[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dla niego ślady na półce skalnej stanowiły obietnicę większych odkryć. Musi dowiedzieć się,
do czego prowadzi ta starannie zbudowana droga.
Najpierw jednak wydał czterokrotnie powtórzony świergotliwy sygnał. Szare postacie
wyłoniły się z plątaniny zarośli, wskakując na półkę. Oba kojoty spojrzały na niego i skupiły
uwagę na tym, co Travis chce im przekazać.
Ruiny mogły znajdować się przed nimi, miał nadzieję, że tak było rzeczywiście. Lecz
na innej planecie takie pozostałości dwukrotnie okazały się śmiertelnymi pułapkami i tylko
szczęśliwy traf uchronił ziemskich odkrywców przed uwięzieniem w nich na zawsze. Jeśli
niby-małpy lub inne niebezpieczne formy życia zamieszkały tam przed nimi, chciał być w
porę ostrzeżony.
Kojoty jednocześnie odwróciły się i biegły teraz susami wzdłuż półki skalnej.
Zniknęły za zakrętem, biegnącym zgodnie z ukształtowaniem góry, a za nimi podążali Travis
i Kaydessa.
Usłyszeli dzwięk, zanim zobaczyli jego zródło - wodospad. Prawdopodobnie nieduży,
lecz wysoki. Za zakrętem dostali się w mgłę drobnych kropelek, w których światło słoneczne
tworzyło kolorowe tęcze.
Przez dłuższą chwilę stali olśnieni. Nagle Kaydessa wydała cichy okrzyk, wyciągnęła
ręce w kierunku szemrzącej mgiełki, po czym przyłożyła je do ust, by wyssać zebraną wilgoć.
Woda zmoczyła powierzchnię półki i Travis przyciągnął Kaydessę do skalnej ściany.
Na ile mógł się zorientować, dalsza droga wiodła poprzez wypływającą kurtynę wody, a
chodzenie po mokrym kamieniu było niebezpieczne. Z plecami opartymi o solidną, dającą
poczucie bezpieczeństwa ścianę, z twarzą skierowaną ku spadającej wodzie, przedostali się na
drugą stronę i ponownie weszli w tęczowe światło.
Tutaj przewidująca natura albo sztuka starożytnych wydrążyła kieszeń w kamieniu,
która była napełniona wodą. Napili się. Następnie Travis napełnił swoją menażkę, a Kaydessa
umyła twarz, obiema dłońmi przykładając do policzków chłodną świeżość wilgoci.
Powiedziała coś, lecz poprzez szum wodospadu nic nie usłyszał. Pochyliła się bliżej w
jego kierunku i powiedziała, niemal krzycząc:
- To siedziba duchów! Ty także czujesz ich moc, Fox? Być może w przestrzeni poza
czasem odczuwał coś. Dla jego urodzonej i wychowanej na pustym rasy wszelka woda była
ulotnym darem duchów, którego nigdy nie można być pewnym. Tęcza - to święty znak Ludu
Duchów. W umyśle Travisa przebudziły się stare wierzenia.
- Czuję - powiedział, kiwając głową dla podkreślenia, że się zgadza.
Poszli dalej drogą wiodącą przez półkę skalną, dochodząc do miejsca, w którym
zamieniła się w strome zbocze. Travis ostrożnie torował drogę wśród odłamków skał, a
Kaydessa posłusznie poddawała się jego przewodnictwu. Znalezli się na biegnącej w dół
drodze prowadzącej do schodów - ich stopnie były zwietrzałe od wpływów atmosferycznych i
kruszące się, a kąt opadania tak ostry, że Travis zastanawiał się, czy w ogóle przewidziano je
dla istot zbliżonych pod względem fizycznym do Ziemian.
Doszli do szczeliny, której sklepienie stanowił wyrzezbiony kamienny łuk. Travisowi
zdawało się, że dostrzega ślady rzezb na zwieńczeniu muru. Były tak zwietrzałe wskutek
upływu lat i oddziaływań atmosferycznych, że niewiele z nich pozostało.
Szczelina tworzyła wrota do kolejnej doliny. Tutaj także kłębiła się pasmami złota
mgła, przyodziewając i kryjąc wszystko, co tam się znajdowało. Travis odnalazł swoje ruiny.
Zachowały się tylko ich zarysy, nie skruszone zębem czasu.
Języki mgły krążyły, przepływając do przodu i do tyłu. Zaburzały kontury, zasłaniały
lub obnażały owalne okna, rozmieszczone na wierzchołkach czterech rombów na okrągłych
powierzchniach wież. Nie było widać żadnych pęknięć, przybrania z pnących roślin, niczego,
co mogłoby sugerować epokę w jakiej je wzniesiono. Architektura, którą miał przed oczami,
nie przypominała niczego, co widział na owych innych światach.
Travis wyszedł z wrót w skalnej szczelinie. Pod jego mokasynami znajdował się
zrobiony z bloków chodnik, żółte i zielone kamienie były ułożone w prostą szachownicę.
Tam także znajdował się taras, bez wyszczerbień i nieuszkodzony, z wyjątkiem jednej lub
dwóch plam gleby naniesionej przez wiatr. I nigdzie nie dostrzegł żadnych śladów
roślinności.
Wieże zbudowano z tego samego kamienia, co połowa bloków tworzących chodnik.
Ich szklista zieleń przywodziła mu na myśl jadeit - o ile jadeit dało się wydobywać w takich
ilościach, jakie były potrzebne na te pięciopiętrowe wieże.
Nalik'ideyu podeszła do niego, mógł usłyszeć cichy stukot jej pazurów o chodnik. W
tym miejscu panowała głęboka cisza, jakby samo powietrze wchłaniało wszystkie dzwięki.
Wiatr, który towarzyszył im przez cały dzień podczas podróży, został za szczeliną.
A jednak istniało tutaj życie. Nalik'ideyu zakomunikowała mu to swoim sposobem.
Nie była jeszcze zdecydowana co do charakteru tego życia - ostrożność i ciekawość walczyły
w niej teraz, kiedy wyciągnęła spiczasty pysk w kierunku okien.
Wszystkie znajdowały się znacznie powyżej poziomu ziemi, w niższych
kondygnacjach. Travis nie zdołał dostrzec żadnych otworów. Zastanawiał się nad tym, w jaki
sposób zbadać, czy w dalszej części wież nie ma drzwi. Mgła i informacja przekazana przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates