[ Pobierz całość w formacie PDF ]

instynktownie wiem, że to ona. Ostatkiem sił wypływam na powierzchnię.
- Evie! Evie! - Teraz woła mnie Sebastian. Leżę na trawie, na brzegu, w
jego ramionach, drżę i wymiotuję. Odpycham go, młócę pięściami. - Nie -
szepcze. - Przestań, już dobrze.
- Trzymaj się ode mnie z daleka! Nie dotykaj mnie więcej!
- Co ty pleciesz, Evie? To ja, Sebastian.
Zanoszę się suchym szlochem.
109
- Widziałam... Widziałam je... te kobiety...
- Co? Co takiego widziałaś?
Patrzę prosto w jego anielskie oczy. Czy właśnie przed tym ostrzegała
mnie dziewczyna o rudych włosach?
- Te kobiety. Chciały mnie zabić. I wołały ciebie.
Jest zdziwiony, przerażony, ale zaraz jego rysy twardnieją.
- Nikogo tu nie ma, Evie. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Musisz w to
uwierzyć.
- Ale one tam były, pod wodą!
- Złapał cię skurcz i spanikowałaś.
- To nie wszystko - mówię. - Od jakiegoś czasu mam wizje, widzę obcych
ludzi, słyszę głosy. Myślałam, że to przejdzie, ale chyba tracę rozum.
- Nieprawda, Evie. Jesteś dobra, szlachetna i piękna i nie pozwolę, żeby
Wyldcliffe wyrządziło ci krzywdę. Zaopiekuję się tobą. - Przyciąga mnie do
siebie, jakby już nigdy nie chciał wypuścić mnie z ramion, i mówi: - Kocham
cię.
Wszystko inne traci znaczenie. Nieruchomieję, zamieram jak nigdy. Zwiat
mnie już nie przeraża. Nie jestem sama. Sebastian mnie kocha. Tylko to się
liczy. Gładzi mnie po włosach, po twarzy.
- Zostań ze mną, Evie. Pragnę być z tobą... na zawsze.
Bierze mnie na ręce i zabiera znad jeziora. Przywieram do niego,
wdycham zapach jego mokrej skóry. Mam ochotę wołać do gwiazd i wzgórz:
kocham go, kocham, kocham, bez końca, jak pieśń morza.
To jest ta chwila.
Przechodzi pod łukiem kaplicy i kładzie mnie wśród milczących cieni.
Widzę nad sobą jego głowę w koronie z jasnych gwiazd, gdy pochyla się, by
mnie w końcu pocałować.
To rozkosz, czysta rozkosz. Całujemy się bez końca, a potem otwieramy
oczy i zdumieni patrzymy na cud, jakim dla siebie jesteśmy. A gwiazdy po
kolei mrugają i znikają. Ptaki zaczynają śpiewać.
Rozdział 34
Następnego ranka niemal płynęłam na śniadanie. Miałam ochotę nie iść,
lecz biec, nie biec, lecz lecieć. Zniknęły wszelkie wątpliwości i obawy. Nigdy
w życiu nie byłam równie szczęśliwa.
110
- Proszę, to do ciebie. - Sophie stała przy stoliku w holu i rozdawała
poranną korespondencję. Od wypadku Celeste była dla mnie bardzo miła.
- Dzięki. - Ochoczo wzięłam list z nadzieją, że to od Sebastiana, ale
koperta była zaadresowana do panny Evelyn Johnson obcym pismem. Logo
na odwrocie informowało, że wysłano ją z domu opieki Beechwood.
- Mam nadzieję, że to nie są złe wieści - powiedziała Sophie z drżeniem
ust. - Słyszałaś, że Celeste ma poważne złamanie? Minie sporo czasu, zanim
wróci do szkoły.
- Och... Przykro mi. Nie wiedziałam.
- Biedulka.
- Tak... A więc na razie, Sophie.
Odeszłam. Nie wiadomo dlaczego, nie chciałam otwierać tego listu. Złe
wieści, powiedziała Sophie. Nie zniosłabym złych wieści o Frankie. Nie
chciałam, żeby cokolwiek popsuło moje szczęście.
Zanim nadeszła przerwa południowa, wstydziłam się swojego
tchórzostwa. Oczywiście, że chcę się dowiedzieć, co u Frankie. Może nawet
sama napisała ten list, może wróciła do siebie, jest taka jak dawniej. Po-
stanowiłam wyjść na zewnątrz i przeczytać go w samotności.
- Hej! - Sara dogoniła mnie przy drzwiach. - Chcesz iść do stajni?
- Pewnie.
Było mi głupio, że złamałam daną jej obietnicę dotyczącą Sebastiana. Będę
musiała to wytłumaczyć, ale jeszcze nie teraz.
- Dostałam list - powiedziałam ze sztuczną wesołością, wyjmując go z
kieszeni. - Może to dobre wieści o Frankie.
- Dobrze. Zajrzę do kucyków, a ty go spokojnie przeczytaj.
Usiadłam na ławeczce przed stajnią. W kopercie była notatka i pożółkły
arkusik. Przeczytałam jedno i drugie i czułam, jak krew szumi mi w uszach.
- Sara! Sara!
Przybiegła z drugiego końca stajni.
- Co się dzieje? Co się stało?
Nie odpowiedziałam, tylko podałam jej notatkę. Usiadła koło mnie i
zaczęła czytać.
Droga Evelyn,
nie znasz mnie. Opiekuję się Twoją babcią, tutaj, w Beechwood. Wszyscy
bardzo ją polubiliśmy. W zeszłym tygodniu poczuta się lepiej. Dała mi do
zrozumienia, że chce, bym Ci przesłała załączony dokument. Zapytałam
kierowniczkę, czy ma coś przeciwko temu, i ona podała mi Twój adres. Masz
111
szczęście, że trafiłaś do takiej szkoły. Potem zapomniałam wysłać list, bo
następnego dnia Twoja babcia znowu poczuła się gorzej. Tata pewnie in-
formuje Cię na bieżąco. Teraz jej stan jest stabilny, choć nie mam pewności,
czy wie, co się dzieje wokół niej. To straszne, ale nie martw się, robimy co w
naszej mocy i na pewno wkrótce znowu poczuje się lepiej.
Pozdrawiam serdecznie,
Margaret Walsh
- Co to za dokument?
Podałam jej pożółkły arkusik.
-  Pokolenia naszej rodziny - odczytała Sara. - Poczynając od Evelyn
Frances Smith, znanej jako Effie. Urodziła się w 1884 roku, jej miejsce było
gdzie indziej, ale w Uppercliffe wszyscy darzyli ją miłością". A potem lista
kobiecych imion, każde napisane innym charakterem pisma.
- Czytaj - szepnęłam.
- Eliza Agnes, córka Effie, urodzona w 1904, zabrana z doliny w wieku
dwóch lat. Frances Mary, urodzona w 1933. A potem Clara, moja ukochana
córka, która utonęła tuż przed trzydziestymi urodzinami - Sara urwała,
spojrzała na mnie.
- Czytaj dalej.
- Ostatnia na liście jest Evelyn Johnson. To ty? Więc Clara to twoja matka,
a Frances Mary to Frankie?
Skinęłam głową. Nie mogłam mówić.
Sara pochyliła się nad arkusikiem.
- Eliza to twoja prababka, a ta druga Evelyn, Effie, praprababka.
Przypomniała mi się wizja małej dziewczynki o kręconych włosach. Czy
to Effie? Czy naprawdę ją widziałam?
- Po drugiej stronie jest rysunek - ciągnęła Sara. - Jakiś szkic. I napis:
 Dziedzictwo córek Evelyn Frances Smith. Niechaj zawsze zostanie w ich
rękach i nie pogrąży się w mroku". Nie wiem, o co tu chodzi, Evie. A ty?
- Chyba tak - odparłam powoli.
Drżącymi rękami wyjęłam naszyjnik spod szkolnej bluzki. Srebrny
wisiorek miał identyczny kształt jak szkic.
- Evie, ten sam symbol widziałyśmy nad drzwiami na farmie, pamiętasz?
Ta lista, Uppercliffe, twój naszyjnik, to wszystko się ze sobą łączy.
- A więc ten naszyjnik to owo dziedzictwo - stwierdziłam zdumiona. - I
teraz jest mój.
112
Zadzwonił dzwonek. Wyldcliffe nigdy nie przestaje funkcjonować.
Ukryłam naszyjnik.
- Musimy wracać na lekcje - mruknęła Sara. - I zastanowić się, gdzie w
tym wszystkim miejsce dla lady Agnes. Chwileczkę... 1884... rok narodzin
Effie to zarazem rok śmierci Agnes. Pamiętasz? Jej portret namalowano w
1882, dwa lata przed śmiercią.
- Nie rozumiem, jaki to wszystko ma związek z Agnes.
- Jedna z tych kobiet nosiła jej imię. Zobacz, Eli Agnes.
- Może wtedy było to modne imię. To wcale nic znaczy, że Eliza Agnes
miała coś wspólnego z lady Agnes Templeton.
- Ale mamy jakiś punkt wyjścia, prawda? - stwierdziła Sara
entuzjastycznie. Zmarszczyła brwi. - Dziwne, że Frankie przesłała ci to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates