[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przystanął, odwrócił się i popatrzył ze zdumieniem na zadyszaną, podnieconą obcą kobietę.
- O co chodzi? - zapytał.
- Przepraszam - wydusiła z siebie Cynthia, z trudem łapiąc oddech. - Miałam wrażenie, że się znamy.
Dogoniłem ich. Facet popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał zapytać: Co tu się dzieje, do diabła? .
- To chyba pomyłka - wycedził.
- Jesteś Todd - rzuciła desperacko moja żona.
- Todd? - pokręcił głową. - Przykro mi, proszę pani, ale nie znam żadnego...
- Dobrze wiem, kim jesteś - przerwała mu Cynthia. - Widzę u ciebie rysy naszego ojca. Masz ten sam wykrój
oczu...
- Przepraszam - wtrąciłem. - Moja żona uważa, że jest pan podobny do jej brata, z którym nie widziała się od
bardzo dawna.
Cynthia obrzuciła mnie piorunującym spojrzeniem.
- Uważasz mnie za wariatkę? - syknęła. Odwróciła się z powrotem do nieznajomego i powiedziała: - W
porządku, kim zatem pan jest? Proszę powiedzieć, jak się pan nazywa.
- Proszę pani, naprawdę mnie nie interesują pani problemy, dlatego proszę się ode mnie odczepić, dobra?
Przesunąłem się o krok, by stanąć między nimi, i siląc się na maksymalnie łagodny ton, zwróciłem się do
niego:
- Zwietnie rozumiem, że znalazł się pan w trudnej i niezrozumiałej sytuacji, ale gdyby zechciał pan
powiedzieć, jak się nazywa, wiele by to wyjaśniło mojej żonie.
- To jakaś bzdura - warknął. - Nie muszę się przed wami legitymować.
- Widzisz? - rzuciła zza moich pleców Cynthia. - Wiem, że to ty, tylko z jakichś powodów nie chcesz się do
tego przyznać.
Odciągnąłem ją na bok i szepnąłem:
- Możesz dać mi chwilę? - Odwróciłem się do mężczyzny i poprosiłem: - Cała rodzina mojej żony przed laty
zniknęła bez siadu. Od dawna nie widziała swojego brata, a pan jakimś sposobem jej go przypomina. W
pełni zrozumiem, jeśli pan odmówi? lecz gdyby zechciał pan pokazać jakiś dowód tożsamości, Prawo jazdy
albo coś w tym rodzaju, byłaby to dla mnie nieoceniona przysługa, dzięki temu mógłbym ją łatwiej uspokoić.
Wyjaśnilibyśmy tę sprawę definitywnie, raz na zawsze.
Przez chwilę spoglądał mi prosto w oczy.
- Chyba wie pan, że ona powinna się leczyć?
Nie odpowiedziałem.
W końcu westchnął, sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągnął portfel i wyjął z niego plastikową kartę.
- Proszę - mruknął, podtykając mi ją pod nos.
Było to prawo jazdy ze stanu Nowy Jork, wystawione na niejakiego Jeremy ego Sloana mieszkającego w
Youngstown. Zdjęcie potwierdzało, że rozmawiamy właśnie z tym człowiekiem.
- Mogę na chwilkę? - zapytałem, unosząc rękę. Skinął głową, więc wziąłem od niego prawo jazdy,
odwróciłem się do Cynthii i pokazałem jej. - Przekonaj się sama.
Wzięła ostrożnie kartę dwoma palcami za sam róg i przebiegła ją wzrokiem, podczas gdy jej oczy zachodziły
już łzami.
Przeniosła wzrok ze zdjęcia na stojącego za mną człowieka, wyciągnęła prawo jazdy w jego stronę i
szepnęła:
- Bardzo przepraszam. Proszę mi wybaczyć.
Wziął od niej dokument, schował z powrotem do portfela, z politowaniem pokręcił głową i mamrocząc coś
pod nosem, ruszył w głąb parkingu. Z jego mamrotania wyłowiłem tylko jedno słowo: wariatka .
- Chodzmy, Cyn - powiedziałem. - Wracajmy po Grace.
- Grace? - zdziwiła się. - Zostawiłeś ją samą?
- Pod czyjąś opieką. Uspokój się.
Pognała jednak pędem do drzwi i przez halę do ruchomych schodów. Pobiegłem za nią. Z niejakim trudem
przedarliśmy się przez tłum z powrotem do naszego stolika w barze McDonalda, na którym wciąż stały trzy
nasze plastikowe tace - dwie ze styropianowymi miseczkami po zupie i z niedojedzonymi kanapkami, trzecia
z pustymi plastikowymi opakowaniami po jedzeniu Grace.
Ale jej samej nigdzie w pobliżu nie było.
Zniknęła też kobieta w błękitnym płaszczu.
- Gdzie, do diabła...
- Och, mój Boże! - zaczęła Cynthia. - Zostawiłeś ją tu samą?
Całkiem samą, zdaną tylko na siebie?!
- Powtarzam, że zostawiłem ją pod opieką kobiety, która siedziała tutaj. - Ugryzłem się w język, aby nie
powiedzieć, że gdyby nie jej zwariowana pogoń za nieznajomym facetem, nie musiałbym biec jej na ratunek,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates