[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wiem. Nawet nie widziałam, jak spadła. Ona po prostu& zniknęła.
Juniper wróciła do kuchni i zaczęła wkładać buty.
Muszę mu zrobić nową głowę! Jeśli nie będzie miał głowy, nie będzie mógł myśleć.
Juniper, najpierw zjedz śniadanie.
Nie, najpierw muszę mu zrobić nową głowę!
Ellen ściągnęła but z nogi dziewczynki.
Wiesz, co ja zrobię? Podczas gdy będziesz kończyła śniadanie, ja zrobię mu nową głowę?
Umowa stoi? Bardzo dobrze potrafię przyprawiać głowy bałwanom.
Nie, to ja jestem jego mamusią i ja muszę zrobić mu nową głowę.
Być może. Ale ja jestem twoją mamą i nakazuję ci, żebyś skończyła śniadanie.
Juniper niechętnie powróciła na krzesło i wzięła do ręki łyżkę. Kiedy była nadąsana, bardzo
przypominała Randalla. Na szczęście miała przynajmniej jasne włosy matki, jej niebieskie oczy
i lekko zadarty nosek.
Pójdę mu się przyjrzeć powiedziała Ellen, wciągając na nogi buty podszyte futrem. Po
chwili sięgnęła po pikowaną różową kurtkę.
Ale nie rób mu nowej głowy, dobrze? poprosiła Juniper.
Nie zrobię, obiecuję ci. To ty jesteś jego mamusią i ty zrobisz mu nową głowę.
Ellen otworzyła kuchenne drzwi i wyszła na podwórze. Na niebie kłębiły się ciemne chmury,
a śnieg padał tak gęstymi drobnymi płatkami, że musiała zmrużyć oczy. Powietrze pachniało
świeżością, jakby podczas całego poranka pogoda robiła porządki i teraz wywieszała pranie, aby
powysychało. Ellen przeszła przez podwórze, starając się stąpać po śladach Juniper, aż wreszcie
zbliżyła się do Pana White a.
Biedny, nieszczęśliwy bałwanie powiedziała. Do diabła, co ci się przytrafiło?
Rozejrzała się dookoła. Jedynymi śladami po głowie Pana White a były drobne kawałki
marchwi, leżące w śniegu w odległości dobrych dwudziestu pięciu stóp. To było jeszcze
dziwniejsze. Jeśli głowa Pana White a się stopiła albo po prostu odpadła, marchewka powinna
leżeć tuż obok niego, i to w jednym kawałku.
Wyższy koniec podwórza porastały wysokie sosny chroniące dom przed północno
zachodnim wiatrem. Jakieś urwisy mogły się schować pomiędzy drzewami, jednak to było zbyt
daleko, żeby na tyle mocno uderzyć bałwana śnieżką, by odpadła mu głowa. Może użyli procy,
zastanawiała się Ellen, jednak w takim wypadku kawałki marchwi poleciałyby w dół, a więc
w przeciwnym kierunku.
Trzymając ręce w kieszeniach, popatrzyła w dół zbocza, w kierunku szosy. Po jej przeciwnej
stronie stał stary budynek z cegły. Kiedyś znajdował się w nim sklep meblowy. Za budynkiem
rozciągał się wielki pusty plac, na którym kiedyś planowano zbudować park pamięci. Stały na
nim dwa samochody, zaparkowane jeden obok drugiego, oraz przyczepa do traktora z napisem
NEW ENGLAND DAIRIES i wizerunkami uśmiechniętych krów na boku. Nigdzie nie było
natomiast nawet śladu człowieka.
Ellen odgarnęła włosy do tyłu. Pomyślała, że pewnie to jakiś wybryk natury. Może nagły
mocny powiew wiatru? Odwróciła się, żeby wrócić do domu.
W tym samym momencie pocisk kalibru .308 trafił ją prosto między oczy. Nie zdążyła nawet
opuścić rąk. Uderzenie zwaliło ją z nóg i rzuciło w śnieg. Upadła na plecy, z rękami i nogami
rozrzuconymi na kształt litery X . Krew i fragmenty mózgu rozprysły się w kierunku drzew,
tam gdzie leżały już kawałki marchwi.
Juniper obserwowała wszystko przez kuchenne okno. Przysunęła pod nie krzesło, żeby lepiej
widzieć, co się dzieje przed domem. Nie dowierzała matce, że nie zacznie robić nowej głowy dla
bałwana. Matki zawsze wchrzaniały się w najlepszą zabawę, jeśli tylko się im na to pozwoliło.
Kiedy Ellen niespodziewanie się potknęła i padła płasko na śnieg, Juniper uznała, że mama
zobaczyła ją w oknie i się wygłupia. Schowała się i czekała, co będzie dalej, nic się jednak nie
wydarzyło. Po chwili znów uniosła głowę. Jej matka wciąż leżała nieruchomo w tym samym
miejscu.
Juniper czekała i czekała, wreszcie wspięła się na parapet i zapukała w szybę. Ellen mimo to
nie ruszyła się.
Mamo! Co ty wyprawiasz?
Juniper włożyła buty i otworzyła drzwi kuchenne. Na dworze było cicho, jeśli nie liczyć
szumu wiatru w gałęziach sosen. Dziewczynka pobiegła do matki i dopiero wtedy, kiedy się nad
nią pochyliła, zobaczyła dziurę w jej czole i różowe bryłki mózgu.
Przez długą chwilę stała w miejscu, ściskając krawędzie rękawów, ciężko oddychając.
Wiedziała już, co się stało, jednak nie potrafiła w to uwierzyć.
Mamo wyszeptała, jednak bała się jej dotknąć. Mamo& powtórzyła, chociaż
wiedziała, że to nie ma już sensu. Jeszcze przez chwilę stała nad ciałem, po czym odwróciła się
i pobiegła do domu. Przeskakując po dwa stopnie, wbiegła na piętro, prosto do sypialni rodziców.
Ojciec spał, zakopany w pościeli. Jego twarz była spocona i czerwona.
Tato! zawołała, ściągając pościel z ojca. Ktoś zastrzelił mamusię! Ktoś zastrzelił
mamusię!
Randall otworzył oczy i popatrzył na nią błędnym wzrokiem.
Co takiego? Do diabła, co ty wygadujesz?
Juniper otwierała i zamykała usta.
Myślę, że mamusia nie żyje wydyszała.
Randall wstał z łóżka i niepewnym krokiem, owinięty w kołdrę, ruszył w dół po schodach.
Na półpiętrze zrzucił jakiś obraz ze ściany. Juniper wybiegła na podwórze, a on podążył za nią
boso. Kiedy wreszcie zobaczył Ellen leżącą w śniegu, powiedział:
Dziewczyny, dajcie spokój jakby oskarżał żonę i córkę, że stosują wobec niego jakieś
sztuczki, byleby tylko mu udowodnić, że wcale nie jest chory.
Ale gdy zbliżył się do ciała żony, jej trupio blada twarz, wpatrujące się w niego szeroko
otwarte oczy, dziura w głowie, która z całą pewnością nie była udawana, i wypływająca z niej
krew, zmusiły go do zrozumienia strasznej prawdy. Ellen go opuściła. Naprawdę go opuściła. Nie
dla byłego chłopaka. Nie wyjechała do rodziców. Po prostu zostawiła go samemu sobie, nagle
i niespodziewanie, i udała się tam, dokąd na razie ani on, ani Juniper za nią nie podążą.
Padł na kolana, w gruby śnieg, obok zwłok żony.
Zadzwoń pod 911 poprosił Juniper.
Z nosa mu ciekło, a zimny pot przykleił mu piżamę do ciała.
Juniper nie była jednak w stanie się ruszyć. Randall złapał ją za drobniutki łokieć i odwrócił
tak, żeby popatrzyła mu w twarz.
Kochanie, proszę cię, zadzwoń pod 911.
Skąd przyszła śmierć?
Jim Bangs z laboratorium medycyny sądowej położył na biurku Steve a piętnaście lśniących
fotografii i stanął przy nim, z rękami założonymi na piersiach. Miał trzydzieści jeden lat, na nosie
okulary bez oprawek, był niski; a rude włosy sterczały mu na głowie jak szczotka. W jego białej
koszuli z krótkimi rękawkami brakowało jednego guzika, tak że widać było blady, wydęty
brzuch.
W porządku powiedział Steve. Co tu mamy?
Najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia się strzelca odparł Jim. Jego głos płynął
z głębi gardła, jakby ktoś go dusił. Tutaj, na terenie starego zajazdu, dokładnie naprzeciwko
stacji benzynowej.
Rozumiem.
Wytypowaliśmy to miejsce dlatego, że rana w czaszce ofiary wskazuje, iż strzał
prawdopodobnie oddany został z odległości nie większej niż czterdzieści pięć do pięćdziesięciu
metrów. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, jak na przykład pytanie o rodzaj amunicji, broni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates