[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spotkanie. Z całą pewnością był to najtwardszy i najbardziej brutalny facet, jakiego mi się zdarzyło oglądać.
Niebywale szerokie bary sprawiały, że mimo dobrych sześciu stóp i trzech cali wzrostu wyglądał jak karzeł.
Jego potężne ramiona kończyły się pięciopalczastymi, sięgającymi kolan łopatami, a twarz sprawiała
wrażenie, jak gdyby wyszła spod ręki rzezbiarza, który za punkt honoru postawił sobie maksymalny pośpiech
przy pracy. Trudno byłoby doszukać się na niej jakichkolwiek krzywizn - niczym wykuta w granicie,
składała się wyłącznie z interesujących w swej prostocie płaszczyzn, na widok których staruszkowie kubiści
podskoczyliby z radości. Facet miał brodę jak koparka, rozpłataną dziurę w miejscu ust, olbrzymi dziób w
charakterze nosa oraz zimne, czarne oczy, cofnięte głęboko pod obwisłe, nastroszone brwi, co nieodparcie
przywodziło na myśl dzikiego zwierza wyglądającego z mroków swojej nory. Boki twarzy - bo nie sposób
określić ich mianem policzków - a także jego czoło żłobiła gęsta siatka zmarszczek, niczym na starożytnym
pergaminie. Rola amanta w komedii muzycznej nie przypadłaby mu chyba do gustu.
Profesor Witherspoon dokonał prezentacji.
- Miło mi pana poznać, Bentall! - ryknął Hewell, podając mi dłoń. Głęboki, dobiegający jakby z czeluści
głos doskonale pasował do jego postury i profesji. Radość olbrzyma z naszego spotkania była podobna do tej,
jaką w tych stronach przeżywano sto lat temu, gdy wódz kanibali witał kolejnego smakowitego misjonarza,
który właśnie przybył na wyspę. Kiedy gigantyczne łapsko zacisnęło się na mojej dłoni, napiąłem mięśnie,
lecz goryl był zadziwiająco delikatny. Poczułem się jak przekręcony przez wyżymaczkę, gdy jednak oddał
mi dłoń z powrotem, wszystkie palce miałem na swoim miejscu, może ciut pogniecione, ale w komplecie.
- Dowiedziałem się o panu dziś rano - zadudnił. Mówił z akcentem kanadyjskim albo amerykańskim,
typowym dla północno-zachodnich stanów, nie byłem pewien. - Słyszałem też, że pańska żona nietęgo się
czuje. To przez te wyspy. Na wyspach wszystko może się zdarzyć. Miał pan pewnie okropne przejścia.
Przez chwilę gawędziliśmy o moich okropnych przejściach, po czym spytałem go z zaciekawieniem:
- Musieliście chyba zwiedzić ładny kawałek świata, żeby znalezć siłę roboczą do tej pracy?
- O tak, mój drogi, o tak - odpowiedział zamiast niego Witherspoon. - Hindusi są do niczego... ospali,
oporni, podejrzliwi, fizycznie słabi. Co innego krajowcy z Fidżi, tyle że oni już na samą myśl o pracy
dostaliby ataku serca. Podobnie z białymi, którzy byli w zasięgu ręki... sztuka w sztukę wałkonie i obiboki.
Ale Chińczycy to zupełnie inna para kaloszy.
- Nigdy nie miałem lepszych robotników  potwierdził Hewell. Zdawało się, że mówiąc nie otwiera ust. -
W układaniu torów i drążeniu tuneli są nie do pobicia. Bez nich nie zbudowałbym kolei zachodnich w
Ameryce, żeby nie wiem co.
Mruknąłem coś stosownego i rozejrzałem się.
- Czego pan szuka, Bentall? - rzucił ostro Witherspoon.
- Zabytków, ma się rozumieć - odparłem z właściwą dozą zdziwienia. - Chętnie bym zobaczył, jak się takie
coś wyciąga ze skały.
- To już nie dzisiaj - wtrącił Hewell tubalnie.  Mamy fart, jak znajdziemy coś raz na tydzień. No nie,
profesorze?
- Jak dobrze pójdzie - przytaknął Witherspoon.  No Hewell, nie zatrzymuję cię, nie zatrzymuję.
Przyprowadziłem tu Bentalla, żeby na własne oczy zobaczył, skąd ten hałas. Spotkamy się na kolacji.
Wyprowadził mnie z kopalni na słońce i ruszyliśmy z powrotem. Przez całą drogę usta mu się nie
zamykały, lecz nie zwracałem na to uwagi - usłyszałem już i zobaczyłem wszystko, co chciałem. W domu
rozstał się ze mną pod pretekstem, że musi pracować, wobec czego zajrzałem do Marie. Siedziała na łóżku z
książką w ręku. Na mój gust nic już jej nie dolegało.
- Zdaje się, że miałaś spać? - rzekłem.
- Powiedziałam tylko, że żadna siła mnie stąd nie ruszy, a to dwie różne rzeczy. - Opadła z rozkoszą na
poduszkę. - Jest ciepło, wieje rześki wietrzyk, szumią palmy, fale biją o brzeg, a przed oknem rozciągają się
niebieskie wody laguny i biały piasek. Cudownie, prawda?
- Jasne. Co ty tam czytasz?
- Książkę o Fidżi. Bardzo ciekawa. - Wskazała stos innych książek na podręcznym stoliku. - Niektóre też
są o Fidżi, inne o archeologii. Przyniósł mi je Tommy, ten Chińczyk. Ty też powinieneś je przeczytać.
- Pózniej. Jak się czujesz?
- Nie umierałeś z niecierpliwości, żeby mnie o to zapytać.
Aypnąłem na nią srogo, a jednocześnie skinąłem głową za siebie. Szybko się połapała w czym rzecz.
- Przepraszam, kochany. - Impulsywny krzyk był przedniej marki. - Nie powinnam tak mówić. Dużo lepiej.
Czuję się dużo lepiej. Jak nowo narodzona. Przyjemny był spacer? - I ten banał, podobnie jak szloch, był
pierwszej klasy.
Opowieść o przyjemnym spacerze przerwało mi nieśmiałe pukanie do drzwi, chrząknięcie i wszedł
Witherspoon. Według mnie stał za progiem od jakichś trzech minut. Za nim ujrzałem brązowe sylwetki
dwóch tubylców z Fidżi - Johna i Jamesa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates