X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarde ciało spotyka się z moim spragnionym ciałem, zapominam o całym świecie.
Jego cię\ar, dotyk jego ciała, jego zapach... Tak bardzo go pragnę. Wiem o tym od
dawna, ale nie wyobra\ałam sobie, \e pragnienie mo\e być a\ tak dojmujące.
Patrzę na niego. Wiem, \e musi się stać to, co od początku stać się miało. Od początku,
odkąd po mnie przyszedł.
Wyciągam ręce i przytulam go do siebie.
 Nie!  krzyczy, napotkawszy barierę, której się nie spodziewał.
 Tak  szepczę.  Właśnie tak.
Unoszę biodra, zmuszam go, \eby dokończył to, co zaczął, to, czego tak bardzo pragnę.
Wreszcie jest mój! Od dawna tego chciałam, tylko nie wierzyłam, \e uda mi się tego
dopiąć. Le\ę bez ruchu, przyzwyczajam się do niego. On trzyma mnie mocno przy sobie,
jakby się bał, \e mogę uciec.
 Dlaczego mi nie powiedziałaś?  pyta. Odsuwa z mojego czoła kosmyk mokrych
włosów.
 Dziewictwo w tym wieku to rzadkość. Bałam się przerywać, tłumaczyć. Ja... Nie
chciałam, \ebyś przestał.
 Chyba nie dałbym rady. Zbyt długo cię pragnąłem. Ale ty zasługujesz na więcej.
Powinienem delikatniej z tobą postępować.
 A zdołałbyś?  uśmiecham się.
 Nie wiem  wzdycha.  Za pierwszym razem pewnie nie, ale teraz... Teraz pewnie tak.
Rzeczywiście, za drugim razem jest bardzo delikatny. Czuły. Ka\dym dotknięciem
udowadnia mi, jak wiele dla niego znaczę, jak bardzo mnie kocha. Tylko słowami tego nie
wypowiedział.
 Nie zabezpieczyłaś się, prawda?  pyta.
Kręcę głową. W ogóle o tym nie pomyślałam.
 Nie bój się.  Przytula mnie. Mocno. Zamyka w swoich ramionach.  Od dzisiaj ja się
tobą zaopiekuję.
 Leksi. Leksi, obudz się.
Dotknęła jego twarzy. Gładko wygolony policzek!
 Zgoliłeś brodę!  powiedziała zdumiona.
 Obudz się  powtórzył. Wypuścił ją z objęć. Wyciągnęła do niego ręce. Poczuła pod
palcami wełniany materiał.
 Richard?
 Tak, to ja. Znów coś ci się śniło.  Usiadł na brzegu jej łó\ka. Był w garniturze. 
Opowiedz mi, co zapamiętałaś.
A więc to był sen? No, tak. Inny ni\ te, które mnie dotąd nawiedzały, ale tylko sen.
Przecie\ od początku o tym wiedziałam.
Spojrzała na Richarda. Tym razem nie zapomniała snu. Mo\e dlatego, \e był piękny.
Całkiem inny od tych, które dotąd ją prześladowały.
Czy\bym rzeczywiście znała go tak dobrze, pomyślała. Czy naprawdę go kochałam? Tale
bardzo, \e wcale się nie wstydziłam?
Rumieniec zaognił jej policzki.
 Opowiedz  powtórzył.
Nie ma mowy. Ani myślę się przyznać!
Poczuła, \e panujący w pokoju chłód zabiera ciepło, jakie przyniósł sen. Nie mogła
powiedzieć Richardowi, \e nawet we śnie, nawet w najintymniejszej dla obojga chwili, nawet
wtedy go okłamała. Zwiadomie, z premedytacją. A więc zrobiła to, co mogła zrobić. Jednak
najpierw musiała się od niego odsunąć. Wystarczyło kilka centymetrów. śeby wcale się nie
dotykali. Wiedziała, \e znów musi skłamać, lecz w tej chwili nie mogła mu powiedzieć
prawdy.
 Nie pamiętam.
Spotkali się rano. Leksi właśnie skończyła się ubierać, gdy Richard zapukał do drzwi
oddzielających ich pokoje.
 Dzisiaj razem zjemy śniadanie  oświadczył.  Słyszałem, \e kolacja nie upłynęła w
miłej atmosferze.
Powiedział to takim tonem, jakby poprzedniego wieczoru nic specjalnego się nie
wydarzyło.
No tak, dla niego przecie\ nic się nie stało, pomyślała, odruchowo pocierając obrączkę.
Nie powiedział ani słowa o tym, gdzie był wczoraj wieczorem. Nie powiedział, dlaczego
złamał domowe zwyczaje i postanowił z nią zostać, zamiast  jak co dzień  zamknąć się w
swoim gabinecie. Nie miała ochoty go o to pytać. Przecie\ i tak by jej nie odpowiedział.
Przynajmniej tyle się ju\ nauczyła.
 Jak się czujesz, Leksi?
Za to on mógł jej zadawać pytania. Wolno mu było pytać o wszystko, nawet o najgłębiej
skrywane myśli, najintymniejsze uczucia. Podniosła głowę. Richard podszedł do niej, dotknął
jej policzka. Na chwilę, na króciutką chwilę niepewny uśmiech rozjaśnił jego oczy.
Powtórzył słowa, które Leksi wypowiedziała, gdy tylko przybyli do tego monstrualnego
domu.
 Wiem. To głupie pytanie.
Pani Handly czekała na nich w pokoju śniadaniowym. Leksi ucieszyła się, widząc tylko
dwa nakrycia na stole.
Obawiała się, \e nie wytrzymałaby kolejnego spotkania z resztą rodziny. Richard odsunął
jej krzesło, pomógł usiąść. Westchnęła uszczęśliwiona, zobaczywszy, \e tym razem ma na
talerzu tropikalne owoce.
 Dziękuję.  Spojrzała z wdzięcznością na panią Handly.  Ju\ tak dawno...
Co tak dawno?
Leksi była tak wstrząśnięta, \e omal nie zauwa\yła pytającego spojrzenia pani Handly.
Omal.
 Dziękuję, Ewo  powiedział Richard.
Gospodyni wyszła. Leksi wzięła le\ącą obok talerza serwetkę. Mięła ją w palcach.
 Nie ka\ mi kończyć zdania. Nie pytaj, skąd się wzięło. I nie dociekaj, co miało
oznaczać  poprosiła. Poczuła, \e łzy napływają jej do oczu.  Zresztą ty nie musisz pytać,
prawda? Ty znasz odpowiedzi na wszystkie pytania.
 Nie na wszystkie, Aleksandro. Nie na wszystkie. I codziennie przekonuję się, jak wiele
jeszcze muszę się dowiedzieć.  Nalał kawę i usiadł obok niej przy stole.  Dziś jest trochę
cieplej. Będziemy mogli pójść na spacer, tak jak ci obiecałem.
Zauwa\yła, \e w nastawieniu Richarda do niej coś się zmieniło. Ró\nica była ledwie
wyczuwalna, ale jednak była.
Po śniadaniu ubrali się ciepło i wyszli z domu. Natychmiast podbiegły do nich psy, lecz
na polecenie Richarda pozostały z tyłu. Od jeziora wiało chłodem. Szli przez pięknie
utrzymany ogród a\ do kamiennego muru, odgradzającego posiadłość od reszty świata, do
miejsca, w którym mur ginął w wodach jeziora. Poszli wzdłu\ kamienistego brzegu.
Leksi podeszła do lustra wody. Zwrócił jej uwagę jeden zadziwiająco delikatny kamień.
Podniosła go. Usłyszała śmiech dziecka i zobaczyła siebie podnoszącą muszlę. Stała boso w
ciepłym piasku tu\ nad błękitną taflą wody.
 Qantol  usłyszała swoje własne pytanie.
 Uno.
To powiedział ciemnowłosy chłopczyk. Miał nie więcej ni\ pięć lat, wielkie czarne
oczy... Stał w grapie innych dzieci.
 Nie  znów usłyszała własny głos. Czuła, \e chciało się jej śmiać i \e powstrzymała się
od śmiechu, \eby nie zawstydzać chłopca.  En Ingles, porfavor.
Chłopczyk wyszedł z szeregu, lekcewa\ąco spojrzał przez ramię na chichoczące dzieci.
 Jeden  powiedział z dumą.  Jeden, proszę pani. Jeden, dwa, trzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates

    Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.