[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz dopiero spostrzeg³em, ¿e w miejscu, gdzie sta³a szafa, kawa³ Sciany bielszy siê wy-
dawa³ ni¿eli reszta izby; udzieli³em lej wiadomoSci Felkowi, a ¿e i matka w k¹t ten patrzy³a
smutnym wzrokiem, wsta³ tedy ojciec od kaszy, wyszuka³ w skrzynce dwa gwoxdzie i w ów
jaSniejszy kawa³ Sciany wbiwszy, powiesi³ na nich matczyn¹ sukniê br¹zow¹ od Swiêta i tê
drug¹ modr¹, codzienn¹, chustk¹ je piêknie okry³ i z boków obcisn¹³. Wygl¹da³o to bardzo
dobrze, a Felek z Piotrusiem zaraz siê w chowanego bawiæ tam zaczêli.
Matce w tych czasach pogorszy³o siê jakoS; doktor jej kaza³ dobry rosó³ i Swie¿e miêso
jeSæ, a choæ p³aka³a na tak¹ utratê i jak mog³a ojcu broni³a, to jednak coS przez tydzieñ do
rzexnika co dzieñ lata³em, kupuj¹c czasem i ca³e pó³ funta.
A ,,handel to ju¿ tak do nas przywyk³, ¿e czy go kto wo³a³, czy nie wo³a³, co dzieñ choæ
przez drzwi zajrza³. Ju¿ nawet Hultaj, pies stró¿a, nie szczeka³ na niego. Po szafie kupi³ od
26
nas handel cztery na orzech bejcowane krzes³a, coSmy na nich do obiadu siadali. Przy tych
krzes³ach toSmy mieli uciechê, bo handel nie móg³ wiêcej wzi¹æ sam jak dwa, a drugie dwa
samiSmy nieSli a¿ na Ordynackie.
Na g³owach my z nimi paradowali samym Srodkiem ulicy, a Felek tak wrzeszcza³; ,,na bok!
na bok! , ¿e a¿ doro¿ki stawa³y. Handla zostawiliSmy za sob¹ het precz, choæ ¯ydzisko
pêdzi³o za nami krzycz¹c, ¿eSmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie ¿ydowskie wymys³y.
Dopiero¿ na Ordynackiem dalej bêbniæ w sto³ki. Rozlatywali siê ludzie, mySleli, ¿e ,,sztuki ;
a¿ przecie nas handel dopad³ i chwyciwszy siê za brodê na ono zbiegowisko przy sto³kach,
trzygroszniak nam da³, ¿ebySmy sobie poszli.
Tak nam ta wyprawa zasmakowa³a, ¿eSmy siê tylko pytali, co trzeba wynosiæ.
Szczególniej Felek coraz mia³ nowe pomys³y. Jak tylko wróci³ z ochrony zaraz rêce za
plecy zak³ada³, po izbie chodzi³ i po k¹tach jak taksator patrzy³.
A mo¿e by, proszê ojca. garnek ¿elazny? A mo¿e by baliê albo zegar?
Poszed³ precz! fukn¹³ na niego ojciec, który teraz prawie ci¹gle by³ czegoS z³y i smutny.
Felek! Co ty gadasz? odezwa³a siê s³abym g³osem matka, A toæ byS ty nied³ugo du-
szê w ciele przeda³?
Ja i PiotruS zaczêliSmy tak¿e silnie protestowaæ.
Ale!... Garnek!... jeszcze czego!... A w czym to bêdziemy gotowali kaszê albo i ziem-
niaki?
Albo zegar!... doda³ z oburzeniem PiotruS. A jak¿e bêdziesz bez zegara wiedzia³,
kiedy ci siê jeSæ chce albo spaæ?...
Ojej!... wo³a³ Felek z min¹ skoñczonego libertyna ¿eby o co, jak o to!... A ty, czy
zegar pokazuje, czy nie pokazuje, to tylko byS ci¹gle jad³.
A ty sklepikarce po bu³ki latasz, ¿eby ci kadryla da³a.
Nie latam! odpar³ zaczerwieniwszy siê Felek.
Latasz!
Nie latam!
Owszem, latasz!. Sam widzia³em, jakeS kadryla jad³...
Ja kadryla ? Jak Boga kocham, tak nie jad³em!...
Tu uderzy³ siê piêSci¹ w piersi, a¿ echo jêk³o.
No to chuchnij!...
Nastawi³ siê Felek i chuchn¹³, a¿ para posz³a. Z próby tej wyszed³ z triumfem. Nic nie
zdradza³o spo¿ycia kadryla , a z g³êbi zapad³ej brzuszyny doby³a siê tylko czczoSæ wielka.
Wszak¿e przeg³osowany Felek nie traci³ miny. Pewnego dnia obchodz¹c izbê i pogl¹daj¹c
po Scianach, wykrzykn¹³ nagle:
A rondel, proszê ojca! A moxdzierz! A ¿elazko!...
StruchleliSmy, s³uchaj¹c. Rondel, moxdzierz i ¿elazko-to by³y niemal klejnoty rodzinne. Na
pó³ce wprost drzwi ustawione, b³yszcza³y olSniewaj¹ce z³ote prawie. Rrodkowe miejsce zaj-
mowa³ rondel. Jak zapamiêtaæ mogê nigdym nic widzia³, ¿eby siê w tym rondlu co gotowa-
³o By³oby to profanacj¹ po prostu. Co sobotê wszak¿e czySci³a go matka ceg³¹ lub popio³em
i tak Swiec¹cy sta³ z wystawionym na izbê uchem b³yskaj¹c w same oczy, gdy siê do stancji
wchodzi³o. Przy nim sta³ moxdzierz z t³uczkiem z jednej strony, a ¿elazko z drugiej. Mox-
dzierz by³ rówieSnikiem moim. Kupi³ go ojciec, gdym na Swiat przyszed³, aby matkê urado-
waæ i dobre jej serce za syna okazaæ. ¯adnego wszak¿e z jednolatków moich w podwórzu,
27
ba, na ca³ej ulicy, nie szanowa³em tak, jak szanowa³em ten moxdzierz. Matka zdejmowa³a go
raz do roku tylko, w Wielki Pi¹tek, aby w nim ut³uc cynamon do wielkanocnego placka. Wte-
dy to zwykle powtarza³o siê to opowiadanie, w którym ja i moxdzierz byliSmy bohaterami,
W³aSciwie ró¿niliSmy siê tym tylko, ¿e mnie przyniós³ bocian darmo, a za moxdzierz trzeba
by³o zap³aciæ. Nic wiêc dziwnego, ¿e istnienie tego moxdzierza uwa¿a³em jako wa¿niejsze
ani¿eli moje w³asne, zw³aszcza patrz¹c na poszanowanie, jakiego sta³e u¿ywa³, podczas gdy
ze mn¹ ró¿nie bywa³o i wówczas, i potem...
¯elazko tak¿e nader rzadko zstêpowa³o z wy¿yn pó³ki na poziom naszego codziennego
¿ycia. Matka prasowa³a nim tylko pó³koszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta
bielizny sz³a pod maglownicê. Raz nawet o to ¿elazko pogniewa³a siê matka ze stró¿k¹, któ-
ra je od nas po¿yczyæ chcia³a.
Moja pani! -powiedzia³a jej matka bardzo stanowczym g³osem. -
Taki porz¹dek to nie na po¿yczki, nie na ludzkie rêce!... To kosztuje! To raz na ca³e ¿ycie
sprawunek!...
WszyscySmy przecie¿ pamiêtali, jak na to stró¿ka drzwiami trzasnê³a jak w sieni jêzyk roz-
puSci³a i jak siê matce z gniewu i z oburzenia rêce trzês³y, kiedy nam w chwilê potem chleb na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates