[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po raz drugi w ciągu tygodnia Tabithę zbudziło głośne stukanie w
drzwi. Przynajmniej tym razem nie towarzyszyło mu potworne łupanie w
skroniach. Usiadła na łóżku i spojrzała na wyciągniętą obok postać
śpiącego mężczyzny.
Boże, jaki on jest wspaniały, pomyślała, nie mogąc oderwać wzroku
od umięśnionego ciała. Gdyby miał łuski jak smok, lśniłyby w porannych
promieniach słońca. Nie miał łusek, jego gładka opalona skóra odcinała
się od bieli prześcieradła.
Tabitha uśmiechnęła się. Kocha go. Dobrze, że wczoraj postanowił
przejąć sprawy w swoje ręce. Nie potrafiła zrozumieć samej siebie: jak
mogła tak długo opierać się mężczyznie, za którym gotowa jest pójść w
ogień?
Walenie w drzwi rozległo się ponownie. Tłumiąc pomruk
niezadowolenia, odrzuciła kołdrę, wstała i poczłapała boso do szafy po
jedwabny chiński szlafrok z wyhaftowanym na plecach smokiem.
Obejrzała się przez ramię. Dziwne, że Devlin się nie obudził. Miał
doskonały słuch, zresztą wszystkie zmysły miał znacznie bardziej
wyostrzone niż ona. Cóż, może nie od razu zasnął? Może wiercił się z
boku na bok? Kiedy obudziła się w środku nocy, zauważyła, że Devlin śpi
jakoś niespokojnie. Przytuliła się do niego i wtedy zapadł w głębszy sen.
Zrobiło się jej ciepło na sercu. Naprawdę jej potrzebuje. Nie tylko
pragnie, ale również potrzebuje.
W końcu oderwała się od swoich myśli, opuściła sypialnię i
skierowała się do drzwi. Otworzyła je w momencie, gdy stojący na
zewnątrz siwy mężczyzna w trzyczęściowym garniturze podnosił rękę, by
jeszcze raz zastukać. Twarz miał pociągłą, ascetyczną, o surowych rysach.
Wpatrywali się w siebie bez słowa - widzieli się po raz pierwszy w
życiu. Po chwili mężczyzna uśmiechnął się przyjaznie, uśmiech jednak
ograniczył się do ust. Jego spojrzenie pozostało chłodne i czujne.
- Dzień dobry. Pani Tabitha Graham, prawda? John Delaney -
przedstawił się.
- Delaney... - Tabitha zmrużyła oczy, następnie powiodła wzrokiem
po tradycyjnym ubraniu mężczyzny, zatrzymała oczy na jego uprzejmej
twarzy. - Z Waszyngtonu... Uniósł siwe brwi.
- Widzę, że nieobce jest pani moje nazwisko? Zaczęła zamykać
drzwi.
- Proszę odejść, panie Delaney. Trafił pan pod niewłaściwy adres.
Tu jest stan Waszyngton, nie miasto Waszyngton. Niech pan wraca do
stolicy.
Wsunął za próg wypastowany czarny but, tak by uniemożliwić jej
zamknięcie drzwi.
- Zakładam, że wie pani, po co przyjechałem. Zacisnęła dłonie w
pięści.
- On z panem nie wróci. Teraz tu jest jego miejsce. Ze mną.
- Wątpię. Jeśli dobrze go pani zna, powinna pani wiedzieć, że to
samotnik i indywidualista, który chadza własnymi drogami.
- Myli się pan! Pchnęła drzwi. Czarny but nawet nie drgnął.
- Co tu się, do licha, dzieje? Tabitha obejrzała się za siebie. Devlin
stał w holu ubrany w same spodnie, które przed chwilą musiał zgarnąć z
podłogi w salonie.
- Delaney? - mruknął i podszedł bliżej. - Powinienem był się
domyślić. Nic dziwnego, że cały wczorajszy dzień czułem igły na plecach.
Intuicja, psiakrew, nigdy mnie nie zawodzi.
Delaney wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Tak, ty faktycznie potrafisz przewidywać przyszłość. Dlatego jesteś
dla nas tak cenny.
Tabitha otworzyła szeroko oczy.
- Co? Jesteś jasnowidzem? - spytała zdumiona. Devlin skrzywił się.
- Ależ skąd. Po prostu czasem miewam... takie przebłyski.
Intuicyjnie wyczuwam, kiedy ma się wydarzyć coś złego. Na przykład cały
wczorajszy wieczór... - Urwawszy, przyjrzał się uważnie swojemu byłemu
szefowi. - Co tu robisz, Delaney? Akurat byłeś na zachodnim wybrzeżu i
postanowiłeś mnie odwiedzić?
- No właśnie - odparł niewinnym tonem John Delaney, starając się
wejść do środka.
- Nie wierz mu, Dev! - zawołała Tabitha. - On cię chce ściągnąć z
powrotem do Waszyngtonu.
Popatrzyła z wrogością na obcego, który nie zwracał na nią
najmniejszej uwagi.
- Wycieczka na Karaiby powinna była cię przekonać, że wciąż
nadajesz się do tej roboty - ciągnął spokojnie Delaney, utkwiwszy wzrok
w Devlinie. - Nie tylko zdobyłeś film, ale również rozprawiłeś się z
Waverlym. Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że w tym rejonie działa
niezależny agent, ale nie potrafiliśmy go odnalezć. A ty... To była bardzo
miła niespodzianka. Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni.
- Wasza wdzięczność mi pochlebia. Tabitha przeniosła spojrzenie z
intruza na Devlina.
Dlaczego tak grzecznie rozmawia z Delaneyem? Dlaczego nie pośle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates