[ Pobierz całość w formacie PDF ]
utrzymać na nogach i jedyne, czego chciał, to wejść do mojego łóżka? I kto to musiał
wyrzucać tę panienkę, a jeszcze na dodatek po niej sprzątać, bo się biedactwo
rozchorowało na żołądek? I wtedy ja skończyłem ze wszystkim!
Lisbeth zagryzła wargi.
- To nieprawda! - krzyknęła.
- Och, ty możesz niczego nie pamiętać. Ale moi koledzy pamiętają bardzo dobrze. No, to
jak? Wyniesiecie się jutro?
Było to może niezbyt eleganckie, ale bardzo skuteczne posunięcie ze strony Martina.
Lisbeth bez słowa wypadła za drzwi.
Tymczasem pojawili się Tone i Jrgen; słyszeli prawie całą rozmowę.
- Ile ona widziała? - zapytał Jrgen.
Annika przejrzała uważnie notatki.
110
- Nie wiem, ile zdążyła przeczytać. Zdjęcie kamienia z muzeum jest w każdym razie na
miejscu. I tekst do niego także.
- Dzięki Bogu i za to - westchnął Jrgen.
- Nasze pierwsze nieporadne próby, nieudane rozwiązania też są, chociaż akurat to
mogła sobie wziąć. O, tutaj widać wyraznie, że połączyliśmy obie inskrypcje... a na
następnej kartce... aha, tu mamy już rozszyfrowany tekst: VERONINOS MAQ - QOS
CATUVELLANI - RONNOGABA..
- Ona by nigdy w życiu tego wszystkiego nie spamiętała na tyle, żeby to jakoś sensownie
powtórzyć Parkinsonowi - powiedział Martin z nadzieją w głosie, ale zaraz umilkł, bo na
następnej kartce znajdowało się tłumaczenie całości, wyrazne i czytelne.
Jrgen wymamrotał coś, czego w żadnym razie z jego ust nie powinni nigdy słyszeć jego
czcigodni rodzice.
- No, a tutaj mamy nowy tekst - wyliczała dalej Annika.
- Nie! - krzyknął Martin zrozpaczony.
- Ale tylko po galijsku - uspokoiła go Annika. - I tylko kawałek. Nie sądzę, żeby ona coś z
tego wywnioskowała. Poza tym nic już więcej nie było.
- Nie, jeśli Lisbeth nie zdążyła niczego odpisać, to nie wierzę, by udało jej się zapamiętać
takie trudne słowa, jak Ro - fulgsam i ncoroin - powiedział Martin.
- Tylko teraz powinniście być przygotowani na to, że Parkinson będzie robił to samo co
my - ostrzegł Jrgen. - Jutro na pewno przeszuka zagajnik.
- Jutro to oni wyjadą - uciął Martin. - Nawet gdybym miał ich na własnych plecach
przenieść przez góry! A ty, Annika, powinnaś lepiej chować papiery!
- Zamknęłam drzwi na klucz, widocznie jeden klucz pasuje do kilku zamków.
- Parkinson jest zdeterminowany - wyjaśnił Jrgen. - W przyszłym tygodniu ma zapaść
decyzja, kto zostanie profesorem i zajmie wolne miejsce. A ostatnie, co w tej sprawie sły-
szałem, to była informacja, że szanse naszego drogiego Elmera nie są specjalnie
wielkie. Musiałby wystąpić z czymś absolutnie wyjątkowym, jeśli w ogóle ma być brany
pod uwagę. On zaś nie chce czekać do czasu, gdy zwolni się kolejne stanowisko profe-
sorskie, bo nie wiadomo, kiedy to może nastąpić, a w każdym razie już by nie był
najmłodszym profesorem w kraju. A właśnie tę myśl wbił sobie do głowy, jest nią
dosłownie opętany.
111
- On mi wygląda na takiego typa, co to ulega opętaniu - rzekła Tone rozsądnie. - Musimy
go stąd wyprawić za wszelką cenę.
- Owszem - potwierdził Martin. - Za wszelką cenę. Poza tym jest jeszcze jeden powód,
dla którego musimy to zrobić. Mianowicie Ron.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zdziwiła się Annika.
Oczy Martina pociemniały.
- Ron ich nie cierpi. Jeśli zobaczy, że na przykład znalezli koronę, może się posunąć do
bardziej drastycznych czynów niż przeniesienie ich na własnych plecach przez góry.
- Mógłby ich na przykład zepchnąć w dół ? - zapytał Jrgen.
Martin jednak był śmiertelnie poważny.
- Nie wydaje mi się, że Ron żartował, kiedy to mówił.
Zaległa cisza. Annika chciała zaprotestować, ale jakoś nie mogła nic powiedzieć.
- Parkinson dzisiaj znowu mówił o tym, że wątpi w celtyckie pochodzenie Rona -
powiedziała Tone. - Wyraził nawet przypuszczenie, że w zamkniętej części domu istnieje
jakiś tajny nadajnik albo coś w tym rodzaju.
- Ale Ron od dawna przyjeżdża tutaj na lato - wtrąciła Annika. - I po galijsku mówi tak,
jakby to był jego macierzysty język!
- To nie przeszkadza, że może się zajmować podejrzanymi sprawami - rzekł Martin. -
Więc Parkinson może mieć rację.
- Wygląd ma obcy - stwierdził Jrgen przeciągle. - Nie jest podobny do Szkota...
- Ale włosy ma rude! - zawołała Annika, jakby go chciała bronić.
- To Irlandczyków rozpoznaje się po rudych włosach, nie Szkotów.
- Przestańcie! - zawołała Tone. - To wszystko brzmi idiotycznie! Facet jest po prostu
chory. Bardziej niż możecie pojąć. Czy wiecie, dlaczego on się tak wolno porusza? I
dlaczego jest zawsze taki wyprostowany? Otóż dlatego, że on nosi gorset. Zobaczyłam
to, kiedy wstawał z ziemi przy kamieniu. On naprawdę nie jest żadnym szpiegiem. To po
prostu Ron!
Martin zakończył:
112
- I stoi po naszej stronie, to powinno nam wystarczyć! A teraz do łóżek! Trzeba się
wyspać!
Sam jednak zwlekał z pożegnaniem.
- Annika, powinnaś postawić coś przy drzwiach, żeby nikt się do ciebie w nocy nie
włamał! A może czułabyś się bezpieczniej, gdybym ja tu został?
- Nie, dziękuję! - odparła, ale takim tonem, że można było jej słowa zrozumieć dwojako.
Martin natychmiast to podchwycił. Z czułym uśmiechem delikatnie pogładził ją po
policzku. Annika mimo woli odwróciła twarz.
Zmarszczył z irytacją czoło, lecz w dalszym ciągu mówił spokojnie, ciepłym głosem:
- Dlaczego ty mnie unikasz, Anniko? Co ja takiego zrobiłem?
Sam wiesz najlepiej, co, pomyślała z goryczą, ale nie powiedziała nic. W dalszym ciągu
stała z odwróconą głową.
Tym razem w jego głosie zabrzmiał śmiech:
- A może powinienem zmienić pastę do zębów?
Ona także nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Nie, no coś ty!
Martin potraktował to jako przyzwolenie i zaczął delikatnie gładzić jej ramiona.
- A może chodzi o to, że nie jesteś przyzwyczajona do chłopców, co? Ale, moje dziecko,
przecież ja nie zamierzam cię zjeść! Ja cię tylko po prostu bardzo lubię i chcę, żebyś o
tym wiedziała.
Przemawiając tak do niej, przysuwał ją wolniutko do ściany, a jego ręce najpierw
opasywały talię Anniki, potem wolno i ostrożnie, lecz nie bez rutyny, zaczęły zsuwać się
w dół. Głupia dziewczyna! Był już zmęczony jej fumami, chciał mieć to za sobą, raz na
zawsze.
- Pragnę cię, Anniko - szeptał jej do ucha.
Dziewice najłatwiej przekonać takim działaniem wprost, bez owijania w bawełnę.
Odsuwała się do tyłu, sztywna niczym kij, próbowała odepchnąć go od siebie. Martin
opuścił ręce. No, to już naprawdę przesada!
113
- Teraz rozumiem, dlaczego wolisz towarzystwo Rona, ty mała zakonnico - mruknął
złośliwie. - Skoro on i tak nie jest w stanie cię dotknąć, to możesz bez szkody dla swojej
cnoty chodzić sobie z nim.
- To nieprawda - odparła cicho. - Ron ma tysiąc razy więcej seksu niż ty!
- A cóż ty o tym wiesz? Przecież nawet nie próbowałaś!
Martin nie wiedział, co o tym myśleć. Jego męska duma została śmiertelnie zraniona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates