[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wodzu?
- Tak?
- Zastanawiam się nad takim problemem... W zasadzie jesteśmy w tej chwili wolni i nie
mamy nad sobą \adnej kontroli.
- Te\ mi to chodziło po głowie - przyznał Włodzimierz Iljicz. - Sądzisz, \e warto spróbować
raz jeszcze?
- Z rewolucją światową? Właśnie...
- Najpierw misja. Powstrzymamy archeologów i zastanowimy się, co dalej.
- No, nie wiem. - Dzier\yński pokręcił z powątpiewaniem głową. - Jesteśmy komunistami.
Czy musimy dotrzymywać słowa danego feudalnej jaczejce zło\onej z byłych władców
Egiptu? Sam pisałeś, \e królów i ich pomiot nale\y wyciąć równo z ziemią...
- Wiesz co, Fiedia, ty to zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany. Pomyśl chwilę, tępaku.
Poprzednio z rewolucją nam nie wyszło. Gdzie gwarancja, \e teraz będzie lepiej? Dlatego
odwalimy tę robótkę dla Amenhotepa. Uratujemy jego faraoński tyłek. Czy teraz rozumiesz
po co?
- śeby w razie wpadki mieć gdzie wrócić! - Feliks walnął się w czoło, a\ zadudniło. -
Wołodia, jesteś geniuszem.
- Wiem. - Wódz skromnie zmru\ył oczka. - No to po kolei. Trzeba się zorientować w sytuacji,
zdobyć broń, pieniądze, zanalizować, gdzie tu są ośrodki decyzyjne, wkopać archeologom,
zablokować im mo\liwości badań, a jak się nie da, zlikwidować ich fizycznie.
- Pieniądze... Od obrabiania banków był Stalin. Ale jego się pozbyliśmy i to, niestety,
definitywnie - westchnął Lenin. - No, nie łam się, poradzimy sobie. Trzeba te\ skombinować
nowe ubrania, bo się boję, \e nasze nie pasują do tej epoki.
Rankiem znowu zeszli się u Semena. Wybuch wybuchem, ale w szopie została jeszcze cała
beczka zacieru. Godzinkę pózniej, gdy z odbudowanej aparatury popłynął strumyczek wonnej
gorzałki, mo\na było wrócić do narady.
- Musimy sprawdzić, czy na pewno o to chodzi - powiedział Jakub stanowczo.
- Ale jak? - zainteresował się Piotruś.
- Będę potrzebował tej ksią\ki i współczesnej mapy Egiptu... Cholera, do Chełma trza
skoczyć...
- Jest u nas w domu, na Starym Majdanie - przypomniał sobie prawnuk. - Wezmę konia i
pojadę.
- Skąd ona się tam wzięła?! - Pradziadek wytrzeszczył oczy. - W \yciu nie miałem \adnej
mapy!
- Do miesięcznika dawali. Za darmo.
- Na przyszły raz pytaj, co wolno do domu wnosić - syknął egzorcysta. - Bo jeszcze biedy
sobie napytasz. Dobra, bierz Marikę i gnaj. Spotkamy się za dwie godziny koło domu Izydora
Bardaka.
- Czemu tam? - zdziwił się kozak.
- Przecie\ nie będę egipskiej klątwy wypróbowywał na sobie!
- Plan jest następujący - powiedział Lenin, patrząc na tramwaj - wsiadamy do wagonu i
kradniemy konduktorowi utarg z torby.
- Genialne, wodzu - burknął Dzier\yński. - A masz doświadczenie w kradzie\ach
kieszonkowych?
- Liczyłem na ciebie, Fiedia... Z tego, co pamiętam, zaiwaniłeś kiedyś kasę z burdelu.
- Ale nie podstępem, tylko w czasie zamieszania wywołanego wielkim po\arem. A tramwaj
jest du\o trudniej podpalić ni\ dom publiczny.
- Tak sądzisz?
- Tam przynajmniej były draperie, pościel, parkiety, wystarczyło, \e kanister paliwa rozlałem
i polatałem z pochodnią kilka minut. A tu co ma się palić? Blacha, szkło, oni nawet
drewnianych ławek do środka ju\ nie wstawiają.
- No co ty? Co to za problem, jedna torba z utargiem - podpuszczał go wódz. - Ty miałbyś
sobie nie poradzić?
- Od wyciągania portfeli w tłoku byli Bucharin i Zinowjew. Tylko \e ich pechowo nie
zmumifikowano...
- To mo\e damy konduktorowi solidnie w łeb i zabierzemy forsę siłą?
- Ja byłem od strzelania. Od dawania w łeb był Stalin.
- To co robimy? - Lenin, jak zwykle, gdy coś szło nie po jego myśli, popadł w depresję.
- Wsiądziemy do tramwaju. Ty dasz konduktorowi w mordę, a ja zabiorę utarg -
zaproponował Feliks.
- W mordę? Pięścią? Tymi rękami? - Lenin z rozpaczą popatrzył na swoje wypielęgnowane
dłonie. - Przecie\ wiesz, \e nigdy w \yciu nie pracowałem, siły fizycznej mam tyle co wróbel.
Za to mój intelekt...
- No to sobie wybij z głowy karierę tramwajowego rabusia - burknął Krwawy Feliks. - Brak ci
predyspozycji. Wsiadajmy, zobaczymy, co będzie dalej.
Wskoczyli do wagonu z zamiarem przejechania kilku przystanków. Ku pewnemu
rozczarowaniu Dzier\yńskiego w tramwaju w ogóle nie było konduktora.
- Wiem ju\, gdzie jesteśmy - powiedział Krwawy Feliks. - Sporo się tu pozmieniało, ale
jestem pewien. To Warszawa. Zaraz będzie dworzec.
W miejscu dworca wznosiło się wielgachne, przeszklone gmaszysko.
- Co to jest supermarket? - Lenin oglądał szyld.
- To z niemieckiego chyba - mruknął Dzier\yń-ski. - Hala targowa czy coś. Wysiadamy
pozwiedzać?
- Od czegoś trzeba zacząć. Zobaczymy, jakie są braki w zaopatrzeniu i które towary są teraz
deficytowe. Jak zaczniemy podburzać lud, ta wiedza się przyda.
Wysiedli, zeszli po schodkach do przejścia podziemnego i po chwili przekroczyli wrota
świątyni handlu.
- O, w mordę - zacukał się Lenin, rozglądając wokoło. - To\ to jest z pięć razy większe ni\
delikatesy Jelisiejewa w Moskwie przed rewolucją. A przecie\ tamte były ogromne, ze trzy
dni nasze chłopaki je rabowali...
- No fakt, bogato tu, ale przecie\ rewolucja nie takie potęgi łyka. - Krwawy Feliks powiódł
dookoła ponurym
wzrokiem. - Armia Czerwona zrobi z tym porządek. A ilu bur\ujów trzeba będzie puścić na
rozkurz... - Patrzył zafascynowany. - Tu wszyscy wyglądają na nadzianych.
- Widać biedaków się tu nie wpuszcza.
- No co ty, Wołodia, przecie\ my nie mamy ani grosza, nawet ubiorem nie pasujemy do tego
tłumu, a weszliśmy bez kłopotu. Mo\e osiągnęli taki poziom \ycia., \e wszyscy są bogaci.
- W kapitalizmie to niemo\liwe - uciął Lenin.
- To mo\e to jednak jest socjalizm? - Dzier\yński rozejrzał się niepewnie.
- W socjalizmie dla odmiany niemo\liwy jest tak wysoki poziom koncentracji kapitału.
Jakbyś trochę uwa\niej czytał moje dzieła, tobyś wiedział. Poza tym w rozwiniętym
socjalizmie złoto nie posiada \adnej wartości. - Przeciągnął chciwym spojrzeniem po witrynie
sklepu jubilerskiego.
Chaszcze za domem Izydora Bardaka były rozległe i bujne. Piotruś z trudem odnalazł
pradziadka w tej d\ungli.
- Mam. - Pokazał mapę.
- Rzuć na ziemię i cofnij się tak z piętnaście metrów - polecił mu Jakub.
Po chwili sam rozło\ył mapę i przyło\ył do niej ksią\kę. Semen, zachowując spory dystans,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates