[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To był tragiczny wypadek!
- Wypadek, któremu mogłem zapobiec - oświadczył ostro Diego. - Gdybym nie był
taki uparty, a Eduardo taki lojalny, żyłby dzisiaj. Popłynął, aby mnie chronić, mimo że na
niego nawrzeszczałem. - Zacisnął zęby. - Nie masz pojęcia, jak się przez to czuję - wy-
rzucił z siebie. - Dziadek miał rację. To ja zabiłem mojego brata.
- Diego, nie możesz tak myśleć. - Rachel poczuła, że do jej oczu napływają łzy. -
Każdy dokonuje w życiu własnych wyborów i Eduardo sam postanowił ruszyć za tobą w
dół rzeki. To straszne, że zginął, ale nie wierzę, że chciałby, aby do końca życia zżerały
cię wyrzuty sumienia. - Zawahała się. - Dlatego właśnie nie mieszkasz tutaj, prawda?
Zbyt wiele wspomnień - powiedziała miękko.
Diego spojrzał na nią i w jej oczach zobaczył zrozumienie i współczucie tak wiel-
kie, że poczuł ściskanie w gardle.
- Po śmierci Eduarda wyprowadziłem się stąd i grałem w polo w praktycznie każ-
dym zakątku ziemi. - Diego wzruszył ramionami. - Przez cały ten czas nie kontaktowa-
R
L
T
łem się z matką ani dziadkiem, ale kiedy cztery lata temu Alonso zmarł, okazało się, że
zrobił mnie swoim spadkobiercą. Powrót tutaj był... trudny. Na początku planowałem
sprzedać ranczo, ale jednak nie byłem w stanie. Eduardo kochał to miejsce i sprzedając
je, miałbym uczucie, że go zdradzam. - Spojrzał na Rachel. - Rozumiesz teraz, dlaczego
nie mogę tu mieszkać? - zapytał cicho. - To powinien być dom Eduarda.
Nagle Rachel mocno zbladła.
- Przepraszam - powiedział szorstko. - Wiem, że miałaś nadzieję, iż tu zostaniemy.
Pokręciła głową.
- W porządku. Uważam, że nie powinieneś obwiniać się o śmierć Eduarda i uwa-
żam także, że on chciałby, abyś tu mieszkał - odparła łagodnie. - Rozumiem jednak, dla-
czego wolałbyś wrócić do miasta i przepraszam, że odesłałam Artura.
Rachel uśmiechnęła się blado, chcąc uspokoić Diega, ale wtedy poczuła kolejny
skurcz bólu, tak jak przed chwilą, i aż się zgięła w pół.
- Co się stało? - zapytał natychmiast Diego. - Masz bóle?
- To nic takiego - mruknęła, prostując się, gdy ból minął. - Pewnie skurcze pier-
wotne, przygotowujące kobietę do porodu. Położna w szkole rodzenia mówiła, że można
je mieć nawet kilka tygodni przed porodem.
- Santa Madre! Niech sobie są pierwotne, ale nie chcę, abyś je miała tutaj, z dala
od szpitala. - Przeczesał palcami włosy. - Zaczekaj, a ja pójdę zadzwonić do Artura. Zo-
stawiłem komórkę w stajni, a jedyny telefon w domu znajduje się na parterze.
Usłyszała, jak zbiega po schodach, i chciała zawołać za nim, że nie ma powodu do
paniki, ale wtedy pojawił się kolejny skurcz. Jęknęła z bólu. Przygryzła wargę i próbo-
wała miarowo oddychać. Ale kiedy skurcz w końcu minął, przekonała się, że ma mokre
nogi. Odeszły jej wody.
- Arturo utknął w korku. Na autostradzie był wypadek i... Dios! Co ty robisz? - za-
pytał na widok siedzącej na łóżku Rachel.
Po jej czole spływał pot i twarz miała wykrzywioną bólem.
- Diego... - wydyszała. - Chyba rodzę.
Przez chwilę stał jak sparaliżowany, ale szybko wziął się w garść.
R
L
T
- Nie, querida, to tylko skurcze pierwotne - powiedział uspokajająco. - Dziecko się
urodzi dopiero za cztery tygodnie.
- Rodzi się teraz. - Rachel krzyknęła z bólu. - Odeszły mi wody. Ja rodzę. - Spoj-
rzała na niego z rozpaczą. Po jej twarzy spływały łzy. - Strasznie się boję. Jest za wcze-
śnie. I nie możemy jechać do szpitala.
Diego klęknął przy łóżku i ujął jej dłoń.
- Querida, nawet jeśli rodzisz, pierwsze dziecko nie pojawia się na świecie zbyt
szybko. Piszą tak we wszystkich podręcznikach. Arturo niedługo tu będzie i zawieziemy
cię do szpitala, obiecuję.
W odpowiedzi Rachel krzyknęła z bólu i Diego patrzył bezradnie, jak zaciska palce
na jego dłoni.
- Nasze dziecko nie czytało podręcznika - zaszlochała, kiedy już była w stanie
mówić. - Diego, proszę... proszę, musisz mi pomóc...
Nutka przerażenia w jej głosie zmusiła Diega do zapanowania nad własnym stra-
chem. Rachel cierpiała. Bez słowa podciągnął jej sukienkę i zdjął bieliznę.
- Santa Madre, widzę główkę - powiedział z niedowierzaniem. - Rachel, muszę cię
zawiezć do szpitala. Helikopter...
- Nie będę rodzić w helikopterze - wydyszała z twarzą wykrzywioną bólem. - Och,
Diego, to wszystko moja wina. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Naraziłam dziecko na
niebezpieczeństwo. Nie mogę urodzić sama - zaszlochała.
- Nie urodzisz sama, querida. - Głos Diega był silny i spokojny. - Wezwę karetkę,
a jeśli nie dotrze na czas, sam odbiorę poród.
- Potrafisz? - zapytała drżącym głosem.
Nie było czasu na wątpliwości.
- Wszystko potrafię - odparł zdecydowanie. - Zaufaj mi.
Od tamtej chwili Rachel straciła poczucie czasu. Jej jedyną kotwicą z rzeczywisto-
ścią był głos Diega, dodający jej otuchy i mówiący, że świetnie sobie radzi, że jest naj-
bardziej niesamowitą kobietą na świecie.
- Przyj, Rachel, teraz!
R
L
T
I tak właśnie zrobiła, wydając gardłowy krzyk. Diego patrzył z zachwytem i zdu-
mieniem, jak najpierw wychodzi główka, potem ramiona, a dalej cała reszta maleństwa.
Po chwili trzymał w rękach swego syna, a po jego policzkach płynęły łzy.
- Mamy syna - oświadczył głosem pełnym radości. - Rachel, mamy syna.
Bez słowa wyciągnęła ręce. Diego położył dziecko w ramionach Rachel. Ich spoj-
rzenia się skrzyżowały i nie był w stanie ukryć targających nim emocji.
Pełną napięcia ciszę przerwał płacz maleństwa i gdy Rachel spojrzała na syna, za-
lała ją fala miłości, która zmiotła wszelkie wątpliwości i obawy, jakie ją dręczyły w cza-
sie ciąży. Nic nie było ważniejsze niż dziecko. Było warte każdej sekundy bólu i choć
zostało poczęte przez przypadek, było najbardziej upragnionym, najbardziej kochanym
dzieckiem na świecie.
Podniosła wzrok na Diega i ścisnęło jej się serce, gdy zobaczyła, że twarz ma mo-
krą od łez. Pomyślała ze smutkiem, że nie jest pozbawiony uczuć, ale został w przeszło-
ści bardzo zraniony i nie wiedziała, jak go uleczyć.
Wyczuła, że Diego odsuwa się od niej. Pragnęła go zapewnić, że nigdy nie zrani go
tak jak matka i dziadek. Ale nie było na to czasu, gdyż odgłos kroków na schodach
oznajmił pojawienie się ekipy pogotowia.
- Miała pani niesamowicie szybki poród jak na pierwsze dziecko - stwierdził le-
karz, kiedy przeciął pępowinę i wytarł dziecko, po czym owinął je w kocyk. - Jak mu da-
cie na imię?
- Nie jestem pewna - bąknęła Rachel, gładząc palcem delikatny policzek synka. -
Chcę, aby nosił imię argentyńskie. Ty zdecyduj - powiedziała do Diega, posyłając mu
uśmiech. Zastanawiała się, czy chciałby dać ich synowi imię po bracie, ale nie chciała nic
sugerować.
Po chwili namysłu oświadczył:
- Alejo to dobre, argentyńskie imię.
- Alejo Ortega - powiedziała tytułem próby i uśmiechnęła się do śpiącego niemow-
lęcia. - Jest idealne. - Westchnęła z radością. - Jesteś szczęśliwy? - zapytała nagle, pa-
trząc na Diega i szukając jakiegoś znaku, który dałby jej nadzieję. Ale uczucia, jakie pło-
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates