[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widzoną parę przekrwionych ślepi, a potem odwrócił się na pięcie i puścił biegiem
w dół zbocza.
Wiedział, że jest szybszy od tych przerośniętych szkodników. Ich nogi, choć
podobne do ludzkich, nie były przystosowane do biegania. On przemierzał tę trasę
tam i z powrotem niezliczone tysiące razy. W odróżnieniu od nich był tutejszy,
i ich obecność na tym terenie odbierał jako obelgę.
Nigdy nie uważał się za wieśniaka, nigdy nie czuł się w dolinie jak u siebie.
Mieszkał tu przez całe życie, ale to nie był jego dom. On nie miał domu, był
znikąd. Jednak, zbiegając teraz zboczem, czuł, że jest na swoim terytorium.
60
Bór stanowił zawsze linię podziału między ludzmi i nieludzmi. Zwierzołaki
miały swoje miejsce, swój czas, ale teraz złamały tę niepisaną zasadę, to nienaru-
szalne prawo natury. Nie powinno ich tu być.
Ubliżyły całej ludzkości, pokazując tutaj swoje wstrętne pyski i odrażają-
ce ciała, zatruwając powietrze swym zatęchłym smrodem, wyjąc i wrzeszcząc
w swojej prymitywnej mowie, jakby starały się naśladować ludzi, którymi tak
chciały być.
Bestii było bez liku, a ze wzgórz spływały wciąż następne. Niektóre wygląd
miały tak groteskowy, że nie chciało się wierzyć, iż przeżyły własne narodziny.
Być może wcale się nie rodziły. Czyż takie wynaturzone formy życia mogły przy-
chodzić na świat w normalny sposób?
Niejeden wyglądał tak, jakby składał się z dwóch różnych stworzeń złączo-
nych ze sobą przez jakiegoś czarownika o wisielczym poczuciu humoru. Może
wykluwały się z jaj, jak ptaki, albo były jakimś pośrednim ogniwem transforma-
cji jednego gatunku w inny  dajmy na to ryb w płazy, kijanek w żaby. Może
lęgły się z zepsutej żywności albo z łajna, na śmietnisku jak muchy.
Wygląd wielu tych widmowych postaci z jednej strony fascynował Konrada,
z drugiej wzbudzał w nim obrzydzenie. Starał się na nie nie patrzeć, w obawie,
że ściągnie na siebie ich uwagę. Pozostawało mu tylko naśladować poczwary,
udawać dalej, że jest jednym z nich. Inaczej czekała go śmierć.
Przypomniał sobie, jak, będąc chłopcem, zobaczył w wiosce pierwszych żoł-
nierzy i jak bardzo chciał wówczas zostać takim jak oni. No i był teraz członkiem
ogromnej armii  ale po stronie sił, które tamci żołnierze przybyli wtedy wyple-
nić.
Czyżby właśnie to było powodem napaści? Czy to odwet za bezwzględność,
z jaką żołnierze trzebili przed laty wałęsające się po lesie zwierzołaki?
Konrad ani myślał naśladować we wszystkim napastników. Zbiegł w ślad za
nimi nad rzekę, a tam skręcił ostro w lewo, oddalając się od obu mostów  tego
drewnianego i tego z ciał bestii.
Większość koszmarnych wojsk uzbrojona była w maczugi i włócznie, miecze
i buzdygany, cepy i topory, sztylety i piki, w oręż znajdujący się w powszech-
nym użyciu. Ale niektóre narzędzia walki nie miały chyba swoich odpowiedni-
ków wśród broni ludzi, a przynajmniej Konradowi z niczym się nie kojarzyły.
Mrowie kreatur wywijało takim mrowiem odmian broni, że nikt nie zwrócił
uwagi na Konrada, kiedy ten, zatknąwszy nóż za pas, wyciągnął z kołczana jedną
z trzech czarnych strzał, które mu zostały, nałożył ją na cięciwę i jął napinać łuk.
W jego zachowaniu podejrzane mogło się wydać jedynie to, że stał plecami
do rzeki i mierzył w kierunku lasu, spod którego przed chwilą zbiegł. . .
Był przekonany, że skaveni podążają za nim, ale teraz nigdzie ich nie wi-
dział. Omiótł wzrokiem zbocze na wysokości, do której powinna już dotrzeć trój-
ka stworów, lecz ich tam nie było; rozpłynęli się gdzieś w panującym zamęcie.
61
Odwrócił się z powrotem. %7ładna z bestii nie zwracała na niego uwagi, pomimo
że stał na widoku, daleko od najgęstszej ciżby. Co innego absorbowało teraz ich
myśli  jeśli w ogóle potrafili myśleć. Doszedł do wniosku, że ogólny amok
musiał się udzielić skavenom i, zapominając o nim, dołączyły do szturmujących.
Przyglądał się przez chwilę kotłowaninie trwającej w rzecznym nurcie, przez
który przeprawiały się wciąż rzesze kreatur. Auk miał nadal napięty. Musiał roz-
ładować jakoś frustrację, wziąć choć namiastkę odwetu. Wybór celu nie miał zna-
czenia. Wszyscy oni byli jednacy. Niemożliwe, żeby chybił, wypuszczając strzałę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates