[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie miał. Przesadzał.
Oczywiście Antoniemu Piechniczkowi to się podobało - jak cały futbol z 1982 roku.
Nie zauwa\ył, \e czasy się zmieniły. Owszem, mecz Brazylia - Włochy w
mistrzostwach świata był wtedy ładny, ale tam jeden obrońca wziął piłkę na
szesnastym metrze, przegiegł całe boisko, stracił i z kontrą ruszył inny defensor -
kontrą polegającą na osiemdziesięciometrowym biegu z piłką przy nodze. Kto
sobie to wyobra\a? Piechniczek myślał, \e z Citką w składzie te czasy mogą
jeszcze wrócić. A nie mogły.
Piechniczek w całych eliminacjach wygrał jeden mecz - z Mołdawią, po cię\kich
bojach oczywiście. Kluczowe były spotkania z Włochami, które następowały jedno
po drugim. Nie czułem się dobrze w tej kadrze, bo wiedziałem, i\ jestem
niechciany. Piechniczek powoływał mnie tylko dlatego, \e upominali się o mnie
dziennikarze i chciał mieć święty spokój. Pamiętam, \e przed pierwszym
spotkaniem z Włochami rozgrywaliśmy mecz sparingowy na Stadionie Zląskim.
Wygraliśmy chyba 5:1, ja strzeliłem trzy gole. Widocznie o trzy za du\o lub trzy
za mało, bo przeciwko Włochom usiadłem na ławce rezerwowych. Byłem z
Warszawy. Piechniczek nigdy nie lubił ludzi z Warszawy...
Spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0, mieliśmy nawet sporą szansę na
zwycięstwo, ale Paweł Wojtala z bliska nie trafił w bramkę. Jak miał trafić, skoro
na treningach głównie biegał? Przed rewan\em znowu wyglądałem dobrze,
naprawdę dobrze. Znów strzeliłem chyba trzy bramki w sparingu i czułem, \e to
mo\e być mój mecz. Kilka takich "swoich" meczów w \yciu rozegrałem,
wiedziałem, co to znaczy. I to mógł być mój mecz. Nadchodził konflikt z trenerem
- to te\ czułem. Było tylko kwestią czasu, kiedy któryś z nas wybuchnie. Zła
organizacja, beznadziejne treningi, latanie po kilka tysięcy kilometrów tylko po to,
\eby kibicować kolegom, brak atmosfery - to wszystko się nakładało. Konflikt
nadchodził. Wielkimi krokami.
Kwestia organizacji ujawniła się zaraz po przylocie do Neapolu. Wchodzimy do
hotelu, część chłopaków głodnych, więc padło hasło: "Od razu na obiad!". Kilku
zdą\yło ju\ pobiec, a w tym momencie jeden z lekarzy dostał... ataku padaczki!
Wszyscy w szoku, drugi doktor te\ w szoku, nie wie, co robić, tylko się patrzy.
Większość jak to zobaczyła, to... "O Jezus Maria!" i w nogi. W całym tym
towarzystwie był jeden przytomny człowiek, Piotrek Zwierczewski. Wsadził palce
w usta chorego, przytrzymał wszystko tak, aby pacjent się nie udusił. Nie wiem,
czy uratował mu \ycie. Okiem laika wyglądało, \e tak - uratował. A drugi lekarz
stał i się patrzył. Aadna kadra - wszystko do góry nogami. Lekarz zamiast leczyć,
to jest leczony, drugi nie ma pojęcia o zawodzie... A "Zwierszcz" jak gdyby nigdy
nic, gdy ju\ było po wszystkim, poszedł i zjadł obiad, na który tak się wszystkim
spieszyło. Zachowywał się, jakby codziennie kogoś ratował.
W przypadku doktora o mały włos, a sprawdziłoby się powiedzenie "Zobaczyć
Neapol i umrzeć". Zapewniam, \e nie warto. Jeden wielki brud, syf i malaria. Tak
paskudnego miasta w \yciu nie widziałem.
Jak się potem okazało, "Zwierszcz" uratował lekarza, a lekarz nie uratował
"Zwierszcza". Sytuacja była dziwna i wydaje mi się, \e wszystko zaczęło się na
treningu dzień przed meczem. Ju\ wtedy widać było, kto zagra. Ci, którzy mieli
wystąpić, trenowali strzały na bramkę. A reszta miała się patrzeć. Poniewa\
wydawało mi się, \e tak\e rezerwowym trening mógłby się przydać, bo przecie\
kto powiedział, i\ nie wejdą na boisko, wraz z kilkoma innymi osobami poszedłem
na drugą bramkę i "ćwiczyłem" Grześka Szamotulskiego. Piechniczek przybiegł z
krzykiem: "Kto wam pozwolił strzelać?!". Zaraz, zaraz. Skoro oni mogą, to i my
mo\emy. "Szamo" te\ stwierdził, \e jemu to pasuje. I nie zwa\ając na wiele,
trenowaliśmy dalej. W końcu to chyba obowiązek piłkarzy, tak?
Następnego dnia okazało się, \e obejrzę mecz z trybun. Informację taką przekazał
mi kierownik dru\yny. Po chwili do pokoju przyszedł "Zwierszcz".
- Nie gram, wysłał mnie na trybuny.
- Czemu?
- Powiedzieli, \e jestem chory.
- Jak to "powiedzieli"?
- No, powiedzieli. Nawet kataru nie mam! Ale lekarz powiedział, \e jestem chory i
nie mogę grać. Kurwa, kabaret!
Pięknie - teraz jeszcze piłkarzom choroby wymyślają. Moim zdaniem Piotrek
podpadł głównie tym, \e mieszkał ze mną w pokoju. To była jego największa
wada - w pokoju z tym wstrętnym "Kowalem"! Nie czekając na nic, spakowaliśmy
wszystkie rzeczy i opuściliśmy zgrupowanie! Po prostu przenieśliśmy się do
innego hotelu, za który sami zapłaciliśmy, sami potem wykupiliśmy sobie takie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates