[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem, ale ta praca - na najniższym szczeblu bezwzględnej hierar-
chii w restauracji, osiem godzin zmywania brudnych naczyo i za-
schniętych garnków - po prostu nie potrafiłem sobie wyobrazid
go wstającego z łóżka, ubierającego się i jadącego metrem w celu
robienia tego aż do północy.
Jak to często okazuje się w przypadku własnych dzieci, znowu
byłem w błędzie. Myślisz, że znasz je lepiej niż ktokolwiek inny,
wszystkie te lata spędzone na bieganiu za nimi po schodach,
przykrywaniu ich, smutkach, radościach i zmartwieniach - ale
wcale ich nie znasz.
149
Koniec kooców zawsze zrobią to, czego w życiu byś się po nich
nie spodziewał.
Sześd tygodni pózniej stało się coś, w co ciężko mi było uwie-
rzyd - wstał pewnego popołudnia, wpadł do kuchni tym swoim
ciężkim, radosnym krokiem i oznajmił, że dostał awans. Okazało
się, że Jack musiał odejśd do innej restauracji i on, Jesse, został po-
mocnikiem kucharza. Poczułem ulgę. Ciężko było ją określid. Po-
dejrzewam, że po prostu chodziło o świadomośd, że jeśli musiał,
to potrafił sobie zapewnid start nawet z najbardziej gównianej
pracy (nie to co jego ojciec).
Nadeszła zima, zmierzch zaczął wcześniej pukad do szyb. Któ-
rejś nocy zauważyłem na dachach delikatną posypkę ze śniegu;
domy wyglądały trochę jak z bajki, a trochę jak ciastka na witry-
nie sklepowej. Gdyby po północy do okien mojej piwnicy zbliżył
się pieszy, usłyszałby pewnie zbuntowane głosy dwóch wysokich
chłopców, za dnia będących kucharzami, a w nocy raperami, opo-
wiadających o upokorzeniach dorastania w getcie, braniu hero-
iny, okradaniu sklepów, sprzedawaniu broni; tatuś - diler narko-
tykowy, mamusia - dziwka sprzedająca się za crack. Idealny obraz
dzieciostwa Jessego! (Ojciec Jacka był nawróconym chrześcijani-
nem i regularnie chodził do kościoła).
Stojąc na szczycie schodów do piwnicy (częściowo podsłuchu-
jąc), musiałem wreszcie zauważyd, że zaczynali rapowad jakoś tak -
nie wiem - cool. Chemia działała, ci chuderlawi chłopcy w zbyt luz-
nych ciuchach byli niezli. Boże, pomyślałem, może on ma talent.
Pewnej chłodnej, jasnej nocy z piwnicy dochodziły odgłosy ra-
dosnego podniecenia. Głośna muzyka, podniesione głosy. Chłop-
cy (ich zespół nazywał się teraz Corrupted Nostalgia) wbiegli po
schodach, mieli na sobie czapki bejsbolowe, bandanki, zwisające
150
do kolan spodnie, okulary przeciwsłoneczne i zbyt duże bluzy
z kapturami. Dwóch bardzo złych gości w drodze na swój pierwszy
występ.
Czy mogłem iśd z nimi?
Nie było szans. %7ładnych.
Wyszli gdzieś, Jesse odrzucał głowę niczym czarny mężczyzna
przed policjantem z Los Angeles.
Zdawało mi się, że bardzo szybko zaczęli dawad następne kon-
certy, a potem następne i następne, grali w brudnych klubach
o nisko zawieszonych sufitach, w których nie przestrzegano zaka-
zu palenia.
Co myślisz o naszych tekstach? spytał Jesse pewnego
dnia. Wiem, że ich słuchałeś.
Wiedziałem, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Zamknąłem oczy
(metaforycznie rzecz ujmując) i wskoczyłem do wody.
Myślę, że są świetne. (Po prostu podlej roślinkę,
aT.S. Eliota zachowaj dla siebie).
Naprawdę? spojrzenie jego brązowych oczu przemknęło
po mojej twarzy w poszukiwaniu oznak kłamstwa.
Czy mogę coś zasugerowad?
Jego twarz pociemniała od podejrzeo. Uważaj. Takie rozmowy
ludzie pamiętają - albo o nich piszą - nawet pięddziesiąt lat pózniej.
Może powinieneś spróbowad pisad o czymś, co jest bliższe
twojemu życiu powiedziałem.
Na przykład?
Udałem, że się namyślam. (Wcześniej przeprowadziłem próby
przed lustrem). O czymś, co wywarło na ciebie duży wpływ.
Na przykład?
Na przykład o, hm, Rebece Ng.
Co?
Napisz o Rebece.
Tato. Powiedział to głosem zarezerwowanym dla pijane-
151
go wujka, który o północy chce się wybrad rodzinnym samocho-
dem na przejażdżkę".
Jesse, wiesz przecież, co powiedział Lawrence Durrell. Jeśli
chcesz przestad myśled o kobiecie, napisz o niej.
Kilka tygodni pózniej stałem właśnie na szczycie schodów, gdy
usłyszałem, jak Jesse i Jack rozmawiali o tym, gdzie będą grad tej
nocy. Wraz z kilkoma innymi grupami mieli dad koncert po północy,
w klubie, do którego trzydzieści lat temu chodziłem w poszukiwa-
niu dziewcząt.
Poczekałem do wpół do dwunastej, potem wymknąłem się
na mrozną noc. Przeszedłem przez park (czując się jak złodziej),
przez Chinatown (wystawione kubły na śmieci, wszędzie koty),
a potem poszedłem ulicą prawie do samych drzwi klubu. Stało
przed nim pół tuzina młodych mężczyzn palących papierosy,
wdychających dym pełną piersią i głośno się śmiejących. I plują-
cych. Wszyscy mężczyzni pluli.
Stał tam, wyższy o głowę od większości swoich kolegów.
Wślizgnąłem się do kawiarenki po drugiej stronie, z której nie-
zauważony mogłem trzymad rękę na pulsie. Była sobotnia noc
w Chinatown: elektryczne, zielone smoki, wybuchające koty, ca-
łonocne restauracje z tym brzydkim, odblaskowym oświetleniem.
Dalej, przed Scott Mission, zebrali się żebracy tego miasta otuleni
w koce.
Minęło pięd minut, potem piętnaście; jeden z chłopców od-
chylił się, rozmawiał z kimś stojącym na schodach klubu.
Potem zjawił się Jack. Jego twarz wyglądała bardzo świeżo.
Prezentował się jak chłopiec z chóru kościelnego. Wszystkie głowy
zwróciły się w jego stronę. Para z ust. Dreszcze. Nagle cała grupa
weszła szybko do środka, elegancko wyrzucony przez ostatniego
chłopaka papieros zatoczył łuk i upadł na ulicę.
Poczekałem, aż będzie pusto, i popędziłem przez zatłoczoną
ulicę. Ostrożnie wszedłem po schodach; czułem, jak powietrze
152
się zmienia; z każdym krokiem stawało się cieplejsze i bardziej
śmierdzące (jak zapach szczeniaków w połączeniu ze zwietrza-
łym piwem). Z zaplecza dochodziła muzyka. Jeszcze nie zaczęli.
Poczekaj na zewnątrz, aż zaczną, potem wślizgniesz się do środ-
ka. Stanąłem na szczycie schodów i wychyliłem się zza rogu; przy
aparacie telefonicznym stał młody chłopak, spojrzał przed siebie
i zauważył mnie. Był to Jesse.
Oddzwonię do ciebie powiedział do słuchawki i rozłączył
się. Tato zwrócił się do mnie, jakby się ze mną witał. Podszedł
do mnie, uśmiechał się, a ciałem blokował wejście na salę. Zerkną-
łem mu przez ramię.
To tutaj gracie? - spytałem.
Nie możesz dzisiaj tutaj byd, tato. Może innym razem, ale
nie dzisiaj.
Bardzo delikatnie mnie odwrócił i zaczęliśmy schodzid po
schodach.
Wydaje mi się, że grali tutaj Stonesi powiedziałem, z na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates