[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uciec.
 Nie uciekam  wzruszył ramionami Debren.  Nie mam powodu.
189
 O, powodów by się znalazło. . . Ile, Miazga?  Pucołowaty uśmiechnął się
z zakłopotaniem.  No, będzie z półtora tuzina. W tym trzy baby i dzieciak. Lżej
poturbowanych nie liczę. Ani irbijskiej padliny, ma się rozumieć.
 Nie wiem, o czym mówisz  skłamał.
 Nie? Patrzcie, a ja myślałem, że czarokrążcy z owego tajemniczego Zacho-
du bez trudu w ludzkim rozumie czytają. . . O pomordowanych mówię, łajdaku.
O spokojnych, bezbronnych ludziach, co przez ciebie zginęli, okaleczeni zostali
lub na szafot z lochu trafią.
 Masz na myśli uczestników tej bijatyki pod domem powroznika  stwier-
dził Debren, patrząc w brązowe oczy jasnowłosego  których kiedyś wasi hi-
storycy nazwą pierwszymi ofiarami powstania majowego. . . Maj jeszcze mamy,
chyba się nie mylę?
 Myślisz, że żartuję?  potrząsnął mieczem Gep.  Miazga, powiedz mu!
 Komendant nie żartuje  zapewnił pucołowaty.
 To dobrze, bo ja też nie  oświadczył Debren.  Choć mimowolnie, też
stałem się ofiarą powstania majowego. Ta ręka  ostrożnie uniósł lewą dłoń, po-
krytą balsamami i bandażem  czyni ze mnie kombatanta waszej wojny wyzwo-
leńczej. Zgaduję, że jeszcze długo nie wypłacicie swoim kombatantom ani grosza
za połamane kości i utracone zarobki, więc wcale mi nie do śmiechu. Niedawno
poparzyło mi ciężko prawą rękę, wciąż nie jest w pełni sprawna; teraz nie mo-
gę ruszyć palcami lewej. Wiesz, co to znaczy dla czarownika? Bezrobocie, biedę
i głód.
 Aajno mnie to obchodzi. Postaw tę torbę na pryczy. No już, bo pchnę.
I odsuń się tam, pod komin. Sprawdzimy, czy naprawdę czarodziej jesteś, czy
tylko nam tu czarujesz, by się od słusznej kary wykręcić. Miazga, miej na niego
baczenie.
Debren posłusznie wycofał się w kąt za piecem. Patrzył, jak wysypuje się
jego dobytek, jak Gep rozgarnia po okrywającej legowisko derce zmianę bielizny,
księgi, zeszytnice z notatkami, pęk piór, woreczki z ziołami, nożyki, szczypce
i igły, onuce czyste i onuce mocno poczerniałe, upchane w dziurawą skarpetę.
Nie podobało mu się, że równie często jak lewą dłonią chłopak posługuje się
w tym celu końcem trzymanego w prawej miecza, ale starał się nie okazywać
braku zachwytu.
 A cóż to za frymuśna poduszeczka?  Ostrze nacisnęło na aksamit. Tro-
chę zbyt mocno jak na tak starannie wyostrzony miecz i tkaninę, która opłynęła
cały kontynent, moknąc często i przesiąkając solą. Powłoczka pękła.  Ty co,
chłopofil jesteś?
 Zniszczyłeś mi poduszkę.  Stojący między nimi Miazga trafnie ocenił
wyraz twarzy Debrena i cofnął się pospiesznie o całe dwa kroki.
 Jak chłopofil jesteś, co na niewieścią modłę rzyci nadstawia, to pewnie
i igłą zręcznie umiesz machać  wyszczerzył zęby Gep.  Zaszyjesz sobie.
190
 Uważaj  powiedział cicho Debren.  Uważaj, bo pedofilem nie jestem.
Nie dość, że z szyciem kiepsko mi idzie, to i nie mam sentymentu do takich
jak ty. Do przemądrzałych gówniarzy, niszczących cudzą własność. Takich mo-
gę skrzywdzić.
Pucołowaty usunął się szybko z drogi.
 Ależ się przeraziłem  zaszydził Gep.  Zaraz w pieluchę popuszczę. 
Zręcznie przerzucił miecz z prawej ręki do lewej, zamłynkował, przerzucił z po-
wrotem i wywinął ostrzem ósemkę, aż zagwizdało.  Widzisz? Ręce mi się trzę-
są. Broni utrzymać nie mogę.
 Nie rób tak nigdy więcej  uśmiechnął się lekko Debren.  Bo jak trafisz
na kogoś, kto telekinezą włada, własny miecz cię po łbie zdzieli.
 Chędożę twoje dobre rady. To  miecz trącił rozsypane po posłaniu przed-
mioty  nie jest bagaż kogoś, kto miałby prawo mnie pouczać. Jesteś tylko za-
kichanym wędrownym zaklinaczem. Sądząc po tych prymitywnych narzędziach:
cyrulikiem i trochę zielarzem. Kiepskim chyba, skoro z byle stłuczeniem ręki po-
gnałeś prosto do aptekarza.
Miazga skrzywił się, syknął ostrzegawczo. Niepotrzebnie. Debren już od ja-
kiegoś czasu wiedział, skąd zna tę pucołowatą twarz.
 Chylę czoła przed przenikliwością. I zastanawiam się, czegóż to wielki
i sławny komendant Gep może chcieć od marnego zaklinacza.
 No właśnie  poparł go nieoczekiwanie Miazga.  Kończmy to szybciej.
Czarni latają po mieście jak wściekli. Jeszcze tu wpadną i. . .
 Nie strasz naszego gościa  błysnął zębami Gep.  Gotów pomyśleć, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates