[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podszedł do niej tak blisko.
To ona owej pamiętnej nocy przekroczyła granicę, która ich
dzieliła.
Opuszkami palców pogładził ją po policzku.
- Po co tu przyjechałaś, Kit?
- Przecież już ci mówiłam...
- Po co?
Czuła się jak szmaciana lalka, nogi były zbyt słabe, by utrzymać
ciężar ciała.
- To przez... - wykrztusiła słabym głosem.
- Przez to, co się wydarzyło w chacie? - zapytał miękko.
Ciałem Kit wstrząsnął silny dreszcz: to był ten sam głos, którym
ją zniewolił na zawsze.
- Tak.
Nie zdawała sobie sprawy, że go dotyka. Nagle dotarło do niej,
że w palcach ściska delikatną wełnę jego swetra. Czuła ciepło bijące
od jego torsu, słyszała bicie serca.Przez skórę odbierała grę jego
napiętych mięśni, całą jego zmysłową witalność.
69
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Justinie, tamtej nocy ja... ja byłam... ja nie byłam sobą, byłam
upojona...
- Namiętnością? - wtrącił cynicznie. - Cóż za urocza wymówka.
- Ty draniu! - syknęła. - Byłam młoda i niewinna, a ty mnie
uwiodłeś...
- Licz się ze słowami! - uciął ostro. Po chwili jednak głos mu
zmiękł, nabierając poprzedniego ciepła. - Nie dotknąłem cię, Kit.
Usiłowałem ci pomóc. Oboje byliśmy młodzi. Zbyt młodzi. A ja nie
jestem z kamienia; to ty mnie uwiodłaś.
Czuła, jak się okrywa rumieńcem.
- Justinie, tamtej nocy działo się ze mną coś dziwnego. Uwierz
mi. Zostałam otumaniona, ktoś nasypał mi do herbaty jakiegoś
świństwa. - Zwięcie wierzyła w to, co mówi. Miała przed oczami
tamto miejsce, widziała każdy szczegół: była absolutnie pewna, że
wtedy stało się coś niezwykłego.
- Rzeczywiście, tamtej nocy działo się coś dziwnego. Może masz
rację, ale...
- Nie ma żadnego ale"! - przerwała gwałtownie. -Do diabła,
dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam?
- Jeszcze nieraz będziesz ze mną rozmawiała, Kit, ale nie teraz.
Teraz, kochanie, grzecznie stąd wyjedziesz.
- Nikt mnie do tego nie zmusi, nawet ty!
Przez krótką chwilę w jego oczach malowało się zdziwienie;
szybko jednak zastąpił je lodowaty błysk,
70
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Pani McHennessy, już nie jestem pod wrażeniem pani
młodości i niewinności, nie zamierzam pani więcej chronić, jak to
działo się przed laty. Przeciwnie: teraz wiem, że nie mam żadnych
zobowiązań wobec tak kłamliwej istoty jak pani.
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Ależ wiesz. Dobrze wiesz. Tymczasem pakuj manat-ki i wynoś
się. Do domu. Biegiem!
- Nie muszę cię słuchać.
- Ale powinnaś. - Zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
- Nie możesz mi grozić, Justinie.
- Nie grożę ci, Katherine. Proszę cię; błagam na kolanach!
Miał głęboki, zmysłowy głos, który mimo całej swej
delikatności nie prosił, lecz nakazywał. Było w nim coś, co kazało jej
spojrzeniem odszukać jego wzrok. Patrzyli sobie prosto w oczy.
Zdawało się, że czas przestał płynąć. Tak dobrze go znała.
Dotknął jej, a ona nie stawiała oporu. Lewą rękę położył na
karku Kit, palce zginęły w jej gęstych włosach. Prawą dłonią ujął
podbródek i leciutko uniósł go do góry.
Potem zbliżył usta do jej spragnionych warg.
O jakże wielką moc miały jego pocałunki! Gdy jego usta mocno
przywarły do jej warg, uczuła nieopisaną słodycz. Miał dar
przekonywania! Był silny, pod palcami czuła grę jego mięśni. Język
Justina głęboko i słodko penetrował jej usta, napełniając tęsknotą całe
jej jestestwo. Całowała się z wieloma mężczyznami - żaden nie
całował tak jak Justin. Nikt nie dotykał jej tak jak Justin.
71
Anula
ous
l
a
and
c
s
W końcu uwolniła się z jego objęć. Chciała coś powiedzieć,
przekląć go za to, do czego ją doprowadził; za to, co czuła - ale nie
umiała.
Uśmiechał się i przez chwilę rzęsy rzucały cień na policzki. Gdy
znów na nią spojrzał, ogarnęło ją uczucie słabości, którego nie
potrafiła zwalczyć. Wtedy zdecydowanym ruchem porwał ją w
ramiona, zaniósł na łóżko i nie zwlekając, położył się obok.
- Justinie!
W jego ciemnych oczach nie dostrzegła nic oprócz czułości.
Wilgotnymi wargami musnął delikatnie jej czoło.
- Wyrosłaś na piękną kobietę, Kit.
- Justinie...
Westchnął, poruszył się i nagle zamarł. Wiedziała dlaczego.
Czuła jego ciężar na swoich piersiach, tak słodki, iż pragnęła
krzyczeć, błagać, by się nie ruszał. To absurd, pomyślała. Przecież
tyle ich dzieli!
Wstał i narzucił na ramiona płaszcz.
- Posłuchaj mnie, Kit, proszę. Wracaj do domu. Na litość boską,
Kit, wracaj do domu.
- Nie mogę. Muszę się dowiedzieć, co się stało tamtej nocy.
Dlaczego zostałam czymś otumaniona....
- Ja wiem dlaczego - powiedział cicho, z rezygnacją w głosie.
- Wiesz?
- To było w twojej herbacie.
- Jesteś pewny? Oddałeś ją do analizy?
72
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Dziwna sprawa, Kit. Kubek też znikł - odparł spokojnie. -
Teraz gdy już wiesz, możesz wracać do domu.
- Ja... nie mogę.
Stał tyłem do niej. Zawahał się, wreszcie powoli się odwrócił.
- Chata na urwisku jest pusta, Kit. Jeżeli zostaniesz, będę w
pobliżu. Cały czas. Wierz mi.
- Ależ to absurd! Mój Boże, nie sądziłam, że w ogóle będziesz
mnie pamiętał!
Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
- Ależ tak, bardzo dobrze cię pamiętam. - Ich spojrzenia się
spotkały. - W porządku, skoro zdecydowałaś się wrócić...-Wzruszył
ramionami.
- O czym ty mówisz?
- Dobranoc, pani McHennessy. - Wychodząc, gwałtownie
zatrzasnął za sobą drzwi.
Kit cała drżała, z poczuciem beznadziejności wpatrzona we
własne, trzęsące się ręce. Dopiero po dłuższej chwili zdołała wstać i
zapalić papierosa, ale natychmiast zaniosła się kaszlem i musiała go
zgasić.
Co ja właściwie robię? - pytała wciąż samą siebie. Do diabła z
przeszłością. Wiedziała, że powinna wyjechać. Sam Justin jej kazał.
Nie chce jej tutaj. Od czasu gdy go widziała po raz ostatni, minęło
osiem lat. Ale właśnie to ich ostatnie spotkanie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates