Aldous Huxley Nowy wspanialy swiat 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chciałem... Dotknął kapelusza, aluminiowej rury, w której nosił swój bezprzewodowy
odbiornik i przekaznik.
- Proszę wybaczyć, że go nie zdejmuję - rzekł. - Jest nieco ciężki. No więc, jak już
mówiłem, jestem przedstawicielem  Cogodzinnej Depeszy ...
- Czego pan chce? - warknął Dzikus. Reporter odpowiedział nadzwyczaj uprzejmym
uśmiechem.
- Otóż naszych czytelników zainteresowałoby głęboko... - Pochylił głowę na bok, jego
uśmiech stał się niemal kokieteryjny. - Tylko parę słów od pana, panie Dzikus. - I za pomocą
paru rytualnych gestów odczepił dwa druty podłączone do przytroczonej u pasa przenośnej
baterii, i włączył je równocześnie z obu stron aluminiowego kapelusza. Dotknął jakiejś
sprężyny-na denku i wyskoczyły dwie antenki, dotknął innej na krawędzi ronda - i hokus-
pokus wyskoczył mikrofon, i zawisł kołysząc się o sześć cali od nosa reportera. Ten zaś
naciągnął sobie na uszy słuchawki, nacisnął przycisk z lewej strony kapelusza - i z wnętrza
dobiegło słabe brzęczenie; pokręcił gałką w prawo - i brzęczenie przerwały stetoskopowe
gwizdy, trzaski, czkawka i piski.
- Halo - powiedział reporter do mikrofonu - halo, halo...
Wewnątrz kapelusza rozległ się dzwonek.
- To ty, Edzel? Primo Mellon mówi. Tak, znalazłem go już. Pan Dzikus wezmie teraz
mikrofon i powie parę słów. Można pana prosić, panie Dzikus? - Spojrzał na Dzikusa
przywołując znowu swój nieodparty uśmiech. - Proszę powiedzieć czytelnikom, dlaczego pan
tu zamieszkał. Co skłoniło pana do opuszczenia (Edzel, jesteś tam?) tak nagle Londynu. No i
rzecz jasna o tym biczowaniu. - (Dzikus drgnÄ…Å‚. SkÄ…d wiedzÄ… o biczowaniu?) - Wszyscy
szalenie sÄ… ciekawi, jak to jest z tym biczowaniem. I jeszcze coÅ› o Cywilizacji. No, sam pan
wie:  Co myślę o Cywilizowanej Dziewczynie? Tylko parę słów, parę słów...
Dzikus zaszokował dosłownością. Wypowiedział pięć słów i ani słowa więcej - te
same pięć słów, które wyrzekł do Bernarda na temat archiśpiewaka wspólnotowego.
- Háni! Sons %1Å‚so tse-ná! - I chwyciwszy reportera za ramiona obróciÅ‚ nim, i (mÅ‚ody
człowiek miał kusząco miękką odzież) wymierzywszy starannie z całą siłą i precyzją
championa fut-ust-bolisty posłał mu zdrowego kopniaka.
W osiem minut pózniej na ulicach Londynu sprzedawano najnowsze wydanie
 Cogodzinnej Depeszy . REPORTER  COGODZINNEJ DEPESZY KOPNITY W
POZLADEK PRZEZ MISTERIALNEGO DZIKUSA, brzmiał tytuł na pierwszej stronie,
SENSACJA W SURREY.
 Sensacja nawet w samym Londynie , pomyślał reporter, gdy po powrocie czytał te
słowa. I to nader bolesna sensacja. Usiadł z trudem i zabrał się do lunchu.
Nie zrażeni tym nadwyrężeniem pośladków swego kolegi czterej inni reporterzy
reprezentujÄ…cy nowojorski  Times , frankfurckie  Kontinuum Czterowymiarowe ,
 Fordowski Monitor Naukowy i  Zwierciadło Delty wpadli tegoż popołudnia do latarni,
spotykając się z przyjęciem coraz bardziej gwałtownym.
Z bezpiecznej odległości, rozcierając pośladki, człowiek z  Fordowskiego Monitora
Naukowego krzyczał:
- Ty głupcze! Czemu nie zażyjesz somy?
.- Wynocha stąd! - zawołał Dzikus potrząsając pięścią.
Tamten odszedł kilka kroków, potem znów się odwrócił:
- Zło przestaje istnieć, gdy się zażyje parę gramów.
- Kobakwa iyatbokyai! - Ton był ironiczny, a zarazem grozny.
- Ból staje się złudzeniem.
- Naprawdę? - rzekł Dzikus i podnosząc gruby kij leszczynowy zrobił krok w przód.
Człowiek z  Fordowskiego Monitora Naukowego wskoczył do helikoptera.
Po tym incydencie Dzikusa pozostawiono na pewien czas w spokoju. KiedyÅ›
nadleciało kilka ciekawskich helikopterów i zawisło w pobliżu wieży. Posłał strzałę ku
najbliższemu z nich. Przebiła aluminiową podłogę kabiny; rozległ się krzyk i maszyna
wystrzeliła w górę z największym, na jakie ją było stać, przyspieszeniem. Odtąd trzymano się
w przyzwoitej odległości od wieży. Nie zważając na uparte bzyczenie (wyobrażał sobie, że
jest jednym z zalotników dziewczyny z Mátsaki, tym wytrwaÅ‚ym, niewrażliwym na ataki
owadów), Dzikus kopał w swoim przyszłym ogródku. Po pewnym czasie owady,
najwidoczniej się znudziwszy, odleciały; niebo nad jego głową opustoszało i gdyby nie
skowronki, byłoby zupełnie ciche.
Był duszny upał, burza wisiała w powietrzu. Kopał przez cały ranek, teraz zaś
odpoczywał wyciągnięty na podłodze. I nagle uobecniła mu się w myśli Lenina naga, w
zasięgu ręki, szepcząca:  słodki! i:  obejmij mnie! - w butach i pończoszkach, pachnąca.
Bezwstydna ladacznica! Ale, och, och, jej ramiona na jego karku, wyniosłość jej piersi, jej
usta! Wieczność gościła w naszych ustach i oczach. Lenina... Nie, nie, nie! Zerwał się na
równe nogi i tak jak stał, półnagi wybiegi z domu. Na skraju wrzosowiska rosła kępa
srebrnego jałowca. Rzucił się w nią, obejmował, nie gładkie ciało swych- pragnień, lecz
naręcza zielonych szpilek. Kłuły go tysiącami ostrych żądeł. Starał się pomyśleć o biednej
Lindzie, tracącej oddech, oniemiałej, z zaciśniętymi kurczowo rękami i straszliwą grozą w
oczach. O biednej Lindzie, którą przysięgał pamiętać. Ale obecność Leniny nawiedzała go
ciągle. Leniny, którą obiecywał sobie zapomnieć. Nawet wśród ukłuć igieł jałowca jego
drżące ciało czuło ją, nieodparcie realną.  Słodki, słodki... Skoro ty także mnie pragnąłeś,
dlaczego mi nie...
Na gwozdziu u drzwi wisiał bicz przygotowany na przyjęcie reporterów. Oszalały
Dzikus wpadł do domu, chwycił bicz, okręcił. Węzlaste rzemienie wpiły się w ciało.
- Ladacznica! Ladacznica! - krzyczał przy każdym uderzeniu, jak gdyby to on był
Leniną (a jakże obłąkańczo, choć nieświadomie, tego pragnął!), białą, ciepłą, wonną, grzeszną
Leniną, którą by tak właśnie biczował.
- Ladacznica! - A potem głos rozpaczy: - Och, Linda, wybacz mi. Wybacz mi Boże!
Jestem zły. Jestem niegodziwy. Jestem... Nie, nie, ty ladacznico, ladacznico!
Ze swej starannie urządzonej kryjówki w lesie o trzysta metrów od wieży Darwin
Bonaparte, najlepszy w Towarzystwie Czuciofilmowym fachowiec od filmowania dużych
drapieżników, obserwował rozwój wypadków. Cierpliwość i rutyna zostały wynagrodzone.
Całe trzy dni spędził w dziupli sztucznego dębu, trzy noce czołgał się po wrzosowiskach,
ukrywał mikrofony w janowcu, zakopywał druty w miękkim szarym piasku. Siedemdziesiąt
dwie godziny skrajnej niewygody. Teraz jednak nadszedł wielki moment, największy  mówił
sobie w duchu Darwin Bonaparte, lawirując wśród swych przyrządów - od czasu gdy zrobił
ów słynny, pełen wszelakich odgłosów czuciofilm z godów goryli.  Wspaniale , rzekł do
siebie, gdy Dzikus rozpoczÄ…Å‚ swe zdumiewajÄ…ce przedstawienie.  Wspaniale! Teleskopowe
kamery były pieczołowicie nakierowane - przyklejone wręcz do swego ruchomego celu;
dodał mocy, aby uzyskać zbliżenie oszalałej, zmienionej twarzy (zachwycające!), przez pół
minuty robił zwolnione zdjęcia (będą nadzwyczaj komiczne efekty, obiecywał sobie), [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates