[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Aha. Te przebieranki zaczynają mi się podobać - przyznała
uciekinierka.
Jej podobały się przebieranki, ona zaś od pierwszego rzutu oka
spodobała się Davidowi. Miała szczerą, otwartą twarz. Ktoś taki nie
napada na banki oraz nie układa intryg kryminalnych, osądził od razu.
- To ty zostawiłaś list u Stelli - domyśliła się Amanda.
- Aha - przytaknęła Carrie. - Pomyślałam, \e w ten sposób
ściągnę cię tutaj. Chciałam się z tobą po\egnać, Amando. Wyje\d\am.
Nie martw się o mnie, zawsze spadam na cztery łapy.
Amanda przez długą chwilę wpatrywała się w przyjaciółkę,
wreszcie wykrztusiła zdławionym głosem:
- Błagam cię, uwa\aj na siebie. Jeśli zginiesz, to klnę się, \e
więcej się do ciebie nie odezwę.
- Chyba rzeczywiście się nie odezwiesz. Amanda mimo woli
parsknęła śmiechem.
- Poznaj Davida Hainesa.
- A więc to ten David! - Carrie serdecznie uścisnęła jego dłoń. -
Dobrze, \e znowu jesteście razem. Powiedz, nie jesteś dumny z
Amandy i z waszej córki?
Naszej córki? David przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie
słowa.
- Co powiedziałaś?
- Mówiłam o Laurel. - Carrie uśmiechnęła się promiennie. -
Musiałeś się od razu domyślić, gdy tylko ją zobaczyłeś. Jest tak
podobna do ciebie, jakby skórę ściągnął.
Laurel Fielding, dziewięciomiesięczna panna, była jego córką.
Krew z krwi, kość z kości. Jego dziecko!
Dlaczego, do cholery, Amanda nic mu nie powiedziała?
Dlaczego okłamywała go w tak wa\nej, najwa\niejszej w \yciu
sprawie? Dlaczego pozwoliła mu wierzyć, \e Laurel jest dzieckiem
Stefana?
Był ojcem. Powinien się cieszyć, zamiast wściekać.
Kiedy Carrie odeszła, nie był w stanie spojrzeć na Amandę. Miał
ochotę rozszarpać ją na kawałki.
- Przepraszam, Davidzie.
- Nie chcę nic słyszeć. Odebrałaś mi pierwszych dziewięć
miesięcy \ycia mojej córki. Miałem prawo wiedzieć.
Mógł być przy porodzie, trzymać noworodka w ramionach. Teraz
ju\ nie mo\na było tego odrobić.
- Gdybyś wiedział, nalegałbyś na mał\eństwo, a ja nie
wierzyłam, \e to się uda. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki... jesteś dla
mnie wa\ny.
- Jedyną naprawdę wa\ną osobą dla ciebie jesteś ty sama, twoja
kariera... twoje \ycie.
Nagle przypomniał sobie o rewolwerze ukrytym w torbie
lekarskiej i o niebezpieczeństwie gro\ącym Amandzie. Obiecał, \e
będzie ją chronił i zamierzał dotrzymać słowa, niezale\nie od bólu i
goryczy, które czuł.
- Chodz ze mną, Amando.
- Davidzie, ja...
- Chodzmy.
Amanda usadowiła się obok Stelli w recepcji oddziału
ambulatoryjnego. Mogła mówić i ruszać się, ale czuła się jak \ywy
trup.
David nigdy jej nie wybaczy, będzie nią gardził do końca swoich
dni. Nie mogła go winić. Powinna była posłuchać swojego serca,
zamiast uciekać się do rozumu. Nikt, \aden mę\czyzna, nie mógłby
być lepszym ojcem dla Laurel ni\ David.
Stella rzuciła słuchawkę telefonu i zaczęła wołać:
- David, mamy zderzenie czterech samochodów i strzelaninę.
Trzy karetta. Sześciu poszkodowanych. Bądz gotów do operacji.
- Nie. - Do biurka Stelli podeszła wysoka kobieta o ciemnych,
uczesanych w kok włosach. - Doktor Haines ze względów
dyscyplinarnych jest zawieszony w czynnościach.
- Potrzebujemy w tej chwili ka\dej pary rąk - tłumaczyła Stella. -
Niech pani zrozumie, doktor Spangler.
W tej samej chwili pojawili się w korytarzu sanitariusze z
noszami. David nie kazał się prosić i szybko wcisnął swoją torbę
lekarską z ciotczynym rewolwerem pod krzesło Amandy.
- Nie ruszaj się stąd - polecił. Skinęła w odpowiedzi głową.
Siedziała niemal bez ruchu przez godzinę, niezdolna myśleć o
czymkolwiek. Wreszcie gdzieś mignął jej David, zmęczony, w
skrwawionej bluzie. W tej samej chwili odezwał się jej telefon
komórkowy. Wyjęła go z torebki i nagle przemknęło jej przez głowę
nieoczekiwane wspomnienie.
Jest w banku, a obok niej stoją Carrie i Tracy. Kieruje wzrok w
stronę okna. Widzi mę\czyznę z telefonem komórkowym. Mę\czyzna
spogląda na bank, potem odwraca się plecami.
Stefan!
Wypuściła telefon z ręki, nie próbując odebrać rozmowy.
Stefan zaplanował napad. Podejrzany numer cztery.
Teraz wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
Stefan poprzez nią miał dostęp do wszystkich potrzebnych
informacji, dlatego wybrał jej bank.
Bez trudu mógł wykraść z jej mieszkania zapasowe klucze i
dorobić nowy komplet dla własnego u\ytku. Odwiedzał ją w pracy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates