[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śladu budynku, ani błysku światła.
Samochód zatrzymał się. Kierowca powiedział coś po
arabsku. Mężczyzna z jej prawej strony wysiadł i skinął na
SarÄ™.
Powoli przesunęła się w stronę drzwi i wyszła. Powie
trze było ciepłe, wiał lekki wiatr. Zapach morza zniknął.
Było sucho.
- Czemu stoimy?
ZAOTY PIASEK PUSTYNI
149
- Czekamy.
- Na co?
Mężczyzna wzruszył ramionami i zapalił papierosa. Sara
oparła się o samochód i rozważała szansę ucieczki. Nie mia
ła pojęcia, gdzie jest, ani jak daleko stąd do Staboulu. Tam,
skąd przyjechali, widać było lekką poświatę. Miasto. Pieszo
jakieś cztery, pięć dni.
Pantofle nie nadawały się do takich wędrówek. Długie
spodnie ochroniłyby ją przed słońcem, jednak bez wody nie
miałaby żadnych szans na przeżycie.
Usłyszała tętent i rozejrzała się, usiłując zgadnąć, z któ
rej strony dochodzi dzwięk.
Koń. Co robi koń na takim odludziu?
Zbliżał się. Mężczyzna zdusił papierosa i powiedział coś
kierowcy, który uruchomił silnik.
Sara chciała wsiąść do auta, ale zatrzymał ją gestem.
- Nie, ty czekasz. - Wsiadł i zatrzasnął drzwi.
Sara odwróciła się w kierunku dzwięku i czekała, co bę
dzie dalej. Za chwilę na tle gwiazd zobaczyła sylwetkę konia
i jezdzca. Wierzchowiec był olbrzymi, a jezdziec ubrany
w tradycyjny strój arabski.
Złapała za klamkę. Nie chciała zostać tu zdana na łaskę
nieznajomego. Ale drzwi były zablokowane. Na widok
jezdzca kierowca zaczął wycofywać auto.
Sara poczuła, że opuszczają ją resztki nadziei.
Koń zbliżał się drobnymi kroczkami. Jezdziec milczał.
Serce zabiło jej mocniej. Rozejrzała się bezskutecznie w po
szukiwaniu jakiegoÅ› schronienia.
BARBARA MCMAHON
150
- Chodz. - Mężczyzna wyciągnął rękę.
- Nie chcę. - Sara cofnęła się o krok.
- Nie lubisz przygód?
- Kharun? - spytała zdumiona.
- Chodz.
Nie wierzyła własnym uszom. To naprawdę on? Tylko
co robi pośrodku pustyni? Chciała sprawdzić, czy to Satin
Magic, ale było zbyt ciemno.
- Chodz! - powtórzył zniecierpliwiony. Ten głos roz
poznałaby wszędzie.
Podała rękę i już po chwili siedziała przed nim. Przy
cisnÄ…Å‚ jÄ… mocno. Pognali przez pustyniÄ™.
Miała nadzieję, że wie, dokąd jadą. Mniejsza o to. Jazda
donikąd była upajająca. Wiatr chłodził jej twarz, gwiazdy
lśniły jak diamenty, a Kharun obejmował ją mocno. Za
mknęła oczy, napawając się każdą chwilą. Tego nie mogła
i nie chciała zapomnieć.
Sara nie wiedziała, jak długo jechali, lecz gdy koń zaczął
zwalniać, spróbowała rozejrzeć się dookoła. Prócz brzęku
uprzęży nic nie było słychać ani widać.
- Gdzie jesteśmy? - spytała.
Kharun zatrzymał konia, zsadził ją na ziemię i sam zeskoczył.
- W miejscu, gdzie nikt nas nie znajdzie.
- Nikt? - wydusiła, spoglądając na niego.
- Mówiłaś, że chcesz poznać pustynię, więc cię tu przy
wiozłem. - Wziął ją za rękę i poprowadził wokół niskiego
kopca. - Zaczekaj chwilkę. - Uniósł połę wielkiego namio-
tu i wszedł do środka. Błysnęło ciepłe światło.
ZAOTY PIASEK PUSTYNI
151
Sara weszła za nim, nie czekając.
Wnętrze zdumiało ją. Podłogę wyściełały grube perskie
dywany. Zciany zdobiły gobeliny o żywych barwach lśnią
cych w świetle lampy. Po jednej stronie stało olbrzymie ło
że. Zrodek zajmował mosiężny stolik uginający się pod ta
cami pełnymi owoców.
- O! - Spojrzała na Kharuna. Stał w triumfalnej pozie,
niczym pustynny rozbójnik.
Sarze zakręciło się w głowie.
- Wygodnie, zupełnie jak w domu - rzekła ironicznie.
- Gdzie właściwie jesteśmy? - spytała.
- Sami poza czasem. Negocjacje skończone.
- Słyszałam. Nasze małżeństwo również?
Pochylił głowę, potem zerwał zawój i rzucił niedbale
w kąt. Ukazały się zmierzwione ciemne włosy. Sarę wręcz
świerzbiły palce, by znów ich dotknąć.
- Może powiesz mi, co tu robimy? - spytała.
- Nie widziałaś pustyni. Nie pozwolę ci wrócić do domu
bez poznania cudów mego kraju.
Największym cudem jest być z tobą, pomyślała Sara.
- Nie boisz się, że zrobię zdjęcia i wyślę do gazety albo
napiszę jakiś bzdurny artykuł?
Roześmiał się, błyskając białymi zębami.
- Przecież mówiłaś, że go nie napisałaś.
- Nie dyktowałam i nie pomagałam. Podchodzisz do te
go o wiele spokojniej niż rano.
- Możliwe. - Wskazał jeden z pufów przy stoliku. -
UsiÄ…dziesz?
BARBARA MCMAHON
152
Zerknęła na niego nieufnie, potem zapadła się w miękki
puf. Był wygodny. Patrzyła na jedzenie, na lampę, byle nie
na Kharuna.
Przysiadł się, zamiast zająć miejsce naprzeciwko. Czy
to coÅ› oznacza?
- Jak zdążyłeś to wszystko urządzić? - spytała.
- Ten namiot to mój azyl. Gdy chcę z niego skorzystać,
daję znać rządcy, a on w porę znika.
- Zatem jesteśmy sami na środku pustyni?
- Samiuteńcy. Czy to ci przeszkadza? - Przysunął się
bliżej. Sara czuła ciepło jego ciała. Jego oddech owiewał
jej policzki. Zmieszała się.
- Nie - szepnęła.
- To dobrze - szepnął i pocałował ją.
Rzeczywistość ustąpiła miejsca fantazji. Jego dotyk był
tym, o czym od zawsze marzyła, rozgrzewał jej zmysły.
Może nie tylko ona zbłądziła w krainę erotycznych fan
tazji i nierealnych marzeń.
Powinna zrobić coś praktycznego, przedyskutować po
wrót do miasta... Jednak Sara nie miała do tego głowy.
Pragnęła uścisków Kharuna. Niczego więcej.
- Ta noc należy do nas - powiedział,
- Tak. - Zgodziłaby się na wszystko, byle nie przestał
jej całować.
Jednak kiedy wstał i wziął ją na ręce, przestraszyła się.
Strach rozwiał się natychmiast, gdy rozsunąwszy tiulowe
zasłony, Kharun położył ją na łóżku.
Było nieprawdopodobnie wielkie i miękkie. Kiedy Kha-
ZAOTY PIASEK PUSTYNI 153
run ją pocałował, przestała myśleć o czymkolwiek. To była
ich ostatnia noc i pragnęła cieszyć się każdą wspólną se
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates