[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie będziemy sypiali w oddzielnych łó\kach. - Przesunął palcem wzdłu\ rowka pomiędzy jej
piersiami i uśmiechnął się prowokacyjnie, wyczuwając jej dr\enie. - Na pewno nie będziemy.
W swoim mieszkaniu Luke wrzucił trochę osobistych rzeczy do brezentowego worka na ubranie
i pognał na budowę. Wcześniej nie miał okazji porozmawiać z Abe'em. Znalazł go w przyczepie.
- Pogratuluj mi! - krzyknął tryumfalnie. - O\eniłem się wczoraj!
- Szybko to załatwiłeś.
- Nie było na co czekać. - Luke sprawdził automatyczną sekretarkę i faks. - Angus powinien
zjawić się tu w przyszłym tygodniu.
- No i jak się czujesz jako \onaty facet? - spytał Abe.
- Jestem sfrustrowany. .
- Ho, ho. Masz kłopoty, co? Na początku miodowego miesiąca?
Luke nie miał najmniejszego zamiaru zwierzać się Abe' owi, \e miesiąc miodowy nawet się nie
zaczÄ…Å‚.
- Jestem pewny, \e wszystko się uło\y.
- Czasami najbardziej udane mał\eństwa zaczynają się pechowo - pocieszył go Abe. - Spójrz na
mnie i na Sonyę. Na początku strasznie się kłóciliśmy i robimy to nadal. - Abe zachichotał. - Ale
kocham tÄ™ kobietÄ™.
- Wiem, \e jÄ… kochasz.
Miłość. Miał zamiar unikać tego uczucia jak najgorszej plagi. Przeszkadzała w myśleniu,
zmieniała \ycie. Luke'owi wystarczało, \e po\ąda Hillary.
- O czym tak rozmyślasz? - Abe przerwał ciszę.
- O niczym. Wszystko jest pod kontrolÄ….
To wÅ‚aÅ›nie lubiÅ‚ najbardziej - mieć wszystko pod kontrolÄ…·
Hillary siedziała w swojej starej sypialni, na pojedynczym łó\ku, rozmyśląjąc o samolubnym
postępowaniu Luke'a, kiedy zadzwonił telefon.
- Halo?
- Gdzieś ty się podziewała, dziecinko?
- Jolene? - Hillary znała tylko jedną osobę z takim nieprawdopodobnie energicznie brzmiącym
głosem.
- We własnej osobie.
- O rany, jak to miło cię słyszeć!
Hillary i Jolene, choć ju\ rzadko do siebie dzwoniły, a jeszcze rzadziej się widywały, pozostały
przyjaciółkami, które rozumieją się bez słów.
- Chciałam wreszcie z tobą pogadać - zaczęła Jolene. - Nie było mnie przez pewien czas w
mieście. Pojechałam odwiedzić rodzinę.
Urodzona i wychowana w Tennesee, Jolene pochodziła z małej mieściny Lonesome Valley i
stamtąd przeprowadziła się do wielkiego miasta Knoxville. śartowała często, \e jak ktoś
wyje\d\a z Lonesome Valley, to ka\da miejscowość będzie dla niego wielkim miastem.
- Zostawiłam ci wiadomość na sekretarce, jeśli była to, oczywiście, twoja sekretarka -
powiedziała Hillary. - Nie byłam pewna, bo nikt się nie przedstawił, słychać było tylko jakąś
dziwnÄ… muzykÄ™.
- To sekretarka Billy Boba.
- Ajak ci się układa z Billy Bobem?
- Zerwaliśmy miesiąc temu.
- Szkoda. .
- Widocznie tak musiało się stać. Ten facet nigdy nie opuszczał deski klozetowej. Wiesz, jak to
jest.
- I tylko dlatego z nim zerwałaś? .
-: Oczywiście, \e nie. Miał jeszcze wstrętny zwyczaj zabijania much na ścianach. Obrzydliwość!
No i taka drobna sprawa z wyczyszczeniem do cna mojego konta bankowego ...
- Jolene!
- Daj spokój, Hillary. CZllję się świetnie. To ja zakpiłam z niego, na koncie miałam tylko
pięćdziesIąt dolarów. Nigdy mu zresztą za grosz nie ufałam. Ale przyznasz, \e oczy ma jak
marzenie, co? Odbierało mi rozum, jak w nie patrzyłam.
- Wiem coś o tym - mruknęła Hillary.
- Zdaje się, \e z własnego doświadczenia, więc nie tylko ja mam o czym opowiadać. Co u ciebie
nowego?
- Za kilka dni zaczynam nową pracę. Tu, w Knoxville. Pisałam ci o tym z Chicago. W
Organizacji Ochrony Konsumentów. Poza tym w sobotę wyszłam za mą\ - dorzuciła niedbale. -
Co takiego?! - wrzasnęła Jolene.
- Wzięłam ślub - powtórzyła Hillary.
- I nie zaprosiłaś mnie?
- Nie zaprosiłam nikogo. Wzięliśmy cichy ślub bez świadków.
- Naprawdę? Czyli było romantycznie! Mów, kto jest tym szczęśliwcem? Ktoś z Chicago?
- Nie, to ktoÅ› stÄ…d, z Knoxville.
- Wymień chocia\ imię ...
- Luke.
- Luke? - krzyknęła Jolene. - Nie mówisz chyba o tym Luke'u, który parę lat temu złamał ci
serce.
- Owszem - przyznała niechętnie Hillary.
- W takim razie wybacz mi szczerość, ale po jaką cholerę za niego wyszłaś?
- To skomplikowana sprawa.
- Takie lubiÄ™ najbardziej. Spotkamy siÄ™ i opowiesz mi wszy
stko dokładnie. Mo\e jutro zjemy wspólnie lunch? - Zgoda.
- Fajnie. WysÄ…czymy parÄ™ szklaneczek margarity i pogadamy o chÅ‚opach. - OdÅ‚o\yÅ‚a sÅ‚uchawkÄ™·
Dopiero wtedy Hillary zdała sobie sprawę, \e nie jest sama. Obok stał Luke. Nie spodziewała się,
\e wróci tak szybko.
- Kto to był? - zapytał natrętnie.
- Jolene, moja przyjaciółka.
- Powiedziałaś jej o naszym ślubie.
- Oczywiście znowu podsłuchiwałeś.
- O czym jeszcze opowiesz jej jutro?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Powiesz, jak byłaś ubrana i jak się czułaś, al~ nie wyznasz, dlaczego wyszłaś za
mÄ…\.
- To brzmi jak groiba.
- To ostrze\enie. Wspólne tajemnice mają krótki \ywot. A jeśli ta wyjdzie na jaw, mo\emy
znalezć się w tarapatach.
Hillary nie raczyła skomentować jego słów.
- Tata zaprasza nas na uroczysty obiad.
- Co serwuje? - kpiąco spytał Luke. - Arszenik?
- Nie. Swoją specjalność. Chili.
Godzinę pózniej Luke siedział w jadalni Grantów przy elegancko zastawionym stole. Przyszła
mu do głowy myśl, \e nigdy jeszcze nie jadł chili na talerzu tak cienkim, \e prawie
przezroczystym. Spróbował pikantnej papki i zdziwił się, \e talerz jeszcze się nie rozpuścił. To
chili było wystarczająco ostre, \eby wypalić dziurę w metalowej misce!
- Za ostre? - dopytywał się Charles z błyskiem w oku. Luke musiał zaprzeczyć ruchem głowy, bo
język miał sparali\owany. Otworzył usta, ukradkiem wciągając o\ywcze powietrze. Trochę
pomogło.
- Moja mama jest Sycylijką. Karmiła mnie jeszcze ostrzejszymi daniami.
- Ostre jedzenie szkodzi tacie na \ołądek. Poza tym nigdy jego chili nie było a\ tak ostre -
przyznała Hillary. - Prawda, tatusiu?
Ona pewnie \artuje, pomyślał Luke. Chocia\... Spojrzał Charlesowi prosto w oczy. Grant
próbował bluffować, lecz Luke nie na darmo był mistrzem pokera. Rozpoznał nieznaczny cień
niepokoju. Więc Charles celowo spreparował to chili. Kto by pomyślał? Luke dopiero teraz
docenił stopień wrogości, jaką \ywił do McCallisterów ten człowiek. Gdy Hillary opowiedziała
mu o tym po raz pierwszy, pomyślał, \e przesadza. Ale Charles Grant nie będzie dzisiaj górą. W
\adnym razie. Proszę bardzo, Luke McCallister zje to przeklęte, ogniste chili i jeszcze wyli\e do
czysta talerz!
- Pozwolę sobie zwrócić ci uwagę, \e jesz chili ły\ką - odezwał się z przekąsem Charles.
- Rzeczywiście - przyznał Luke, jego pochodzenie bowiem, w przeciwieństwie do
przedstawicieli czcigodnego rodu Grantów, więcej miało wspólnego z "błękitnymi kołnierzyka-
mi", jak nazywano w Stanach robotników, ni\ z błękitną krwią.
- My jadamy chili widelcem - oznajrpił wyniośle Charles. Luke wiedział, do czego zmierza jego
teść, postanowił jednak zachować spokój. Nie pozwoli zbić się z tropu. Ale te\ nie da sobie
dmuchać w kaszę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates