[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wam ten, który wysłał nas, byśmy was znalezli. Nie stawiajcie oporu.
Subotai, wciąż jeszcze pogrążony w pijackim oszołomieniu, popatrzył przenikliwie na ostrza
włóczni.
Tak, żadnych kłopotów& wymruczał z uśmiechem nawet najmniejszych& czepiając
się stołu, stanął na niepewnych nogach.
Wszyscy troje poszli ze zbrojnymi, bo mimo ich zręczności wyciągnięcie mieczy byłoby
samobójstwem. Conan być może miałby szansę w walce nawet przeciwko dwunastu, ale miłość do
Valerii rozbroiła go. Nie chciał ryzykować, że stanie się jej coś złego.
Pod bezksiężycowym niebem przemierzali ciche ulice, o tej porze opuszczone nawet przez
bandytów i ulicznice. W końcu dotarli do szerokiej alei, na końcu której, na tle rozgwieżdżonego
nieba, wznosiły się strzeliste wieże królewskiego pałacu. Na rozkaz oficera brama stanęła otworem.
Oddział żołnierzy poprowadził trójkę awanturników pod arkadami i wzdłuż wysypanych żwirem
ścieżek, wijących się między trawnikami i marmurowymi fontannami, które wypełniały noc muzyką
tryskającej wody.
Gdy dotarli do głównego portalu pałacu, Subotai, jako człowiek światowy, zaczął podziwiać
architekturę. Pałac króla Zamory słynął jako jedna z najbardziej egzotycznych budowli w krajach
rdzennie hyboryjskich. Wzniesiono go z zysków z handlu z Dalekim Wschodem. Jednak kiedy minęli
strażników stojących sztywno przed drzwiami, przenikliwe oczy Hyrkańczyka dostrzegły oznaki
upadku; szczeliny w zaprawie i zawilgocenie murów. Trafnie domyślił się, że wszystkie bogactwa
zamoryjskiego monarchy nie mogą zwalczyć rozpełzającej się, wewnętrznej zgnilizny raka
toczącego wnętrzności państwa w miarę jak podstępne macki kultu węża podkopywały odwagę i
zdecydowanie Zamoryjczyków.
Conan, który nie miał umysłu filozofa, zerkał czujnie na prawo i lewo. Próbował zorientować się
w tym labiryncie korytarzy i kręconych marmurowych schodów, na wypadek gdyby przyszło im
wyrąbywać mieczami drogę ucieczki. Niewiele uwagi poświęcał rzezbionym balustradom z kości
słoniowej i alabastru, obwieszonym arrasami ścianom, obitym jedwabiem ławom i kunsztownie
rzezbionym uchwytom do pochodni, choć ich bogactwo przerastało jego najśmielsze wyobrażenia.
Jednak w końcu także do niego dotarło to, że te wspaniałości są w nie najlepszym stanie. W
gobelinach były rozdarcia, na kobiercach plamy, a pozłota złuszczała się z kosztownych mebli, tak
jakby już dawno przestano o nie dbać.
Wielka, mroczna sala tronowa, mimo licznych rzezb i ozdób, odbijała ich kroki niczym pusty
grobowiec. Posadzkę pokrywała gruba warstwa kurzu. Gdy złodzieje i ich eskorta zbliżyli się do
tronu Zamory, dostrzegli na nim zamyślonego człowieka, z brodą podpartą rękami. Jego oczy mówiły,
że był to wojownik, który już dawno zatracił się w winie i gnuśności. Obok stał nieruchomy służący.
Conan zauważył, że król Osric jest człowiekiem pozbawionym przede wszystkim nadziei. Wiek
ciężko spoczął na jego zgarbionych ramionach, a pobrużdżona twarz świadczyła o życiu pełnym trosk
i rozczarowań.
%7łołnierz położył u stóp króla broń pojmanych i przyklękając na jedno kolano powiedział:
Oto złodzieje, których chciałeś widzieć, panie.
Subotai i Valeria wiedząc, jak należy zachować się w przytomności majestatu, nisko pochylili
głowy. Conan niewzruszenie patrzył w twarz monarchy.
Strażnik trącił barbarzyńcę w żebra i syknął:
Ukłoń się, głupcze!
Conan zmrużył oczy i spojrzał na niego groznie, lecz zdobył się na krótkie skinienie.
Monarcha patrzył na więzniów nieobecnym wzrokiem, jego umysł również był nieobecny. W
końcu ocknął się i strzelając palcami dał znać, że oficer może powstać. %7łołnierz przerwał narastającą
ciszę, usiłując pobudzić królewską pamięć:
To złodzieje, którzy okradli Wieżę Węża.
Osric drgnął gwałtownie i ochrypłym, drżącym z emocji głosem wykrzyknął:
Czy wiecie, coście zrobili, złodzieje?! Sprawiliście, że przyszedł do mnie Yaro, czarny
kapłan, by straszyć mnie, nie, by grozić mnie, Osricowi, władcy Zamory! Co za buta! Ci kapłani
Czarnego Węża wynoszą się już ponad monarchów świata! I to wy, troje złodziei, szumowiny z
najgorszych rynsztoków, wyście do tego doprowadzili!
Conan zerknął zezem na swoich kompanów. Valeria nerwowo oblizywała usta. Oczy Subotai
przeszywały mrok niczym ślepia zapędzonego w pułapkę szczura, szukając drogi ucieczki.
Barbarzyńca spiął się, zbierając całą swą siłę. Nie mając broni nie łudził się co do wyniku walki, ale
wolał drogo sprzedać życie, niż położyć głowę pod topór czy dać sobie zawiązać sznur na karku.
Mógł zabrać z sobą w czarną otchłań jednego czy dwóch strażników.
Król w dalszym ciągu wpatrywał się w złodziei, ale teraz kąciki przysłoniętych wąsami ust
podniosły się w uśmiechu. Odrzucając na bok aksamitny płaszcz, podniósł się i zawołał:
Złodzieje, chwała wam! Wasz czyn jest godzien podziwu! parsknął krótkim śmiechem.
Gdybyście widzieli twarz tego czarnego łajdaka! Wpadł w taką furię, że piana tryskała mu z ust! Był
to najwspanialszy widok, jaki oglądałem od czasu mej nocy poślubnej!
Odwracając się do strażników dodał:
Kapitanie Kobadesie, stołki dla mych złodziejskich przyjaciół. Ty możesz zostać, ale reszta
niech się wynosi. I niech przyniosą trochę przedniego wina.
Służący podał im srebrne puchary i nalał świetnego czerwonego wina. Wszyscy stojący przed
tronem Zamory wypili zdrowie króla, a Osric uniósł swój puchar razem z nimi. Subotai, oszołomiony
nagłą zmianą losu, łapczywie przełknął swoją porcję. Valeria i Conan, bardziej przyzwyczajeni do
pochlebstw po zwycięskich walkach gladiatorów, zareagowali z większym wdziękiem.
Możecie usiąść powiedział w końcu król, po czym zapatrzył się w swój kielich. Kiedy
znów przemówił, jego słowa były chaotyczne, a głos drżący i słaby:
Ten człowiek, Thulsa Doom& Już od dawna drażni mnie obecność tego półboga w moim
biednym królestwie. Węże w mojej pięknej stolicy! Na zachodzie i południu. W Brythunii i w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates