[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w oczy. - Naraziłam na szwank reputację Carla.
- Moim zdaniem on sam się pogrąża.
- Zapewne. Odwróciła się nareszcie.
- To wcale nie usprawiedliwia mojego postępowania. Mówiłam bez zastano-
wienia i niewiele brakowało, żebym mu naprawdę zaszkodziła.
- Nie przyszło ci do głowy, że byłabyś szczęśliwsza, gdybyś nie zastanawiała
się ciągle, co wypada powiedzieć i o czym nie należy wspominać?
- Mam wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia.
- Czyżby? - Jake podszedł bliżej.
Stała nieruchomo, nie cofnęła się ani o krok.
- Tak - odpowiedziała natychmiast. Skrzyżowała ramiona na piersi i oznajmi-
ła hardo: - Jestem teraz spokojna o swoją przyszłość. Do tej pory nie miałam takie-
go poczucia bezpieczeństwa.
- Czego oczekujesz od życia? - zapytał szeptem.
- Chcę sama do czegoś dojść, pomagać ludziom, zajmować się chorymi
dziećmi.
- Mogłaś to robić w Alvirze.
- Marzy mi się udział w przedsięwzięciach ważniejszych niż lokalne inicja-
S
R
tywy mieszkańców prowincjonalnej mieściny, w której nic się nie dzieje - odparła,
spoglądając na niego z wrogim błyskiem w oczach.
- Doceniam to, że chcesz pomagać innym. Większość ludzi widzi tylko czu-
bek swego nosa.
- Moim zdaniem wszyscy nawzajem sobie pomagamy. Nie jestem wyjątkiem.
- Większość ludzi nie zgodzi się z tobą.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Jake. - Tym razem popatrzyła na niego łaska-
wiej. - Szkoda, że niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę.
- Nie obchodzi mnie ich zdanie. Mało jest osób, których opinia coś dla mnie
znaczy.
- Ja się chyba do nich nie zaliczam.
Chciał zaprzeczyć, ale wzruszył tylko ramionami i bez słowa popatrzył na
klacz.
- Biega na wyścigach?
- Nie, ale jej zrebaki zapoczątkują moją hodowlę. - Delikatnie pogładził Ka-
bałę po grzbiecie. Niespodziewanie dotknął palców Joleen, która także głaskała
klacz. Nerwowo spojrzał na zegarek. - Wkrótce mam spotkanie. Pytałem, czy mogę
ci w czymś pomóc.
- Nie tym razem - odparła z uśmiechem. Wyglądała prześlicznie. - Chciałam
ci tylko podziękować, że mnie dzisiaj zawiozłeś do miasta.
- Nie ma za co. - To była dla mnie wielka przyjemność, pomyślał, ale nie po-
wiedział tego na głos.
- Cóż. Raz jeszcze serdeczne dzięki.
Ruszyła do wyjścia, ale przystanęła nagle i odwróciła się do Jake'a.
- Ty i Virginia uważacie, że nie pasuję do rodziny, ale naprawdę staram się,
jak mogę, aby Carl był ze mnie dumny.
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział i w tej samej chwili przyszło mu do
głowy, że ten drań nie jest tego wart.
S
R
- Może z czasem mnie polubisz - dodała Joleen.
- Skąd ci przyszło do głowy, że za tobą nie przepadam? - oburzył się nie na
żarty.
- To chyba oczywiste - odparła, zaskoczona jego wybuchem. - Pytałeś, czemu
taka dziewczyna jak ja związała się z Carlem. Zarzuciłeś mi, że udaję i stroję się w
cudze piórka.
- Wypraszam sobie! Nigdy tego nie mówiłem!
- Przeciwnie. Użyłeś tylko innych słów.
- Chyba zle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi o to, że niepotrzebnie dostosowu-
jesz się do cudzych wymagań i pozwalasz, by inni tobą dyrygowali. Nie pasujesz
do środowiska, w którym obraca się Carl.
- Uważasz mnie za prowincjonalną gąskę?
- Nieprawda! - stwierdził z oburzeniem i nagle zabrakło mu słów. Przez mo-
ment szukał właściwego określenia. - Po prostu jesteś romantyczna.
- To brzmi jak synonim idiotki.
- Nie. - Energicznie pokręcił głową. - Pochodzisz z małej mieściny, gdzie
wszyscy się znają i wiedzą o sobie wszystko. Jak wiele dziewczyn z prowincji, na
podstawie filmów i książkowych romansów ukształtowałaś sobie idealną wizję mi-
łości i małżeństwa. Prawda jest taka, że codzienność nie przystaje do naszych ma-
rzeń.
- Czyżby? - Zmarszczyła brwi. - Twierdzisz, że nie będę śpiącą królewną i nie
dla mnie pocałunek przystojnego księcia?
- Wszystko jest możliwe - odparł wymijająco. - Ostatnio śnisz na jawie,
prawda?
- Powinieneś wiedzieć, że mieszkańcy Alviry nie są prostaczkami żyjącymi w
zgodzie z naturą pod ochroną wróżek, które im pomagają w kłopotach.
- Rozumiem. I dlatego małomiasteczkowe piękności szukają księcia z bajki?
- Większość z nas samodzielnie daje sobie radę.
S
R
- Poddaję się. Teraz wiem, że chcesz być dla Carla dobrą wróżką pomimo
ceny, jaką będziesz musiała zapłacić za takie poświęcenie.
- Nie ma mowy! Nie posunę się...
- Już zabrnęłaś za daleko.
- I kto to mówi?! - zawołała z furią. Twarz jej poczerwieniała, a oczy miała
zmrużone. - Poucza mnie człowiek, który pogodził się z utratą należnego mu spad-
ku. Gdybyś miał te pieniądze, pomógłbyś wielu ludziom. Czemu służył ten gest?
Chcesz uchodzić za buntownika?
- Nikogo nie udaję! Robię to, co uważam za stosowne.
- Ja również.
- Ale nie wiesz, co jest dla ciebie dobre - odparł ze złością.
- Skąd ta pewność? Jesteś wszechwiedzący?
- Mam większe doświadczenie. - Odpowiedz była krótka i rzeczowa, ale serce
Jake'a kołatało jak oszalałe. Ogarnął go strach. Przecież wszystko może się zdarzyć.
- Pytam raz jeszcze: skąd wiesz, czego mi trzeba? - powiedziała, opierając
dłonie na biodrach.
- Wiem i już - oświadczył, śmiejąc się gorzko.
Napastliwy ton oznaczał, że nadrabia miną. Brakowało mu argumentów.
- Zapewne dostąpiłeś olśnienia.
- Ile razy byłaś zaręczona, Joleen?
- Teraz przemawia twoje życiowe doświadczenie, prawda? Moim, zdaniem, z
nas dwojga to ty jesteś naiwnym prostaczkiem.
- Przyjmuję do wiadomości twoją uwagę. Spróbujmy zabrać się do tego ina-
czej. Ile razy się całowałaś?
- Słucham? - spytała zaskoczona.
- Nie przesłyszałaś się - powiedział cicho.
Oddychał z trudem.
- Nie sądziłam, że poważni ludzie zaprzątają sobie głowę takimi błahostkami.
S
R
- Prawdziwy pocałunek to poważna sprawa. Nikt ci tego nie uświadomił?
- Chcesz zmienić moje nastawienie?
Jake z obawą pomyślał, że Joleen nieświadomie igra z ogniem.
- Kto wie? - odparł szeptem, zbliżając się do niej.
- Nie sądzę, żebyś zdołał mnie oświecić.
- Chcesz się założyć? - spytał z chełpliwym uśmiechem.
- Jaka będzie nagroda dla zwycięzcy?
- Ty.
- A nagroda pocieszenia dla pechowca?
- Ja.
- Mizerna stawka - odpowiedziała z uśmiechem, machinalnie oblizując wargi.
Jake postąpił krok w jej stronę.
- Pochopna ocena.
- Nie jestem hazardzistką.
- Postawiłaś na Sekretarza w siedemdziesiątym trzecim. Coś się zmieniło?
- Głównie stawki.
- Skoro się boisz...
- Bzdura! Nie dam się przestraszyć.
- Oczywiście - rzucił po chwili milczenia. - Jesteś małą dziewczynką, która
odgrywa rolę Kopciuszka i nie chce przyjąć do wiadomości, że nie wszyscy przy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates