[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kobieta zamrugała powiekami i parsknęła.
- Nie zamierzam tu stać i tego wysłuchiwać!
- I słusznie - odparła Jenny. Wiedziała, że pózniej będzie
żałować swego wybuchu złości, ale na razie czuła się
usatysfakcjonowana. - %7łyczę miłego dnia! - dodała.
Twyla wyszła z apteki, zatrzaskując za sobą drzwi z taką
siłą, że zadrżały szyby w oknach.
Roztrzęsiona Jenny wróciła do swojego prowizorycznego
biura, A więc Noah sprowadza jej na kark konkurencję! Wy-
glądało to niedorzecznie - przecież tak bardzo jej pomógł.
Ale może miał też własne plany? Najwyrazniej wątpił, czy
Jenny zdoła pokonać kryzys, i postanowił wziąć sprawę
w swoje ręce.
Zdrajca. Podły zdrajca. Kiedy w końcu się nauczę, że
mężczyzni dbają tylko o własne interesy? - zastanawiała się.
Najwyższy czas wykazać odrobinę egoizmu.
Zaczęła wypisywać dane z podania Zoe i Johna, aby wło-
żyć je do akt, i ze zgrozą zauważyła, że drżą jej ręce. Powie-
S
R
działa Twyli, że uważa konkurencję za coś korzystnego, ale
dobrze wiedziała, że nie dotyczy tp akurat sytuacji w Spring-
water. Dwie apteki w miasteczku z pewnością nie przetrwa-
ją; jedna, będąca częścią dużej sieci, pokona drugą, znajdującą
się w prywatnych rękach. Duże apteki mogą sobie pozwolić
na obniżanie cen, a klienci chodzą oczywiście tam, gdzie ta-
niej.
A więc znowu nad jej firmą zawisła grozba. Jenny opadła
na krzesło i zaczęła zastanawiać się nad kolejnym posunię-
ciem. Nic nie przychodziło jej do głowy. Zgrozą napawała ją
myśl o wprowadzaniu Zoe w cały ten bałagan. Powinna chyba
jak najszybciej się z nią skontaktować i wycofać swoją
ofertę, nim Zoe zrezygnuje z poprzedniej pracy.
Czuła się tak rozżalona, że łzy napłynęły jej do oczu,
szybko jednak je otarła. Postanowiła najpierw rozmówić się
z Noahem.
- Niestety, nie ma go teraz - powiedziała jej Tania przez
telefon. - Ale pewnie niedługo zadzwoni, więc mogę go po-
prosić, żeby się z panią skontaktował.
- Nie trzeba. Zobaczę się z nim pózniej - odparła Jenny
i odłożyła słuchawkę.
- Jenny? - cichy głos Carrie zabrzmiał niepewnie.
- Tak, kochanie?
- Wszystko w porządku?
- Owszem. Czemu pytasz?
- Słyszałam, co mówiła ta pani. Czemu Noah chce spro-
wadzić do miasta inną aptekę?
- Nie wiem, kochanie.
- Myślałam, że nas lubi.
Mnie też się tak wydawało, pomyślała Jenny i odrzekła:
- Nie mam pojęcia, jakie Noah ma zamiary. Ale to nie
ma znaczenia. Nie poddamy się. To, że ludzie z jakiejś firmy
S
R
myślą o otwarciu tu apteki, wcale jeszcze nie znaczy, że to
zrobią.
- A więc nie musimy się martwić, bo mogą zmienić
zdanie?
- Jasne, Carrie. - Jenny starała się, by zabrzmiało to choć
trochę optymistycznie.
- To dobrze. Może Noah powie im, żenię są tu potrzebni?
Co za ironia! Carrie nadal obdarza zaufaniem człowieka,
który ściąga na nich katastrofę!
- To nie tak. Firma może podjąć własną decyzję.
- Jesteś na niego zła?
Po prostu wściekła, odparła w myślach Jenny, lecz głośno
powiedziała:
- Sądzę, że nie znajduje się w tej chwili na liście moich
ulubieńców.
- Moja mama mówi tak samo, kiedy kogoś nie znosi.
- Rzeczywiście, teraz za nim nie przepadam.
- Mama powiedziała też, że można się wściekać, ale tylko
krótko. Nie będziesz zła na niego przez cały czas, prawda?
- Nie mam pojęcia, Carrie.
Dobrze jednak wiedziała, że złość potrwa tak długo, jak
długo będzie się czuła urażona. Zastanawiała się przez chwi-
lę, dlaczego jego postępowanie sprawiło jej tak wielki ból
i nagle zrozumiała: ponieważ go kocha.
- Wyniosłyśmy z Mirandą nasz stolik z lemoniadą na uli-
cę. Czy możemy zacząć teraz sprzedawać?
- Tak, tak - odparła z roztargnieniem Jenny i dopiero po
chwili zorientowała się, że rozmowa zeszła na inny temat.
- Wezmę ze sobą Robaczka.
- Uważaj tylko na dobermana pana Hendersona. - Właś-
ciciel sklepu z meblami trzymał co prawda swego Chestera
w zamknięciu i zastrzegał się, że pies jest dobrze wychowa-
S
R
ny, ale nie wiadomo, co zwierzę zrobi, gdy poczuje zapach
ofiary.
- Będę ostrożna. Jeśli Robaczek stanie się niespokojny,
przyniosę go do środka.
Noah wysiadł ze swego blazera i uśmiechnął się do dzieci,
które tłoczyły się przy stoliku przed apteką. Jedna z dziew-
czynek, mniej więcej w wieku Carrie, trzymała na rękach
Robaczka, a pozostali usiłowali się do niej dopchać.
- Jak ci idzie? - zwrócił się do Carrie, widząc tabliczkę
z napisem głoszącym, że każdy, kto kupi lemoniadę, będzie
mógł potrzymać królika.
- Całkiem niezle - odparła i zerknęła na zegarek. - Czas
minął. Kto następny?
- Ja! - wrzasnęła jakaś dziewczynka.
Zignorowała kubek z lemoniadą, który Carrie postawiła jej
na stoliku, po czym wyciągnęła ręce w stronę Robaczka A
więc Carrie wyraznie postanowiła wykorzystać urok swego
ulubieńca do celów komercyjnych. Po ilości opróżnionych do
połowy papierowych kubków można było stwierdzić, że Ro-
baczek cieszy się o wiele większym wzięciem niż cytrynowy
napój.
- Czy Jenny jest w aptece? - spytał Noah.
Carrie skinęła głową.
- Tak, ale lepiej tam nie wchodz.
- A więc słyszała już o wszystkim?
Carrie wskazała mu gestem, by odeszli na bok.
- Pani Beach była tu niedawno...
Niestety, przyszedł za pózno. Potarł z irytacją kark, życząc
Twyli Beach, by zachorowała na przewlekłe zapalenie strun
głosowych.
- Jenny jest zła. - Carrie oparła ręce na biodrach i spojrzała
na Noaha surowo. - Ja też. Nie lubisz naszej apteki?
S
R
- Lubię.
- To powiedz tym ludziom, żeby tu nie przyjeżdżali,
- Obawiam się, że to nie takie proste.
- Myślałam, że jesteś naszym przyjacielem, ale ty tylko
udawałeś, no nie?
- Nie, nie udawałem.
- No dobrze. Jenny jest w środku, ale nie wiem, czy
będzie chciała z tobą rozmawiać.
Carrie dołączyła z powrotem do dzieci, a Noah wszedł do
apteki. Gdyby nie radio grające gdzieś w głębi pomieszczenia,
pomyślałby, że nie ma tu nikogo. Gdy Jenny wyszła
z zaplecza, na widok Noaha jej uśmiech natychmiast zbladł.
- Och, to ty.
- Widzę, że Carrie znalazła sposób na klientów.
- Przynajmniej jej się udało.
- Posłuchaj... Przyszedłem, żeby ci wszystko wyjaśnić.
- Nie mam ochoty tego słuchać. Może pózniej, ale na
razie jestem wściekła.
- Rozumiem, ale pozwól...
- Zraniłeś mnie, Noah.
Te ciche słowa sprawiły mu ból. Wolał, by rzucała na
niego gromy i kipiała ze złości.
- Zapewniałeś, że jesteś po mojej stronie, a tak naprawdę
nie wierzyłeś we mnie i postanowiłeś szukać gdzie indziej,
żeby dopiąć swego.
- To nie tak.
- W końcu - kontynuowała, nie zważając na jego słowa
- miasto będzie miało swoją aptekę a ty zostaniesz uznany
za bohatera. - Zrobiła gest, jakby kreśliła w powietrzu napis.
- Doktor Kimball obywatelem roku! Uchronił miasto przed
utratą...
- Dosyć! - Przerwał jej, postępując kilka kroków do
S
R
przodu. Jenny cofnęła się i oparła o brzeg biurka. - Możesz
mi nie wierzyć, ale musisz mnie wysłuchać. A potem, jeśli
nadal będziesz miała ochotę się na mnie się wściekać, to
proszę bardzo.
Położył jej dłonie na ramionach i zmusił, by przysiadła na
biurku. Kilka kartek sfrunęło z blatu na podłogę, lecz nie
zwrócił na to uwagi.
- Nie jest tak, jak myślisz. Przykro mi, że zaprosiłem
firmę Prescriptions Plus na rekonesans do Springwater. Zro-
biłem to wtedy, kiedy miałaś zamiar zamknąć aptekę. Nie
skontaktowali się wówczas ze mną i myślałem, że nie są tym
zainteresowani. Pózniej dowiedziałem się, że postanowiłaś
zostać, ale zupełnie o nich zapomniałem.
Spojrzenie Jenny nieco złagodniało.
- Taka jest prawda - dodał. - Możesz zapytać Delię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates