzastymi ki-
tami kłosów; były delikatne filigrany dzikich pietruszek i marchwi; pomarszczone i
szorstkie listki bluszczyków i ślepych pokrzyw, pachnące miętą; łykowate, błyszczące
babki, nakrapiane rdzą, wystrzelające kiśćmi grubej, czerwonej kaszy. Wszystko to, splą-
tane i puszyste, przepojone było łagodnym powietrzem, podbite błękitnym wiatrem i na-
puszczone niebem. Gdy się leżało w trawie, było się przykrytym całą błękitną geografią
obłoków i płynących kontynentów, oddychało się całą rozległą mapą niebios. Od tego ob- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates