[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ugodzony jęknął przerazliwie. Porażony cuchnącymi opara-
mi wydobywającymi się z nozdrzy stwora rycerz upadł tuż
obok niego. Złapały go mdłości, krztusił się, kaszlał, wresz-
cie z trudem podniósł się z ziemi. Jego przeciwnik zamarł
w bezruchu. Czerwone oczy gasły jak dopalające się w ko-
minku polana, a topór wypadł ze słabnącej dłoni.
Piekielne jęki rozległy się na nowo. Rozpaczliwe skargi
uwięzionych nieszczęśników stawały się coraz głośniejsze.
Bezimienny wyrwał miecz z piersi potwora, wsunął go do
pochwy i podszedł do posągu. Dziewczyna rozwarła mie-
dziane palce i podała mu klucze. Umieścił większy w zamku
na filarze i przekręcił. Za podwójnymi drzwiami ukazała się
wielka czarna skrzynia. Pochylił się nad nią, małym kluczem
otworzył zamek i podniósł wieko.
Jazgot, jaki wydobył się z wnętrza skrzyni, był tak głośny,
że ogłuszony rycerz upadł na wznak. W tej samej chwili
sklepienie komnaty otwarło się i ujrzał nad sobą czarne,
rozdzierane błyskawicami niebo. Przestraszony młodzieniec
ujrzał kłęby upiornego dymu wzbijające się spiralnie ku gó-
rze. Niezwykłemu zjawisku towarzyszył przejmujący, jedno-
stajny łoskot, jakby z tysięcy gardeł wydobywała się prosta,
oparta na jednej nucie rozpaczliwa pieśń. Dym sięgał chmur
i mieszał się z nimi, tworząc na niebie fantastyczne kręgi.
Pioruny biły jeden po drugim, blask błyskawic raz po raz
rozświetlał żałobną ciemność.
Nagle nawałnica ustała. Młody rycerz z bijącym sercem
i przyspieszonym oddechem patrzył, jak ostatni kłąb dymu
znika jakby wessany przez chmury, unosząc z sobą upiory
i demony. Po chwili pojawiło się błękitne, spokojne niebo.
109 _
4. Imię
Oczom rycerza ukazały się schody prowadzące na ze-
wnątrz. Ciało potwora zniknęło, podobnie jak miedziany
posąg, filar i skrzynia. Bez przeszkód opuścił podziemie
i wyszedł na świeże powietrze.
Na szczycie schodów czekała na niego dziewczyna w zie-
lonej sukni. Uśmiechnęła się i podała mu ramię. Zdumiony
widokiem, jaki ujrzał, nie zwrócił na nią większej uwagi.
Cmentarz zniknął. W miejscu grobów, oświetlone letnim
słońcem, stały malownicze domy tonące w kwiatach. Jak
rozbudzeni z głębokiego snu, mrugając powiekami, wycho-
dzili z nich mieszkańcy - mężczyzni, kobiety i dzieci. %7ło-
ny odnajdowały mężów, siostry braci, dzieci rodziców. Wi-
tali się radośnie i padali sobie w objęcia, płacząc ze szczę-
ścia.
Dziewczyna, choć urażona obojętnością rycerza, nie kry-
ła wdzięczności.
- Dzięki tobie zły czar prysł, a ci ludzie mogli odzyskać
wolność. Musieli przeżyć straszne chwile.
-Tak? - zapytał, jakby niedowierzając. - Jak sądzisz,
gdzie Morgana i Baudemagus mogli ich zesłać?
- Wolę nie wiedzieć. Nie sądzę też, by coś zapamiętali.
Chodz, przedstaw im się.
Zaprotestował gwałtownie.
- Po co? Straciłem już dość czasu. Muszę wypełnić
przysięgę, nie mogę dłużej zwlekać.
- Po przyjezdzie do Gorre królowa nie ruszy się z miej-
sca. Dzień w tę, dzień w tamtą nie zrobi różnicy.
Spojrzał na nią, nie kryjąc gniewu.
110
-Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Zresztą, skąd
wiesz, że jadę do Gorre ze względu na królową?
- Wiedz, że wiem, i to powinno ci wystarczyć.
- Jesteś zuchwała i zle wychowana!
Uśmiech zgasł na twarzy dziewczyny, a w jej błękitnych
oczach pojawił się smutek.
- Wybacz mi, proszę. Nie chcę, żebyś mnie znienawidził.
- Czy to takie ważne? Przecież za pół godziny będę dale-
ko stąd. Nigdy się już nie zobaczymy.
-1 zapomnisz o mnie...
Powiedziała to tak smutnym tonem, że zmarszczył brwi
i przyjrzał się jej uważnie
- Co się z tobą dzieje?
- Mimo wszystko nie mogłabym cię nienawidzić.
Coraz bardziej zbity z tropu młodzieniec wzruszył ramio-
nami.
- Oczywiście, bo niby za co? W końcu cię ocaliłem.
- Jako rycerz nie mogłeś postąpić inaczej.
To stwierdzenie wywołało rumieniec na jego twarzy.
- Musiałem cię uwolnić i nie żądam w zamian wdzięcz-
ności. Przyznam jednak, że nie rozumiem twojego zachowa-
nia. Dlaczego mówisz: nie mogłabym cię nienawidzić?".
- Chciałabym powiedzieć więcej, ale wiem, że mi nie po-
zwolisz.
-Znów jakaś tajemnica - stwierdził rozgoryczony. -
Mów, o co chodzi, i nie wmawiaj mi, że wiesz lepiej ode
mnie, na co pozwolę, a na co nie.
- Rozgniewasz się.
- To niemożliwe! Już jestem wściekły.
Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się blado.
- Skoro nalegasz, powiem. Kocham cię.
111
- To jakiś żart!
Miłosne wyznanie zaskoczyło go do tego stopnia, że od-
powiedział bez namysłu, nie przebierając w słowach. Pierw-
szy raz znalazł się w tak niezręcznej sytuacji i zupełnie nie
wiedział, jak ma się zachować. Powtarzał więc mechanicz-
nie:
- To żart! To żart!
- Dlaczego sądzisz, że to żart?
- Przecież nawet się nie znamy! Spotkaliśmy się zaledwie
przed godziną.
- Królową pokochałeś od pierwszego wejrzenia!
- Kto ci po...? - nie dokończył pytania.
- Czy byłbyś gotów ścigać Malaganta i narażać się na tak
wielkie niebezpieczeństwa, gdyby było inaczej?
-Jak możesz...?
- Wiesz, co ci powiem? Jesteś głupcem, a ja cię kocham
i oboje nic na to nie poradzimy.
Po tych słowach uniosła brzeg sukni i zdecydowanym
krokiem udała się w stronę głównego placu miasteczka.
Czerwony ze złości młodzieniec odczekał parę chwil, by
opanować zmieszanie, i poszedł za nią, zdecydowany po
swojej myśli dokończyć tę rozmowę.
W miejscu cmentarnej kaplicy wznosił się teraz niewielki
zamek obronny z dwiema wieżami po bokach i warowną
bramą pośrodku. Chwiejnym krokiem wyszedł z niej młody
mężczyzna. Gdy ujrzał dziewczynę, z promiennym uśmie-
chem na twarzy pospieszył jej naprzeciw. Szczęśliwy przytu-
lił ją do piersi.
112
- Ellano, tak się cieszę. Martwiłem się o ciebie. Sam nie
wiem, co mi strzeliło do głowy, że sprzeciwiłem się Malagan-
towi. Powinienem był przede wszystkim zadbać o twoje bez-
pieczeństwo.
- Uwierz mi, jestem z ciebie dumna. Nie zgodziłabym
się, gdybyś chciał postąpić inaczej.
-Moja droga Ellano... - westchnął czule i pochylił się
do rąk dziewczyny.
Miała zamiar je cofnąć, lecz na widok Bezimiennego zmie-
niła zdanie i pozwoliła, by zakochany młodzieniec pieścił jej
palce.
Pozwól, że przedstawię ci śmiałka, który uwolnił nas od
czaru rzuconego przez Morganę.
Giermek spojrzał w jego stronę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates