[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cowującym się na spłacenie rat za samochód, który kupili trzy miesiące temu, i ten samochód
właśnie miał być momentem zwrotnym w ich życiu, miał zesznurować ten rozpadający się
związek, zakończyć jej znikanie z domu, przenieść ich do innej sfery ludzi. Wprowadzili się do
mieszkania nad nami dwa lata temu tyle właśnie miało ich dziecko i gdzieś od roku zaczęło się
dopytywanie inżyniera o żonę, wstydliwe i smutne, a od paru miesięcy szukał jej ciągle i zwykle
przywoził pod wieczór tą Syrenką, która właściwie nie zmieniła nic, nawet lekceważenia dozor-
cy domu.
Jak mogłaś zostawić małego, jak mogłaś! Podtrzymywał ją, lekko chwiejącą się na nogach.
To ty miałeś wrócić do domu i posiedzieć z nim zaraz po biurze. Gdzie byłeś, no, mów gdzie?
roześmiała się. Aadny z ciebie numer, ale to nie ze mną. Ja z nim siedzę od rana. Znalazłeś
sobie bok, co? Lolitę.
Irka ścisnął ją za rękę na mój widok. Inka, proszę cię. Dobry wieczór spojrzał na mnie
żałośnie.
Kiwnąłem głową i szybko wbiegłem na schody. No, mów zaraz, gdzie byłeś usłyszałem
jeszcze jej głos z dołu.
W pokoju matki na końcu korytarza paliło się światło. Ojciec puścił u siebie płytę z Bachem.
Była to jedna z ulubionych płyt matki. Ojciec demonstrował w ten sposób swoją kulturę mu-
zyczną, dając do zrozumienia matce, jak bardzo go nie doceniała. Dzidki chyba na pewno nie
było. Ojciec nie zdobyłby się przy niej na oczywiście kompromitujące podlizywanie się Ba-
chem. Poza tym, z zasady, kiedy matka wracała na noc, Dzidka szła do rodziny. To był rodzaj
umowy, chociaż wiedziałem, że parę razy ojciec przechował Dzidkę w pokoju, co zawsze Dzid-
ce udawało się ujawnić, przez co przekreślała kompromisowe plany ojca. Zatrzymałem się przy
telefonie, potem minąłem Bacha i wszedłem do pokoju matki. Rozjaśniła się podnosząc głowę
znad biurka. Aadny, młody uśmiech odbijał od pomarszczonej, zwłaszcza przy ustach, twarzy.
Zdjęła modne duże okulary, w których, wiedziała, że jej nie lubię, i położyła je na porozrzuca-
nych maszynopisach. Pomyślałem, że czeka mnie teraz trudna, właściwie niemożliwa do odby-
cia rozmowa, i postanowiłem, że jej nie będzie. Pocałowałem matkę, usiadłem przy biurku i cią-
gle postanawiając nie poruszać tej sprawy palącej, okrążyć ją, wydobywać wszystko inne, od-
powiadałem na jej pierwsze pytanie. Musiałem mieć jednak w sobie napięcie i może inne spoj-
rzenie, bo kiedy wyjaśniłem, że nie napisałem tej recenzji, to znaczy nie skończyłem, widziałem
42
jej zaciskające się usta, ostrzejsze zmarszczki i mówiąc o kłopotach, wytrącających mnie zupeł-
nie, czułem, że tej sprawy nie wyminę.
Siatka przy ustach matki wygładziła się trochę, kiedy mówiła, że Tomasz chciał mnie widzieć
dzisiaj, że po ostatniej recenzji spodziewa się po mnie wiele, a ja nie mogłem się zdobyć na
ucieszenie się tą pochwałą, wysłuchiwaną już dziś drugi raz, i wiedziałem, że równie niepraw-
dziwa jest teraz, ale wiedziałem też, że matka postanowiła w nią wierzyć i że w nią wierzy. Mu-
siała jednak coś wyczuć, bo przerzuciła światło lampy stojącej na biurku na ścianę i teraz twarz
jej wygładziła się prawie zupełnie, kiedy pytała, czy coś się wydarzyło. Potem milczała chwilę i
zapytała, czy z Ewą. Kiwnąłem głową i wtedy: Szkoda przeciągnęła wolno wielka szkoda.
Miała na ciebie dobry wpływ. Ale czy to właściwie coś poważnego?
Powiedziałem, że raczej tak, myśląc teraz ciągle o sprawie, którą musiałem ominąć i której
czułem, że nie ominę, powiedziałem, że może uciekła, a może wyjechała. Patrzyłem, jak matka
bawiła się okularami, i potem od razu spytała, czy uważam, że mogła sobie coś zrobić. Szybko
powiedziałem, że chyba nie. Matka chętnie potwierdziła to głową i powiedziała, że może
wszystko da się naprawić, i dodała, że szkoda by było, ale że na pewno poszła albo pojechała
kogoś odwiedzić. Potem wróciła do sprawy recenzji, a ja wtedy zacząłem duża mówić o ostat-
niej nocy i rozmowie z Ewą trochę, żeby się zagłuszyć, żeby zniszczyć w sobie jeden temat, i
usłyszałem wtedy, że Tomasz lubi mnie bardzo, i musiałem odpowiedzieć ostro, że widzę to
bardzo wyraznie bardzo wyraznie, podkreśliłem na co matka już nie kiwnęła głową, tylko
patrzyła długo, potem, kiedy zapytałem, czy zamierza się rozwieść z ojcem, powiedziała: O co
chodzi? Pytam tylko tak, myślałem, że może chcesz wpuścić na stałe tę małą. Wykręciłem
rozmowę w bok, ale ona powtórzyła: O co ci chodzi?
Wtedy podniosłem się z krzesła, podszedłem do drzwi, odwróciłem się i powiedziałem, że po
prostu zastanawiam się, czy zamierza wyjść za Tomasza i czy z nim o tym rozmawiała. A kiedy
usłyszałem, że tak, że rozmawiała z nim i że jest gotów, usiadłem i roześmiałem się słysząc już
po raz trzeci: O co ci chodzi?
Kiedy pchnięta znowu przez matkę lampa oświetliła nas ostro, wyraznie, spytałem, czy rów-
nież dlatego jest gotów, że mnie tak lubi. Potem chwilę nie mówiliśmy nic i zdawała mi się, że
jeszcze można całą sprawę zatrzymać, odwrócić, kiedy matka mówiła, że nie rozumie, o co mi
chodzi, ale już wtedy zapytałem, czy naprawdę nie rozumie i że musiała chyba słyszeć od róż-
nych ludzi różne pytania. Patem miałem chwilę wielkiej ulgi i wielkiej nadziei, kiedy wzruszyła
ramionami, przyznając, że słyszała a tych idiotyzmach. Prawie uwierzyłem jej, że nic nie wie,
kiedy powiedziała, że sam Tomasz ostrzegał ją o tych plotkach idiotycznych, ale nie mogłem
znów nie zapytać, czy ona naprawdę w to nie wierzy. I dodałem zaraz, że możemy już o tym
więcej nie mówić. Dodałem to z uśmiechem fałszywym, lekceważącym całą sprawę, ale nie za-
mierzałem wcale zostawić jej w tym miejscu, i wtedy nagle matka powiedziała: A gdyby tak
było, jak mówią? I zdziwiłem się, że to nie zrobiło już na mnie żadnego wrażenia, widocznie
musiałem przedtem mieć pewność, że wie.
Więc gdyby tak było, jak mówią? powtórzyła matka.
Ale tak przecież nie jest? powiedziałem wtedy.
Ale gdyby było?
Patrzyła teraz trochę nade mną, zmrużyła jeszcze bardziej oczy.
Gdybym się o tym dowiedziała już po wszystkim, po jakimś czasie, i gdybym chciała jed-
nak godzić się na to, żeby ci pomóc, powiedzmy, żebyś mógł pisać? To jest maja i tylko moja
sprawa.
No, nieprawda powiedziałem. Oczywiście, że nieprawda. Właśnie teraz przekładasz ją
na mnie, i to chyba niedobrze, bardzo niedobrze. To po prostu błąd z twojej strony.
Więc idz, rzuć to pisanie, nie pisz więcej, nie kłaniaj mu się i mnie się nie kłaniaj:
Mogłem teraz powiedzieć, że nie wie jeszcze wszystkiego, dorzucić ostatnią sprawę my-
ślałem idąc w stronę drzwi ale to było niepotrzebne i nic nie mogło zmienić. Po chwili podzi-
43
wiałem ją prawie, kiedy zawołała mnie, uśmiechnięta, mówiąc, że oczywiście jest to nieprawda.
Czekała tylko na moje reakcje ciągnęła dalej, uśmiechając się żałośnie i jednak trochę niepew-
nie. I wtedy ja uśmiechnąłem się także, mówiąc, że oczywiście, że nigdy w to nie wierzyłem i że
niepotrzebnie prowadziłem tę rozmowę. Potem usiadłem przy niej, wziąłem ją za rękę obiecu-
jąc, że dziś jeszcze skończę tę recenzję, pocałowałem ją i wyszedłem z pokoju, wiedząc, że mi
nie uwierzyła, co zresztą nie miało już teraz żadnego znaczenia, bo ona też musiała mieć pew-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates