[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cuchnęła. Piktowie nigdy się nie kąpali, chyba że złapał ich deszcz. Odzienie musiało być
łupem zdobytym w krwawej granicznej potyczce.
Mimo odrazy, owinęła się opończą. Ledwo się w niej mieściła. Dzięki bossońskiej krwi,
płynącej w jej żyłach, Scyra była wysoka jak piktyjscy mężczyzni. Ale wełna grzała ją, a z
daleka jej sylwetka mogła zmylić przeciwnika.
Nie udało się jej znalezć żadnego pożywienia, jeśli nie liczyć ciał Piktów. Ale nawet
zastanawianie się nad tym dla żartu przyprawiało ją o mdłości. Lecz przecież niektóre
paprocie były jadalne, a w strumieniach roiło się od ryb. Bamula nie mogli zawędrować zbyt
daleko w pierwszą noc na tej ziemi. Bez względu na to, jak dobrym przewodnikiem był
prowadzący ich człowiek z pomocy.
Z tą nadzieją Scyra ruszyła ich śladem.
Podczas marszu uzgodniono, że jeden z trzech wodzów zawsze będzie trzymał straż. Conan,
Govindue i Kubwande ciągnęli gałązki, kto obejmie pierwszą nocną wartę. Najkrótszą gałązkę
wyciągnął Govindue.
Nie żeby w lesie można było nocą wiele zobaczyć, czy to wroga, czy przyjaciela. Opończa
zabrana martwemu Piktowi chroniła nieco przed wiatrem, lecz w tym obcym kraju nawet
najlżejszy podmuch zdawał się przenikać przez odzienie jak strzała. Govindue jeszcze nigdy
tak nie marzł, nawet w czasie próby wytrzymałości, której musiał się poddać, by stać się
mężczyzną. Wysłano go wtedy do dżungli w wyjątkowo chłodnej, jesiennej porze
deszczowej.
Dobrze się stało, że Idosso nie żył. Nigdy naprawdę nie uznałby Conana za wodza, pomyślał
Govindue. Kubwande być może. Choćby tylko ze strachu przed głodem, Piktami i pięścią
Amry.
Co więcej, Idosso z pewnością nigdy nie posiadłby wiedzy Conana, jak przeżyć na tej ziemi.
Jak żyć, jak walczyć i jak zwyciężać. Nie był aż tak głupi, by nie móc się tego nauczyć, ale
zanim by się nauczył (lub nauczyłby go Kubwande) mogłoby zginąć wielu wojowników. Może
zbyt wielu.
Conan miał duszę wielkiego wodza. A przy takiej duszy kolor jego skóry był bogom
obojętny. A jeszcze bardziej obojętny był Govindue, synowi Bessu.
Odgłos stawianej stopy rozległ się na tyle głośno, że wyłowiłoby go nawet ucho mniej
wprawne niż ucho Govindue. Bardziej doświadczony jako myśliwy i tropiciel niż jako
wojownik, młody wódz usłyszał ten odgłos wyraznie niczym łoskot kamienia spadającego z
urwiska. Dwa następne kroki pozwoliły mu ustalić, skąd nadchodzi intruz i ukryć się tak, żeby
widzieć ścieżkę.
Wyglądało na to, że obcy albo szuka śmierci, albo uważa Bamula za przyjaciół. W ciemności
nie sposób było dojrzeć, kto ukrywa się pod bezkształtnym odzieniem. Govindue oddałby
roczne zbiory ignamu za jeden maleńki promyk księżyca. Gdyby miał pewność, że to Pikt,
jego włócznia utkwiłaby w brzuchu intruza po trzecim kroku.
Nagle postać przystanęła i odrzuciła do tyłu opończę. Govindue ze świstem wciągnął
powietrze i zrobił rytualny gest odpędzający złe moce. Blada skóra, jasne włosy& To duch!!!
Jego głośny świst odbił się echem. Za chwilę przekonał się, że to nie echo. %7ładne jego echo
nigdy nie odpowiadało mu słowami, których nie wypowiedział!
Bamula? Vuona? Bamula? Vuona?
Pytanie było jasne, a głos wyrazny. Więc to nie duch, a kobieta z pomocy! Przyszła po
Vuonę? Czemu nie? Skoro świat jest na tyle szalony, że istnieją na nim takie rzeczy, jak wrota
demonów, to dlaczego kobieta z północy nie miałaby przyjść po Vuonę?
Govindue wyprostował się, lecz nie wyszedł na otwartą przestrzeń. Kobieta mogła mieć
dobre zamiary, ale Piktowie na pewno nie. A jeśli przyszli tu za nią?
Ohbe Bamula powiedział. Ohbe Bamula. Ohbe Vuona. Ohbe Vuona. Potem
zawołał Kobieta. Użył słowa oznaczającego żonę kogoś starszego. Jeśli miała jakąś
władzę, bogowie byliby zadowoleni. Jeśli była niespełna rozumu, nie obeszłoby ich to.
Bamula odrzekła obca. Jej mowa przypominała trochę ojczysty język Amry. Postąpiła
krok naprzód. Govindue zauważył przy jej pasie sztylet, a na plecach łuk i kołczan. Ale w
wyciągniętych przed siebie dłoniach nie trzymała broni.
Govindue też zrobił krok w jej kierunku i wyciągnął ręce. Potem wskazał za siebie w stronę
obozu.
Bamula! Vuona! Bamula! Vuona!
Zrozumiała. Wciąż trzymając ręce przed sobą, ruszyła w górę zbocza do nocnego obozu
wojowników. Govindue ledwo zdążył zawołać do innego wartownika, żeby go zastąpił.
Potem pobiegł za kobietą, by nie umknęła mu w ciemności.
Conan i Vuona nie siedzieli razem z innymi, ale pozostawali w kręgu obstawionym przez
straże. Cymmerianin nie ukrywał, co zrobi z każdym, kto oddali się od obozu i przysporzy mu
dodatkowej roboty z ratowaniem go z rąk Piktów.
Vuona przycupnęła pod jodłą i oparła się plecami o pień. Zwiatło księżyca błyszczało
srebrzyście na jej nagich ramionach. Miała na sobie tylko obcisłe portki z niewyprawionej
skóry zdarte z zabitego Pikta. Wróciła do swoich w skórzanej, gunderlandzkiej opończy, ale
oddała ją jednemu z rannych.
Conan wiedział, że wkrótce będą musieli zapolować, by zdobyć żywność i odzienie. Nawet,
gdyby wszyscy Piktowie na tym pustkowiu mieli na nich ruszyć. Jemu ta noc przypominała
wczesne lato w Cymmerii, ale Bamula tak szczękali zębami, że gdyby nie starali się zaciskać
ust, mogliby obudzić Piktów oddalonych o dzień marszu od obozu.
Proszę cię o wybaczenie, Amra.
Jeśli chcesz je uzyskać, poproś o to Conana. Amra brzmiałoby dobrze na pokładzie
Tygrysicy albo w ustach Belit.
To twoje prawdziwe imię?
Chcesz go użyć, by rzucić na mnie czar?
Nawet w ciemności można było dostrzec przerażenie na twarzy Vuony. Nie!
To dobrze. Mam zwyczaj zatapiania miecza w gardłach ludzi, nie czekając, aż ich czary
spowolnią moje ruchy. Takie potraktowanie twojego gardła byłoby dla mnie wielce niemiłe.
To byłoby& sprawiedliwe. Gdybym& gdybym nie&
A niech zaraza pochłonie twoje biadolenie, dziewczyno! Zostaw swoją skruchę dla
kapłanów. Nie ty pierwsza na świecie zle wybrałaś mężczyznę. A skoro tamten nie żyje, a ja
tak, to co cię jeszcze gryzie?
%7łe jesteśmy tutaj, zamiast w bardziej bezpiecznym miejscu. To moja wina.
Zapewne, ale teraz już tego nie naprawisz.
Vuona poderwała się i uklękła przy Conanie.
Nawet tym, co kobieta może dać mężczyznie?
Conan zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Nawet ciemność nie mogła ukryć jej
wspaniałych kształtów. Jej ciału niczego nie brakowało. Uświadomił sobie, że patrzy na nią
jak na kobietę i zdarza mu się to po raz pierwszy od śmierci Belit.
Poza tym, Vuona musiała mieć swoje miejsce w zastępie, a kobieta wodza to był największy
zaszczyt, jaki mógł jej przypaść w udziale. Conan rozpoczął tę całą szaloną przygodę, żeby ją
ocalić&
Wdrapała mu się na kolana i zatopiła palce w jego włosach. Trochę ich ubyło po spotkaniu z
ciernistym krzewem, ale wciąż kobieta mogła je mocno chwycić.
Byle nie za mocno, a ta miała silne ręce&
Conan przesunął dłońmi po jej ramionach, plecach i niżej. Palce, które tego samego dnia
zaciskały się na zabójczym mieczu, teraz delikatnie zdjęły z niej resztki odzienia. Vuona
przysunęła się bliżej. Conan poczuł jędrność jej młodych piersi&
Amra!
Moje imię brzmi Conan! warknął gniewnie.
Vuona zsunęła się z jego kolan.
Cymmerianin wziął głęboki oddech i dotarło do niego, że to nie ona zawołała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates