[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zauważyłem, że spoglądała pani w moim kierunku, milady. Czy może mógłbym coś dla pani zrobić? zapytał uprzejmie.
Och, nie odpowiedziała wylewnie Lilith, przeklinając po raz kolejny Dansbury'ego. To wszystko jego wina. Mówiłam tylko bratu, że mógłby lepiej
wykorzystać swój czas, spędzając go w bardziej wyrafinowanym towarzystwie.
William poruszył się na to i już otwierał usta, ale Lilith wbiła mu paznokcie w rękę. Zakaszlał więc tylko głucho i poddał się.
Remdale przytaknął.
To mądra rada powiedział nie spuszczając jej z oczu. Może chciałby pan się do mnie przyłączyć dziś wieczorem u White'a, panie Benton.
Nie chciałbym odpowiedział William sztywno.
Williamie zaprotestowała rumieniąc się Lilith i zerknęła na brata. Proszę o wybaczenie, panie Remdale. Mój brat ma skłonność mówić, zanim się
zastanowi. Nam się to wydaje zabawne, ale niekiedy...
Lil, przestań przepra...
Ależ panie Benton, panno Benton. Nie ma powodu się tłumaczyć. Blade oczy Dolpha wpatrywały się w Lilith. Najwyrazniej brat pani znajduje się
pod wpływem raczej... jakby to powiedzieć... raczej zle widzianego osobnika. Mam nadzieję, że uda mu się spod tego wpływu wyrwać, zanim dozna
jakiejś trwalej szkody.
William otworzył usta, ale Lilith ścisnęła go mocniej za rękę.
Wdzięczna jestem za pana troskę. Dolph uśmiechnął się.
Oczywiście. I skinąwszy głową odwrócił się, by przyłączyć do swoich przyjaciół.
A niech to, Lil, to bolało protestował William wyrywając reke i pocierając ją.
Nie możesz tak po prostu obrażać ludzi, Williamie! Na litość boską.
Jack nie lubi Remdale'ów. Jej brat zmarszczył brwi. Nie widzę powodu, żebym ja miał ich lubić.
No tak, ale ten Remdale najwyrazniej nie ma pojęcia o śmierci swojego wuja odparła Lilith, zerkając w ślad za Dolphem. Czy teraz już się
przekonałeś, że lord Dansbury coś narozrabiał?
Brat popatrzył na nią ponuro.
Sądząc po tym, co mi mówiłaś, wydaje mi się, że uratował twoją reputację po to, byś mogła wrócić do swoich wspaniałych znajomych i poza jego
plecami wygadywać na niego.
Niczego takiego nie robię. Nie była to do końca prawda, ale w końcu nigdy nie powiedziała nic, na co Dansbury by sobie nie zasłużył. Musisz pójść
i go odszukać. Jeżeli zrobił jakieś głupstwo, może nas wszystkich wpakować w tarapaty. Przecież to dzięki niemu wszyscy wiedzą, że jego wysokość
starał się o mnie.
William westchnął.
Złapię go rano. Założę się o tysiąc funtów, że mylisz się co do niego, ale coś mi tu wyraznie śmierdzi.
Dzięki Bogu, wreszcie zacząłeś mnie słuchać.
Popełnili błąd, obdarzając markiza chociażby odrobiną zaufania. Moda być jego dłużniczką, ale jeżeli Jonathan Faraday miał, jak podejrzewała, coś
wspólnego ze zniknięciem ciała Wenforda, sama chętnie zobaczy go w więzieniu Old Bailey.
"Williamie zagruchał za jej plecami aksamitny głosik o nieco francuskim akcencie i Lilith się odwróciła.
Antonia. William się rozpromienił. Chciałbym ci przedstawić moją siostrę, Lil. Lilith, panna St. Gerard.
Jestem oczarowana. Panna St. Gerard skłoniła głowę kę, uśmiechnęła się chłodno i wyciągnęła rękę.
Lilith ujęła ją.
Panno St. Gerard.
Jeżeli ma pani równie dobrą głowę do kart, jak pani brat, panno Benton, z przyjemnością zobaczę panią na którymś z moich wieczorków karcianych.
Można tam spotkać wszelkiego rodzaju interesujących ludzi.
- Nie wątpię powiedziała sztywno Lilith. Antonia z uśmiechem wzięła Williama pod rękę i poprowadziła go do stołu z przekąskami. Najwyrazniej
za pannę St. Gerard też powinna dziękować Jackowi Faradayówi. Co za pech, że damie nie wypada składać podziękowań za pomocą pistoletu.
7
Musiało się dziać coś cholernie dziwnego, skoro Peese i Martin szeptali ze sobą przez całe rano. Jack, zirytowany tym, że go wykluczają, przypomniał im
w końcu, jakim obrzydliwym zwyczajem jest plotkowanie. Kamerdyner bezzwłocznie wyznał, iż doszły do niego pogłoski, jakoby Harriet Devereaux i
Raymond Beecher uciekli razem poprzedniego dnia.
Coś jeszcze? podsuwał im markiz, prostując ręcę żeby Martin mógł posłużyć mu płaszczem. Ta ucieczka musiała stanowić hors d'oeuvre do
wiadomości o śmierci Wenforda; przygotował się, by wygłosić jakąś chłodna cyniczną uwagę związaną z jego odejściem. W końcu jego wysokość był
niemal w wieku Matuzalema, był osobnikiem pompatycznym, no i na dodatek... Remdalem.
Nie, wielmożny panie odparł Martin, czyszcząc mu szczotką płaszcz na plecach. Nic więcej do mnie nie doszło.
Hm. Jack wziął bobrowy kapelusz i giemzowe rękawiczki i odwrócił się do drzwi, by ukryć poruszenie. No, jeżeli tak się rzeczy mają, to jestem
umówiony z Hobym.
Ustalił termin tego spotkania niemal natychmiast, jak tylko przyjechał na sezon do Londynu. Zniszczył sobie w zimie buty z cholewami, wyciągając w
Dansbury ze strumienia krowę, która w nim ugrzęzła, a była to jego ukochana para i miał już po dziurki w nosie pijącego w palce obuwia. Ale umówienie
się z Hobym trudniejsze było, niż uzyskanie audiencji u księcia George'a.
Prawdę rzekłszy informacja Martina bardzo go zaniepokoiła. Po pierwsze, drażniło go, jeżeli jego służący wywęszyli jakąś soczystą ploteczkę wcześniej
od niego. Po drugie i ważniejsze, każda wieść, żeby nie wiem jak skandaliczna, powinna zblednąć przy informacji o śmierci Wenforda. A służący
wydawali się o tej śmierci w ogóle nie wiedzieć.
I chyba nie wiedział o niej również nikt inny. Jadąc na Benedicku do warsztatu Hoby'ego Jack z autentyczną ulgą zobaczył skwaszoną twarz Williama
Bentona, kiedy ten zajechał mu drogę na swoim znakomitym i bardzo kosztownym nowym ogierze. Przynajmniej ktoś jeszcze oprócz niego czuł się tego
ranka nie w sosie.
Dzień dobry, chłopcze. Jak tam wczorajsza nuda u Rochmontów?
Jacku, dzięki Bogu, że się pojawiłeś. Właśnie się do ciebie wybierałem.
Na to mi wygląda. Jack westchnął i skrzyżował ręce na łęku siodła. Nie trzymaj mnie w niepewności powiedział sucho. Wyglądasz, jakby cię
coś ugryzło.
Chyba nie miałeś zamiaru przede mną ukrywać, jak uratowałeś Lil? odparł młodzieniec. Boże, co za historia, Jacku.
Markiz usiłował ukryć zaskoczenie.
Opowiedziała ci o tym, co? Nie wydawało się to szczególnie mądre; czegoś takiego nie spodziewał się po przebiegłej Lilith Benton.
Nie miała wyboru. Wydaje mi się, że coś się musiało nie udać.
Jackowi przemknął przez myśl całkiem nieproszony obraz Lilith Benton, która blada i wstrząśnięta czepiała się jego ręki, żeby nie upaść i aż musiał
głęboko odetchnąć, taki się nagle poczuł opiekuńczy.
Czy twoja siostra dobrze się czuje? zapytał niedbale. W żadnym wypadku nie wystarczy skompromitowanie jej przez przypadek. Jego denouement
musi był równie starannie zaplanowane, jak cała reszta kroków w tej grze.
Och, świetnie. Nie całkiem jednak wie, co ma teraz o tobie myśleć.
Naprawdę? Znajduje mnie więc bohaterskim?
Wcale. Nie podoba jej się to, że jest twoją dłużniczką, jak sądzę. Kiedy tylko o tobie wspomni, posępnieje jak jakiś maszkaron.
A jednak wspomina o mnie? Co za zaskoczenie. Jack ścisnął kolanami Benedicka, by koń ruszył. Jadę właśnie do Hoby'ego, jeżeli więc masz
jeszcze ochotę poplotkować, będziesz mi musiał towarzyszyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates