[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmarszczył brwi, przyło\ył palec do warg, a potem zamachał ręką na Piereca. W
słuchawce telefonicznej rozległo się obrzydliwe kwakanie. Pierec wyszedł na palcach.
W gara\u było mnóstwo ludzi. Twarze wszystkich były surowe i powa\ne, a nawet
uroczyste. Nikt nie pracował, wszyscy przyciskali do uszu słuchawki telefoniczne.
Tylko na jasno oświetlonym słońcem podwórzu samotny kelner mechanik spocony,
czerwony i rozchełstany, dysząc ochryple uganiał się za kołem. Działo się coś bardzo
wa\nego. Tak nie wolno, pomyślał Pierec, nie wolno, ciągle jestem gdzieś z boku,
nigdy o niczym nie wiem, być mo\e w tym moje nieszczęście, mo\e w istocie
wszystko jest jak trzeba, tylko ja nie wiem, o co chodzi i dlatego wcią\ okazuję się
zbyteczny.
Wszedł do najbli\szej budki telefonicznej, zerwał słuchawkę, wsłuchał się chciwie,
ale w słuchawce był tylko zwyczajny sygnał. Wtedy poczuł niespodziewany strach,
narastającą obawę, \e znowu gdzieś się spóznia, \e znowu gdzieś coś rozdają, a on,
jak zwykle, pozostanie bez. Przeskakując doły i wykopy przebiegł przez plac budowy,
uskoczył przed stra\nikiem, który zastąpił mu drogę z pistoletem w jednej ręce i
słuchawką telefoniczną w drugiej i po drabinie wdrapał się na nie wykończony mur.
Zdą\ył zobaczyć we wszystkich oknach zastygłych w skupieniu ludzi przy telefonach,
następnie coś przerazliwie gwizdnęło mu nad uchem i prawie jednocześnie usłyszał za
plecami strzał z pistoletu, zeskoczył w dół na kupę śmieci i popędził do słu\bowego
wejścia. Drzwi były zamknięte. Kilkakrotnie szarpnął klamkę, klamka odpadła.
Odrzucił ją na bok i przez sekundę zastanawiał się, co począć dalej. Wąskie okno
obok drzwi było otwarte, więc wlazł przez to okno, zdzierając paznokcie u rąk,
wycierając sobą kurz.
W pokoju, do którego trafił, stały dwa biurka. Przy jednym siedział
Domaroszczyner ze słuchawką. Twarz miał kamienną, oczy zamknięte. Przyciskał
słuchawkę do ucha i coś szybko zapisywał w ogromnym notesie. Drugie biurko, było
puste i stał na nim telefon. Pierec złapał słuchawkę i zaczął słuchać.
Szmery. Trzaski. Nieznajomy piskliwy głos:  Zarząd realnie mo\e rozporządzać
tylko mikroskopijnym fragmentem terytorium w oceanie lasu, który opływa
kontynent. Sens \ycia nie istnieje, podobnie jak sens działania. Potrafimy
niewyobra\alnie du\o, ale do tej pory jeszcze nie zrozumieliśmy, co z tego, co
potrafimy, jest nam rzeczywiście potrzebne. On nawet nie przeciwdziała, po prostu
nie zauwa\a nas. Jeśli działanie dało nam zadowolenie  to dobrze, jeśli nie dało, to
znaczy, \e było bezcelowe&  Znowu szmery i potrzaskiwania, & przeciwdziałamy
siłą milionów koni mechanicznych, dziesiątkami łazików, sterowców i helikopterów,
wiedzą medyczną i najwspanialszą na świecie logistyką. W Zarządzie mo\na dostrzec
co najmniej dwa istotne niedociągnięcia. W chwili obecnej podobne akcje mogą mieć
daleko idące szyfrówki na nazwisko Herostatesa, aby pozostał naszym najbli\szym
przyjacielem. Jest ono całkowicie niezdolne do tworzenia bez rujnowania przy tym
autorytetu i niewdzięczności&  Buczenie, świst, dzwięki przypominające
spazmatyczny kaszel. & ono bardzo lubi tak zwane proste rozwiązania, biblioteki,
interkom, łączność, mapy geograficzne i inne. Sposoby, które poczytuje ono za
najprostsze, aby rozmyślać nad sensem \ycia wszystkich ludzi łącznie, a ludzie tego
nie lubią. Pracownicy siedzą z nogami opuszczonymi w przepaść, ka\dy na swoim
miejscu, przepychają się, dowcipkują, rzucają kamyki i ka\dy stara się rzucić jak
największy w czasie, kiedy zu\ycie kefiru nie pomaga im ani wyniańczyć, ani
wykorzenić, ani w odpowiedniej mierze zakonspirować lasu. Obawiam się, \e nie
zrozumieliśmy nawet, czego właściwie chcemy, a nerwy, koniec końców, równie\
nale\y trenować, podobnie jak trenuje się zdolność percepcji i rozum nie rumieni się i
nie cierpi z powodu wyrzutów sumienia, poniewa\ naukowy, właściwie postawiony
problem przemienia się w etyczny, Jest kłamliwy, śliski, niestały i podszywa się. Ale
ktoś przecie\ powinien irytować i zamiast opowiadać legendy, przygotować się do
próbnego wyjścia. Jutro znowu pana przyjmę i sprawdzę, jak się pan przygotował.
Dwudziesta druga zero zero  alarm radiologiczny i trzęsienie ziemi, osiemnasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates